– Zimą szukaliśmy prawego obrońcy, rozmawialiśmy z doświadczonym polskim ligowcem, ale jego oczekiwania finansowe były ponad dwukrotnie wyższe niż obcokrajowca. Dodatkowo Polak miał 30 lat, a Słowak 23 i doświadczenie w rozgrywkach europejskich. I kogo, jako prezes, mam wybrać? Oczywiście, że sięgnę po piłkarza z zagranicy, nie będę przepłacał. Zresztą o czym my mówimy, skoro Marcin Bułka, bramkarz Chelsea, bez debiutu w seniorskiej piłce, dostaje tygodniowo dziesięć tysięcy funtów… I znając tę sytuację, ktoś zarzuca nam, że stawiamy na obcokrajowców?
Cezary Kulesza, prezes Jagiellonii, opowiada o zimowym okienku transferowym, którego – zdaniem wielu – królem okazali się białostoczanie. O tym, dlaczego Świderski powinien zostać w Białymstoku, a Frankowski wybrał kraj, gdzie raczej wyjeżdża się na emeryturę. O blokadzie, która podświadomie mogła pojawiać się w głowach zawodników. O przykładzie BATE Borysów, który działa na wyobraźnie. No i o sytuacji swojego klubu, który ściąga tak wielu zagranicznych piłkarzy, że za chwilę może wystawić jedenastkę bez żadnego Polaka.
*
Chciałem zacząć wywiad jakimś angielskim zwrotem, podobno taki język w szatni Jagiellonii obowiązuje.
Nie, absolutnie.
Nawiązuję do wypowiedzi Lukasa Klemenza w „Przeglądzie Sportowym”. – W Wiśle jest więcej Polaków. W szatni, co bardzo ważne, dominuje nasz język. W Jagiellonii to my musieliśmy się uczyć angielskiego, a nie ci, którzy przychodzili do zespołu.
Mamy Chorwatów, którzy bardzo dobrze mówią po polsku. Pięć-sześć miesięcy i wszystko rozumieją, swobodnie się porozumiewają. Pozostali podobnie, najlepszym przykładem jest Arvydas Novikovas. Większe problemy mieli Cillian Sheridan i Bodvar Bodvarsson, którzy ograniczali się do pojedynczych zwrotów, nie mówili płynnie. Ale mówimy o wyjątkach, gdyż nasi piłkarze uczą się polskiego, po prostu jednym nauka przychodzi łatwiej, drugim trudniej.
Wiadomo, że nie przebywam w szatni, gdzie mogły pojawić się pojedyncze angielskie zwroty, ale bez przesady. Skoro tak wielu piłkarzy mówi po polsku, skoro tylu obcokrajowców tak szybko przyswaja nasz język, to w szatni na pewno się z polskim osłuchują.
Zdziwiło pana takie postawienie sprawy? Wiele osób zarzuca wam, że stawiacie na obcokrajowców, ale plusem jest na pewno to, że oni – w większości – mówią po polsku.
Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czym taka liczba obcokrajowców jest spowodowana. To nie jest tak, że pewnego dnia się obudziłem i wymyśliłem sobie, że zbudujemy zespół, który będzie opierał się na piłkarzach z zagranicy.
Decyduje rynek. Co lepsi Polacy młodego pokolenia wyjeżdżają na zachód, a jak pokazało ostatnie okienko – nie tylko tam.
Trudno zatrzymać młodego piłkarza na dłuższy czas. Menedżerowie i inne kluby kuszą takich ludzi wynagrodzeniem, lepszymi warunkami treningowymi, możliwościami. Jeżeli wyróżniasz się – nieważne czy w ekstraklasie, czy w pierwszej lidze – to jako Jagiellonia praktycznie nie mamy szans cię pozyskać. Kwoty transferowe są naprawę sporę.
Przykład. Mamy do wyboru piłkarza z pierwszej ligi i Chorwata, Serba lub Słowaka. Pierwszy jest niewiadomą, a kosztuje dużo. Powiedzieć, że jego klub nie odda go za darmo, to nic nie powiedzieć. Kwoty są naprawdę spore. Z drugiej strony jest wspomniany piłkarz z zagranicy, najczęściej za darmo, który z miejsca zagwarantuje jakość piłkarską, do tego nie ma wygórowanych oczekiwań, jeżeli chodzi o wynagrodzenie. Zimą szukaliśmy prawego obrońcy, rozmawialiśmy z doświadczonym polskim ligowcem, ale jego oczekiwania finansowe były ponad dwukrotnie wyższe niż obcokrajowca. Dodatkowo Polak miał 30 lat, a Słowak 23 i doświadczenie w rozgrywkach europejskich. I kogo, jako prezes, mam wybrać? Oczywiście, że sięgnę po obcokrajowca, nie będę przepłacał.
