Reklama

Lechia znów ma szczęście? Jak coś się powtarza, to już nie jest fart

redakcja

Autor:redakcja

09 lutego 2019, 23:07 • 3 min czytania 0 komentarzy

Często w tym sezonie Lechia była wyrachowana. Z jednej strony można było jej zarzucić, że nie gra nic specjalnego, ale obowiązkowością w defensywie, solidnością i skutecznością w ataku wygrywała te mecze, które słabsza drużyna by przegrała albo co najwyżej zremisowała. Dziś z Pogonią można było w pewnym momencie stawiać sporą kasę na to, że akurat przeciwko Portowcom to nie wyjdzie, ponieważ goście przeważali czasem nawet i zdecydowanie. No, ale jeśli ktoś zdecydował się na taki krok, musiał się pożegnać z pieniędzmi. 

Lechia znów ma szczęście? Jak coś się powtarza, to już nie jest fart

By zrozumieć najlepiej, co się właściwie wydarzyło w Gdańsku, najlepiej odtworzyć ten mecz z perspektywy akcji ofensywnych Pogoni. Ta już w pierwszych minutach miała swoją szansę, ale strzał z pięciu-siedmiu metrów, które ześlizgnął się po nodze Majewskiego, wybronił Kuciak. Później ataki przyjezdnych trwały, nie były już tak skonkretyzowane, bo wrzutki lepsze i gorsze wyłapywał Kuciak, natomiast jeśli ktoś przeważał, to Pogoń. W pewnym momencie ustawiła nawet piłkę na wapnie, ale Szymon Marciniak słusznie skonsultował swoją decyzję z VAR-em i zamiast karnego był wolny, zresztą fatalnie wykonany przez Delewa.

Jednak po przerwie Pogoń nie poddała się i dalej cisnęła, dostając w 55. minucie prawidłową już jedenastkę. Lipski zachował się idiotycznie, zagubił się jak nieśmiały gimnazjalista na pierwszej potańcówce i przyjął piłkę na szesnastce swojego pola karnego, zabrał mu ją Majewski, więc Lipski w odwecie rywala kopnął. W efekcie goście dostali już zasłużonego karnego, którego pewnie wykorzystał Drygas, ładując Kuciakowi pod ladę.

I Pogoń nie zwolniła tempa. Lechia dalej broniła się, czasem rozpaczliwie, goście mieli piłkę w posiadaniu przez 62% czasu boiskowego, ale albo Nalepa z Augustynem jeździli na dupie, albo skupiony był Kuciak, odbijając choćby strzał Buksy.

Czyli co, dominacja od A do Z? Być może, jeśli rywalem nie byłaby Lechia. No, a niestety dla Pogoni, jej rywalem była właśnie Lechia.

Reklama

Po wspomnianej sytuacji Majewskiego z początku pierwszej połowy, faulowany przed polem karnym był Lipski. Do piłki podszedł Mladenović i perfekcyjnym strzałem pokonał Załuskę, uderzając gdzieś w okolice okna i to nie tego od domu pana Boga, tylko bramki przeciwnika. Czy jednak Lechia skonstruowała cokolwiek innego przed przerwą? Nie, to był jej jedyny celny strzał. Brakowało Haraslina, a zastępujący go Żukowski był fatalny. Złe decyzje, słabe dryblingi, głupia kartka. Zjazd do bazy w przerwie.

A w drugiej połowie, gdy Pogoń cisnęła, Lechia bardzo rzadko dochodziła do głosu, lecz w pewnym momencie Mladenović – najlepszy na boisku – wywalczył rzut wolny. Do piłki podszedł Łukasik, Flavio strącił piłkę i… wpadło. 2:1. Tak po prostu Lechia zrobiła to, czego chciała Pogoń przez cały czas.

Powiecie, że po tej bramce gdańszczanie mogli podwyższyć na 3:1 za sprawą Michalaka czy Kubickiego, ale te akcje wynikały już z totalnego odkrycia Pogoni. Gdy wynik balansował w okolicach remisu i zegar nie wskazywał pięciu minut do końca, Portowcy rozdawali karty. Tylko co z tego? Na końcu to gdańszczanie mieli mocniejszą rękę.

Można powiedzieć: fart. Jednak jak coś się powtarza, to już nie jest fart. Fakty są takie, że Lechia ogrywa u siebie mocną Pogoń i ma na przykład 12 punktów przewagi nad Lechem. To nie jest tylko kwestia szczęścia.

[event_results 560245]

Fot. 400mm.pl

Reklama

Najnowsze

Anglia

Kontuzja za kontuzją. Kolejny zawodnik Manchesteru City z urazem

Bartosz Lodko
0
Kontuzja za kontuzją. Kolejny zawodnik Manchesteru City z urazem

Komentarze

0 komentarzy

Loading...