Działo się w tej kolejce, ale to jak na imprezie – jak się dzieje, ktoś rano budzi się jako wygrany, a ktoś z ogromnym poczuciem wstydu. I jeśli Cracovia czy Piast mogły z uśmiechem na ustach lecieć po kajzerki i kefir, tak Legia z Lechem otwierając oczy następnego dnia, chciały zapaść się jak najgłębiej w łóżko. Lecimy z podsumowaniem.
Wszyscy widzieliśmy, że Lech odstawił Gliwicach totalną żenadę i grał gorzej, niż pozwala przyzwoitość, ale też oddajmy Piastowi co piastowskie. Drużyna średnio dysponowana albo po prostu słaba, mogła Lecha wymęczyć gdzieś po jakimś farfoclu, jeśli nawet nie zremisować 0:0. A Piast? Piast widział rywala, który od razu po wejściu na ring oparł się o liny, więc zaczął go naparzać. Ekipę Fornalika oglądało się przyjemnie, bo miała pomysł i rozmach. A to, co wyprawiał Konczkowski, było wręcz niepojęte. Zasuwał jak zwariowany, notując asystę i kluczowe podanie, wyglądał na skrzydłowego z innej planety. Do tego Parzyszek, który owszem, zaliczył głupiego kreta, ale jednak dał gola i ostatnie podanie, pewni środkowi obrońcy, czy Felix, ładnie dyrygujący wszystkim w środku. To się chce oglądać, panie Fornalik.
A panowie Rutkowski i Klimczak powinni odpowiedzieć na jedno pytanie – jakim cudem, mając o wiele więcej pieniędzy od Piasta, udało się im zbudować gorszą kadrę niż gliwiczanie?
Ricardo Sa Pinto. Po pierwsze dlatego, że dał się ograć Probierzowi jak dziecko. Legia nie istniała długimi momentami w żadnym elemencie piłkarskiego fachu i nie wyciągała żadnych wniosków. Dwa gole Pasów poszły po bardzo podobnych akcjach, a Wdowiak też urywał się dwukrotnie sam na sam. Goście wiedzieli, co chcą grać, Legia nie wiedziała, jak chce im przeszkodzić. Wracając do powodów dzbanowatości Pinto – po drugie nie podał ręki Probierzowi, przez co znów wyszedł na bufona. A może nie wyszedł na bufona, tylko nim jest, gdyż od samego początku patrzy na wszystkich z góry i nie okazuje żadnego szacunku, choć takiego sam się ciągle i męcząco domaga. Po trzecie Sa Pinto zwalił porażkę między innymi na murawę. Sorry, ale Cracovia jakoś potrafiła grać w piłkę i wymienić trzy podania z pierwszej na połowie Legii. A też nie biegała po dywanie.
Poza tym – skoro Legia chce głównie pałować na Kulenovicia i do skrzydłowych, to po co jej stół?
To wykonanie rzutu wolnego przez Mem Legnica. A, sorry, Miedź Legnica.
Najpiękniejszy rzut wolny weekendu już znamy #ZAGMIE pic.twitter.com/yLNkjTZFnS
— Konrad Marzec (@konmar92) 17 lutego 2019
Tym razem spersonalizowane rękawice od Wojtka Małeckiego trafiają do Michala Peskovicia. Jasne, Legia z Cracovią była słaba, ale swoje sytuacje miała i Pesković musiał się wykazać. W pierwszej połowie odbił uderzenie Agry, w drugiej cudownie leciał przy próbie Jędrzejczyka, wcześniej sparował bombę Medeirosa. Świetny mecz.
Celowo nie wspomnieliśmy o Kirkeskovie w pierwszym punkcie, bo chcieliśmy go umieścić tutaj. Gdy Andrzej Iwan często go chwalił, będąc u nas w redakcji, trochę się temu dziwiliśmy, gdyż mieliśmy w pamięci jego przeciętną wiosnę 17/18. No, ale jesień 18/19 i początek tej wiosny to zupełnie inna rozmowa. Duńczyk jest naprawdę solidny, bo i wybiegany, i dobry piłkarsko, takie strzały z wolnych nie biorą się znikąd. Jeśli ściągać obcokrajowców, to właśnie takich.
Człowiek stojący między słupkami Miedzi. Przecież nie bramkarz. Anton Kanibołocki. Nie do końca wiemy, jakie role odgrywał Kanibołocki w swoich poprzednich klubach, gdzie był niby bramkarzem numer dwa. Może tam dwójka gotuje obiady, śpiewa, zmywa naczynia? Przecież Szachtar to jednak poważny zespół i nie pozwoliłby sobie mieć do gaszenia pożaru piromana na ławce. Ciekawa sprawa. W każdym razie: Kanibołocki dziś jest jedynką Miedzi, ale prawie co mecz wygląda jak po Sylwestrze z Jedynką. Tym razem wypluł jakiegoś farfocla od Starzyńskiego, a potem podał do pleców Augustyniaka (w tej drugiej sytuacji jego winę widzimy w 50 procentach).
Panowie z Legnicy, szukajcie golkipera, bo utrzymania bez bramkarza nie będzie.
Mecz Wisły ze Śląskiem stał sportowo na żenująco niskim poziomie, ale dyspozycja Patryka Plewki mogła się podobać. Nie panikował, mimo że rozgrywał dopiero trzeci mecz w lidze w pierwszym składzie, parę razy podciągnął z piłką do przodu, był bliski strzelenia gola (i nie jesteśmy tu złośliwi, nie chodzi nam o samobója, a o sytuację w końcówce). Wisła, jeśli ma się spokojnie utrzymać – czy nawet powalczyć o pierwszą ósemkę – potrzebuje takich młodych-odważnych, a może też młodych-zdolnych.
Można narzekać na ustawienie bramkarza, ale precyzję i siłę Majewski pokazał imponującą.
Nad takimi stałymi fragmentami pracuje się całe życie.
#Ekstraklasa na całego 😍#WISŚLĄ pic.twitter.com/0LWuXodrai
— Mikołaj (@MikoPL89) 18 lutego 2019
Abstrahując od poważniejszej kwestii – kto ma rację, kto kłamie – ten cytat z wczorajszych Weszłopolskich był jednak uroczy.
– Nazwałeś Furmana rudym ch***?
Taras Romanczuk: – Nie mogę tego wykluczyć.