Niestety, tak to wygląda. Zauważmy, że tak funkcjonuje nie tylko Jagiellonia.
Ale w Jagiellonii tych obcokrajowców jest naprawdę sporo. Nietrudno sobie wyobrazić, że za chwilę trener Mamrot wystawi jedenastkę bez żadnego Polaka.
Jasne, odeszli Świderski i Frankowski, przyszli piłkarze z zagranicy, więc staliśmy się najbardziej dobitnym przykładem. Zgadzam się, ale tak jak mówię – wiele klubów funkcjonuje tak, że mając do wyboru solidnego piłkarza z Polski lub obcokrajowca, tak naprawdę nie ma wyboru i musi sięgać poza granicę naszego kraju.
Obcokrajowców siłą rzeczy będzie jeszcze więcej?
Myślę, że mówimy o trendzie nie do odwrócenia. Niektórzy Polacy zapewne wrócą, fakty są takie, że spora część z nich się do składu zagranicznych drużyn nie przebija. Ale nie ma co ukrywać, że dominować będą obcokrajowcy. Nam pozostaje szkolić. Kończymy budowę akademii, która da nam spore możliwości. Boisk nie będzie nie wiadomo jak dużo, ale wcześniej nie mieliśmy nic, a na jednej połówce trenowały dwie drużyny. Kolosalna różnica.
W wielu sytuacjach chcąc Polaków, odbijał się pan od ściany?
No tak. Po odejściu Klemenza i Burligi potrzebowaliśmy środkowego i prawego obrońcy. I teraz pytanie – kogo mogłem wziąć z polskiej ekstraklasy?
Kilka przykładów można podać, pytanie jakie były oczekiwania klubów.
Na razie nie patrzy pan na oczekiwania. Kto według pana mógłby do Jagiellonii pasować?
Na przykład Jakub Czerwiński.
Właśnie, ale mówimy o graczu poza naszym zasięgiem. Ma kontrakt z Piastem, gliwiczanie walczą o wysokie cele. Ściągnięcie Kuby to z jednej strony spory wydatek, z drugiej – wydatek, który nie przyniesie zysków, bo mówimy o 27-latku.
Teraz proszę postawić się w sytuacji prezesa, który ma do wyboru albo Czerwińskiego, albo piłkarza młodszego, obcokrajowca o co najmniej porównywalnym poziomie, do tego znającego naszą ligę. Wiadomo, że wezmę Arsenicia, choć Kuba prawdopodobnie byłby solidnym wzmocnieniem.
I znając tę sytuację, ktoś zarzuca Jagiellonii, że stawia na obcokrajowców? My nie tyle stawiamy na obcokrajowców, co dostosowujemy się do tego, jak wygląda rynek.
Idąc dalej – podejrzewam, że w normalnych okolicznościach powalczylibyście o Konrada Wrzesińskiego, ale przy kazachskiej ofercie mogliście mu jedynie pomachać.
Tam są potrójne czy poczwórne wynagrodzenia. Inny świat. Podejrzewam, że mógł dostać 600-700 tysięcy euro…
To problem, że ci, którzy się wyróżniają, od razu chcą wyjeżdżać?
Każdy piłkarz myśli o tym, żeby zarabiać więcej. Sprawa naturalna, jak najbardziej zrozumiała, ale jednocześnie trudna dla polskich klubów. Jednak o czym my mówimy, skoro Marcin Bułka, bramkarz Chelsea, dostaje tygodniowo dziesięć tysięcy funtów. Tygodniowo! 99 rocznik, bez żadnego występu w piłce seniorskiej. Logiczne, że skoro ma do wyboru polski klub, który zapłaciłby mu 4-5 tysięcy złotych, to wybierze Chelsea, gdzie dodatkowo ma większą szansę na rozwój.
Naprawdę, ja chciałbym, żeby w Jagiellonii Polaków było więcej, ale realia są, jakie są. Rozmawiałem z Karolem Świderskim, ale nie było możliwości, żeby go zatrzymać.
– Karol, teraz jesteś numerem jeden naszego ataku, daj sobie szansę, powalcz o tytuł króla strzelców. Zbliżają się mistrzostwa Europy, zostając w Jagiellonii, grając dobrze, Czesław Michniewicz nie będzie miał powodów, żeby na ciebie nie stawiać.
