Jeśli podobnie jak my zastanawialiście się: skąd tak masowy ruch transferowy na linii Ekstraklasa – Serie A, dziś już znacie odpowiedź. Mecz Pucharu Włoch, Lazio – AC Milan, pokazał w pełni, że liga włoska potrzebuje gości sprawdzonych i ogranych w spotkaniach, w których nic się nie dzieje. Pomyślcie sami – niełatwo byłoby przyzwyczaić do tego paździerzowego meczu gościa z Bundesligi czy nawet ligi ukraińskiej. Co innego ekstraklasowiec. Ekstraklasowiec w takim meczu jak dziś, czułby się jak ryba w wodzie.
Strzały celne Milanu? Jeden. Klarowne okazje pod obiema bramkami? No może ze dwie, ale w sumie jedna ze spalonego. Udane koronkowe akcje? Zero. Nieudane koronkowe akcje? W sumie też zero, bo nikt nawet nie próbował tu zagrać atrakcyjnej piłki. Zamiast tego mieliśmy niezliczone dośrodkowania, niezliczone próby wymuszenia faulu, nie tylko w polu karnym, ale nawet na linii środkowej. Do tego mnóstwo niedokładność, anemiczne dryblingi oraz całe tony przepychanek.
Wypisz-wymaluj – poniedziałkowy mecz, komentowany przez Mietka i Gapka w Weszło FM.
Emocji jak na lekarstwo, tak naprawdę zerwaliśmy się z foteli trzy razy. Sytuacja Ciro Immobile sprzed przerwy. Sytuacja Ciro Immobile z drugiej połowy. Kopnięcie piłki w leżącego Piątka, co oczywiście wywołało zrozumiałe oburzenie wśród wszystkich w redakcji – bo obecnie Piątek to dobro narodowe i takie obtłukiwanie naszego człowieka wywołuje w nas wściekłość. Odpuśćmy jednak ten szczegół i skupmy się na akcjach Immobile, bo w sumie to jedyne godne uwagi zdarzenia w meczu. Pierwsza to jeszcze w miarę zwykłe pudło, choć naszym zdaniem Pio Pio Pio by to strzelił. Gorzej z drugą, która wyglądała jak wycinek z kompilacji “Worst of Bartosz Śpiączka”. Immobile był na spalonym, i to sporym, z metr spokojnie. Obrońcy na linii środkowej, on już na połowie przeciwnika. Biegnie. Źle przyjął, poprawia, biegnie dalej. Na szesnastym metrze na jego wysokości jest już trzech defensorów, miał tak szalone tempo sprintu, że mógłby go dogonić przy pomyślnym wietrze nawet mediolański snajper. Immobile podcina piłkę nad bramkarzem. Słupek.
W teorii nie wyglądało to tragicznie – nie mógł kiwać, bo już tam byli obrońcy, nie mógł próbować obok bramkarza, bo kąt został ładnie skrócony. Ale w praktyce? Immobile od połowy biegł sam, przecież nikt mu nie zabraniał przyjąć piłki lepiej, biec szybciej, ściąć do środka w bardziej odpowiednim momencie. Najbardziej nas jednak ubawił fakt, że to wszystko i tak zostałoby cofnięte, bo napastnik Lazio był na ewidentnym spalonym.
Immobile na swoje usprawiedliwienie może wskazywać jedynie na tempo i poziom całego meczu. Przy tak sennej grze, żaden napastnik nie zdołałby utrzymać koncentracji.
Tu dochodzimy do Piątka. Czy Piątek też nie utrzymał koncentracji? Cóż, trudno powiedzieć, bo nie miał w tym meczu piłki. Raz dostał podanie z boku pola karnego i od razu uderzył, ale obrońcy byli zbyt blisko, strzał został zablokowany, piłka wyszła na rzut rożny. Raz uderzał głową, ale również w asyście obrońców. Przez ostatnie tygodnie pisaliśmy: człowiek, który ma pół sytuacji i ładuje dwa gole. To wcale się nie zestarzało i przeterminowało, po prostu Piątek dzisiaj nie miał nawet pół sytuacji.
Półfinał Pucharu Włoch wyglądał jak 36. kolejka, grupa spadkowa, z udziałem Sandecji Nowy Sącz albo przynajmniej Śląska Wrocław. To nie jest komplement.
Lazio – AC Milan 0:0
fot. newspix.pl