Grudniowa banicja Paula Pogby, apogeum kryzysu drużyny Jose Mourinho i chyba również szczyt napięcia między Francuzem a Portugalczykiem, trwała dwa mecze. Od tej pory, już pod wodzą nowego trenera, francuski pomocnik zachowuje się jak wypuszczony z klatki, a dzisiejszy popis na Stamford Bridge to kolejne potwierdzenie: poprzedni menedżer, wlokąc się angielskimi poboczami, nie dostrzegał, że w garażu ma prawdziwą wyścigówkę.
9 goli i 6 asyst, z czego gol i asysta w dzisiejszym spotkaniu przeciw Chelsea. Monstrualny dorobek, ale przede wszystkim spektakularna metamorfoza. Długo szukaliśmy jakiegoś punktu odniesienia, który dobrze pokazałby, co stało się z Pogbą w ostatnich trzech miesiącach. Padło na Space Jam, w którym gromadka prześmiesznych mapetów z Kosmosu zmieniła się w bandę nieustraszonych koszykarskich potworów.
Jejku, jak to się dziś przyjemnie oglądało. Pogba był wszędzie, czego najbardziej namacalnym dowodem była jego bramka po akcji, którą sam rozpoczął w środku pola. Za Mourinho wyglądał na nieskoordynowanego dryblasa, dziś i w kilku poprzednich spotkaniach – jak jakiś nadczłowiek, który jednym krokiem pokonuje dystans równy trzem krokom pilnującego go rywala. Asysta? Palce lizać, docięta piłka idealnie za plecy ostatniego z obrońców. Można się wyzłośliwiać, że akurat obrońców to dzisiaj żadnych Chelsea nie wystawiła, ale rany, mówimy wciąż o The Blues, o ekipie, która do niedawna miała sporą przewagę nad United w ligowej tabeli.
Dziś widać było doskonale wszystkie braki londyńczyków, a jednocześnie całą imponującą robotę, którą wykonał w ostatnich tygodniach Ole Gunnar Solskjaer. Krótkie podania, wychodzenie spod pressingu nawet, gdy dwóch rywali podbiega do bocznego obrońcy, w teorii zamykając go w narożniku. Imponujący spokój w środku pola, regulowanie tempa przytrzymywaniem piłki, dryblingami. Jeśli dłuższe piłki – to płaskie, wzdłuż linii, tak, by nie wrzucać Lukaku w kolejny pojedynek biegowy, ale wykorzystywać braki defensywne Alonso i Azpilicuety.
Te były aż nadto widoczne, co oczywiście stanowi duży kamyczek do ogródka Maurizio Sarriego. Ofensywa Chelsea funkcjonowała tak, że Higuain nie wygrał chyba ani jednego pojedynku biegowego ze stoperami Manchesteru United, a Hazard ani razu nie miał okazji wejść w drybling jeden na jeden – momentalnie doskakiwała do niego asekuracja Czerwonych Diabłów. Efekt? Dwa celne strzały w całym meczu, oba w pierwszej połowie. Mimo gigantycznej przewagi w posiadaniu piłki, absolutnie nic nie działo się pod bramką Romero. Defensywa? Żadnej recepty na krótkie, dynamiczne wymiany podań. Luki na bokach, niepewność w kryciu przy dośrodkowaniach. David Luiz, który wciąż jest tylko Davidem Luizem. Znów irytował Kovacić, przesadnie bojaźliwy, znów niczego wielkiego nie zdziałał Pedro.
Szczytem szczytów było wprowadzenie Zappacosty w miejsce Azpilicuety na 10 minut przed końcem. Jeśli tak wygląda ratowanie losów awansu w wykonaniu Sarriego – szkoda i Chelsea, i Sarriego.
Manchester United gra dalej, piękny sen Solskjaera trwa – odmieniona przez niego ekipa wygrała 11 z 13 spotkań i tylko wtopa z PSG kładzie się cieniem na tym okresie. Wielka szkoda, że w drugim meczu na Parc des Princes nie zagra Paul Pogba, bo z Francuzem w takiej formie naprawdę wszystko byłoby jeszcze możliwe.
Chelsea – Manchester United 0:2 (0:2)
Herrera 31′, Pogba 45′