– Prezesie, wszystko rozumiem, ale jestem zdecydowany. Chcę odejść. Jak złapię kontuzję, albo coś nie pójdzie, to latem mogę nie dostać żadnej oferty.
Cóż, wybrał Grecję, stwierdzając, że będzie mu łatwiej przebić się w nieco słabszej lidze niż Serie A. Powiedział, że bardzo chce odejść, więc nie zamierzałem trzymać go na siłę, to byłoby pozbawione sensu. Choć uważam, że gdyby został i strzelał gole, to latem nie biłyby się o niego trzy drużyny – PAOK, Genoa, Frosinone – tylko co najmniej dziesięć, a i jego wynagrodzenie byłoby większe.
Nierzadko piłkarze biorą to, co mają, nie myśląc o przyszłości. Na razie jednak wychodzi na jego. Zobaczymy, co będzie później.
Mówimy o zawodniku, który zaliczył udane pół rundy. Wcześniej miał jedynie przebłyski.
Tak, choć u Karola był problem z kontuzjami. Dosyć często pauzował – trenował, miał trzy tygodnie przerwy, znowu trenował, znowu miał trzy tygodnie przerwy. Przeplatanka. Ale jego odejście pokazuje skalę tego, jak wygląda wyławianie polskich piłkarzy z polskich klubów. Pokazał się w kilku meczach, zauważyli go zagraniczni skauci – zresztą, już wcześniej był obserwowany, były oferty – i szybko z naszej ligi wyjechał.
Powiedział pan, że piłkarze nierzadko piłkarze biorą to, co mają, nie myśląc o przyszłości. Podobnie było z Przemysławem Frankowskim?
Przemek chciał odejść już wcześniej. Były opcje włoskie, francuskie, ale gdy negocjacje zbliżały się do końca, okazywało się, że pewnych rzeczy nie udawało się dogrywać i Frankowski zostawał. Teraz dwie oferty były bardzo konkretne. Tak z USA, jak i z Achmata Grozny. Wybrał Stany Zjednoczone i nie ma co drążyć, to jego decyzja.
Mam wrażenie, że średnio pana jego wybór przekonuje.
To jego decyzja, nie ingerowałem w nią.
Zapytam inaczej – jak pan ze swojej perspektywy, niekoniecznie jako prezes Jagiellonii, ocenia ten ruch?
Stany są fajny miejscem do życia, na pewno lepszym niż Grozny. Ale piłkarsko? Mam wrażenie, że do USA wyjeżdża się na emeryturę, a na pewno trudniej zbudować tam karierę, rozwinąć ją. Tak jak w przypadku Świderskiego, tylko że mówimy o pierwszej reprezentacji – gdyby Przemek grał regularnie w Jagiellonii i pokazywał się, to Jerzy Brzęczek musiałby na niego postawić. Tym bardziej pamiętając, że w ostatnich meczach reprezentacji był jednym z wyróżniających się zawodników. Do tego latem pewnie miałby mnóstwo ofert, także z zachodnich klubów. Ale zdecydował jak zdecydował, jego życie, jego wybory. Będę mu kibicował, żeby było dobrze i żeby strefa czasowa nie komplikowała jego przygody z kadrą.
Czuje się pan wygranym zimowego okienka transferowego?
Nie. Musieliśmy uzupełnić braki kadrowe i po prostu działaliśmy. Zrealizowaliśmy mniej więcej wszystko to, co chcieliśmy, ale nie chcę bawić się w różne skale, oceny od 1 do 10. Staraliśmy się z jednej strony wykorzystywać nadarzające się okazje, z drugiej – ściągać zawodników, którzy się do naszego klubu dopasują. I tyle. Jeżeli wszystko zacznie funkcjonować, wtedy będę mógł mówić o tym, że „wygraliśmy” zimowe okienko.
Na pewno cieszę się, że ściągnęliśmy kilku piłkarzy zagranicznych, którzy jednak znają polską ligę. Arsenić, Imaz, Kostal. Dzięki temu łatwiej o aklimatyzację, możliwość pomyłki nie jest tak duża jak w przypadku zawodników, którzy w Polsce nie grali.
Nie chcę jednak mówić, że wykorzystaliśmy okazję. Porozumieliśmy się z Wisłą, w jakimś sensie jej pomogliśmy. Klemenz i Burliga odeszli za darmo, Burligę utrzymujemy do końca sezonu, opłacamy jego kontrakt, do tego zapłaciliśmy za zawodników, których z Krakowa kupiliśmy. Wszystko odbyło się uczciwie, bez kombinowania. W pewnym momencie trudno było dogadać się z Wisłą, bo za bardzo nie wiedzieliśmy, z kim negocjować, ale później sytuacja w krakowskim klubie się wyprostowała i wszystko ułożyło się dobrze.
No, było małe zamieszanie z Kostalem, jakieś nieuregulowane kwestie związane z płatnościami na linii Wisła-Kostal i jego agenci, ale liczy się to, że Martin jest już z nami.
Nie boi się pan, że atak nie jest mocno obsadzony? Zostaliście z dwoma napastnikami – Scepoviciem i Klimalą, wygranym przygotowań, który jednak nie zaczął dobrze rundy.
Gramy jednym napastnikiem, więc nie jest źle, w razie czego w ataku może zagrać Imaz. Choć fakt, powinniśmy mieć trzech napastników, ale trudno – najwyżej szansę dostaną młodzi, w których trzeba inwestować. Mamy na przykład Twarowskiego.
Nie zapaliła się panu lampka ostrzegawcza przy liczbie klubów Scepovicia? Ma 29 lat, a w seniorskiej piłce Jagiellonia jest jego czternastym zespołem. Wcześniej przejechaliście się na podobnym przypadku – Dejanie Lazareviciu.
Rozmawiałem z nim, tłumaczył, że miał menedżerów, którzy dawali go do jednego klubu, a po roku szukali następnego. Liczył się dla niech zarobek. Nie wiem jednak, czy taka jest prawda, więc w razie czego zabezpieczyliśmy się – kontrakt nie jest długi.
A Lazarević? To nie był zły piłkarz, ale żeby grać dobrze w piłkę, trzeba mieć odpowiedni charakter.
Lazareviciowi charakteru brakowało?
Nie za bardzo walczył o miejsce w składzie, choć umiejętności posiadał.
Zgadza się pan z trenerem Mamrotem, który przyznał, że Jagiellonia była najedzona, przez co w pewnym momencie w rundzie jesiennej stanęła w miejscu?
Zobaczymy. Przed rozgrywkami można mówić wiele, a i tak najważniejsze jest to, co na boisku. Na pewno w Jagiellonii sporo się zmieniło. Nowi naciskają, starzy widzą, że za darmo miejsca nie dostaną. Wzmocniliśmy rywalizację.
Doszliście do wniosku, że niektórzy się w Jagiellonii zasiedzieli?
Do końca się nie zgodzę z tym, że zawodnicy się u nas zasiedzieli. Romanczuk gra tyle lat, a cały czas prezentuje wysoki poziom. Ma motywację, daje z siebie wszystko. Novikovas tak samo po boisku nie spaceruje. Straci piłkę, to goni w jedną i w drugą stronę. Walczy.
Ale Romanczuk i Novikovas zostali. Pytam o tym, którzy odeszli.
Zostali, bo prezentują odpowiednie umiejętności, a to najważniejsza sprawa. Nie można mówić wyłącznie o determinacji lub jej braku. Jak zawodnicy odchodzili – pomijając Świderskiego i Frankowskiego, którzy chcieli opuścić klub – to dlatego, że staraliśmy się podnieść jakość pierwszej drużyny. Jak ktoś jesienią wchodził na boisko i nie pokazywał za wiele, to siłą rzeczy przepadał. Zmiany są potrzebne w każdym klubie, naszym zadaniem jest rotacja i minimalizowanie ryzyka w przypadku zastępców. Żeby nowi nie byli słabsi od graczy, którzy odeszli. Po to tutaj jestem.
Po 0:4 z Zagłębiem Lubin długo rozmawiał pan z trenerem. To była trudna rozmowa, wtedy zdecydowaliście o potrzebie dużych zmian?
Trochę rozmawialiśmy, fakt, ale przełomowych decyzji nie podjęliśmy. Po prostu trzeba było przedyskutować drugą dotkliwą wpadkę, bo wcześniej przegraliśmy ze Śląskiem i też nic nam nie wychodziło.
Dało się odczuć, patrząc na ostatnie sezony, nawet na ostatnie mecze rundy jesiennej, że nie wszyscy do walki o mistrzostwo Polski byli gotowi mentalnie?
Nie widziałem tego po piłkarzach, choć do głów zawodników zajrzeć nie sposób. Może pojawiała się blokada, nawet podświadomie. Wszyscy zastanawiamy się, gdzie był problem. Jedziemy na wyjazd, rozgrywamy bardzo dobry mecz, a później u siebie zapominamy, jak się gra w piłkę. To bolało. Trudno wytłumaczyć porażkę z Zagłębiem czy Śląskiem, przecież z wrocławianami mogliśmy dostać sześć czy siedem bramek.
Gdzieś popełnialiśmy błąd. Pytanie – gdzie? Nie jestem do tego w stu procentach przekonany, ale wydaje mi się, że zlokalizowaliśmy problem, jednak to moje spostrzeżenia i moje rozmowy z trenerem, o których na razie nie chciałbym mówić.
Pytam o mentalność, bo patrzę na jesień i widzę kilka porażek u siebie. I to wcale nie z czołowymi zespołami. Śląsk, Zagłębie, Miedź.
Z Miedzią przegraliśmy bardzo nieszczęśliwie.
Szczęśliwie czy nieszczęśliwie – przegraliście, sporo tracicie punktów u siebie.
Jeszcze co do Miedzi – nie ma bardziej prawdziwego powiedzenia niż to, że suma szczęścia zawsze równa się zero. Pamiętam mecz z Arką w poprzednim sezonie, gdy cały czas walczyliśmy o mistrzostwo. Strzeliliśmy dwa gole w doliczonym czasie gry, Arka nie wiedziała, o co chodzi. Podtrzymaliśmy swoje szanse na tytuł, a teraz legniczanie zabrali nam to, co wówczas zyskaliśmy. O porażkach z Zagłębiem i Śląskiem powiedziałem. Zdaję sobie sprawę, że powinniśmy lepiej punktować w meczach domowych, ale trudno zarzucić nam, że nic w tym kierunku nie robimy. Wzmacniamy kadrę, dokonujemy transferów, próbujemy. Będzie lepiej, jestem przekonany.
Po ostatnich wzmocnieniach Jagiellonia jest wymieniana jako kandydat do… No właśnie, do czego?
Chcemy znaleźć się na podium, choć widzimy, że grupa pościgowa jest solidna. Pogoń dobrze zaprezentowała się w Gdańsku, gdzie gra się bardzo trudno. Korona wygrała mecz wyjazdowy, również napiera. Jest kilka drużyn, mimo wszystko Lech, w ciągu kilku ostatnich kolejek obudziła się Cracovia, jest jeszcze Piast. Nie będzie łatwo.
Myślę jednak, że miejsce poza podium będzie wielkim rozczarowaniem.
Na pewno, nie neguję tego. Ale mówię – z pięć-sześć zespołów myśli tak jak ja. Każdy chce być na podium.
Jakie widzi pan w tej chwili zagrożenia dla Jagiellonii?
Kontuzje, przede wszystkim kontuzje. Teraz nie mogą grać Imaz i Kadlec, trochę wcześniej straciliśmy Kelemena, Savković wypadł na pięć miesięcy, więc nam w tej rundzie nie pomoże, a był bardzo dobrze przygotowany, liczyliśmy na niego. Generalnie niefortunny początek dla kilku nowych zawodników.
Jeżeli czegoś się obawiam, to właśnie tego, że w dobrej grze przeszkodzą nam wypadający co chwilę zawodnicy.
Słyszał pan o ostatnich wyczynach Grzegorza Rasiaka?
Tak, słyszałem.
Jego zachowanie to dowód na to, co pan powtarza? Że menedżerowie piłkarzy to pijawki i największe zło?
Podtrzymuję to, co mówiłem, jednak uważam, że mam zdrowe podejście do menedżerów. Jeżeli zachowują się uczciwie, to jest w porządku. Ale jeśli kombinują, na przykład negocjują prowizję dla zawodnika, choć – według prawa – tej prowizji nie mogą wziąć, to trudno, żebym był przychylny. Menedżerów jest bardzo dużo. I tak jak są różni ludzie, tak są różni menedżerowie. Jeden gra uczciwie, drugi szuka nieuczciwych rozwiązań. Na pewno nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, ja uważam po prostu, że zbyt często liczy się prowizja. Tak jak w tym przysłowiu, że grabie grabią w swoją stronę. Nie chcę być jednak źle zrozumiany – rozumiem, że człowiek chce zarobić, ale wydaje mi się, że niektórzy menedżerowie nie zawsze potrafią obiektywnie spojrzeć na to, co jest dla zawodnika najlepsze. Najbardziej widać to w przypadku młodych zawodników, którzy mają szanse zarabiać naprawdę duże pieniądze. Modelski słuchał agentów, a później miał problemy z grą w pierwszej i drugiej lidze. Część agentów często bazuje na naiwności młodych piłkarzy, na braku ich doświadczenia życiowego. Zdarza się, że piłkarze ulegają. Po prostu ważne, by wybrać mądrze, bo generalnie menedżer jest piłkarzowi potrzebny, gdyż pilnuje jego umów od strony prawnej, zarządza płatnościami i tak dalej.
W przypadku ESA 37, nadal utrzymuje pan swoje stanowisko?
Nie pasował mi przede wszystkim podział punktów. Teraz został zlikwidowany, choć nie jestem przekonany, że jesteśmy przygotowani do rozegrania 37 spotkań. Granie 21 czy 22 grudnia mija się z celem. Ludzie myślą o świętach, mało kto przychodzi na trybuny. Możliwe, że okres przygotowawczy jest zbyt krótki – zarówno zimą, jak i latem. Do tego kwestia drużyn ze środka tabeli. Zespoły z miejsc 9-10 przed podziałem na grupy są raczej pewne utrzymania, a ekipy 7-8 w większości przypadków nie walczą o nic. Tyle dobrego, że można swobodnie ogrywać młodych, jeżeli już szukamy pozytywów, ale nie wiem, czy tak powinno być. Druga drużyna pomyśli sobie: „Pewnie dają młodych, bo chcą, żeby nasi bezpośredni rywale wygrali”.
A obowiązek gry młodzieżowca? Że na limit obcokrajowców narzekać nie będziecie, domyślam się i rozumiem. A przepis o młodzieżowcu – pomysł częściej krytykowany niż chwalony – pan rozumie?
Żadne zakazy dla klubów nie są dobre. Zawsze będę uważał, że młody, który jest dobry, nie musi mieć przepisu, żeby grać. Klimala teraz gra, bo dobrze zaprezentował się zimą. Zresztą spójrzmy, podam przykład. Siedzimy w szatni, jestem lepszym piłkarzem niż jeden z młodych, a nie mogę grać tylko dlatego, że tak każe przepis. To musi dobijać, demotywować, a i w szatni źle wyglądać.
Wypaczanie rywalizacji to jedno. Trudno sobie wyobrazić, że jeśli będę miał prawego obrońcę młodzieżowca na boisku, to w kadrze przygotuję sobie dla niego dwóch zmienników. Nie, będę miał jeszcze – dajmy na to – prawoskrzydłowego i napastnika. Co za tym idzie – jeżeli będę musiał zdjąć prawego obrońcę, zostanę zmuszony do dokonania dwóch zmian.
Idąc dalej – dwa lata temu mówił pan u nas: „Pomyłek przeciwko nam jest tak dużo, że… czasem człowiek ma różne myśli”. Widzi pan zmianę czy nadal pewne decyzje trudno panu wytłumaczyć?
Dziś zdarzają się kontrowersje, ale nie tak dużo, też nie widzę sensu, by rozwijać te wątki publicznie. Mogę powiedzieć jednak, że jestem fanem systemu VAR, dużo w naszej piłce zmienił.
Jak natomiast ustosunkuje się pan do propozycji podziału pieniędzy z praw TV, który – słychać takie głosy – ma uderzać w mniejsze kluby?
Szczerze mówiąc nie wiem, jak do tego podejść. W zależności od tego, co powiem, mogę narazić się albo małym klubom, albo tym większym. Trzeba będzie spotkać się we własnym gronie i dojść do porozumienia. Nie będzie to łatwe, pewne rzeczy trzeba będzie zmienić, może gdzieś pójść na kompromis. Czas pokaże.
Wciąż podtrzymuje pan, że na piłce w Polsce nie da się zarobić?
Na razie się nie da, ale dostajemy tak wiele przykładów z lig podobnych do naszej, że teraz nie przyznałbym, że się nie da i basta. Ważne są europejskie puchary, regularna gra co najmniej w Lidze Europy. Fajnym przykładem jest BATE Borysów, sąsiad zza między, który pokonał Arsenal. Jak widać można, ale regularność jest najważniejsza.
Obserwuję ich, patrzę na to, jak wygląda liga białoruska. BATE nie miałoby łatwo, żeby zdobyć mistrzostwo Polski. Dla mnie to fenomen.
Fenomen, ale i wzór do naśladowania.
Rozmawiał Norbert Skórzewski