Najlepszy polski piłkarz XXI wieku, najdroższy i drugi najdroższy Polak w historii. Lewandowski, Piątek, Milik. Dożyliśmy czasów, gdy w jednym momencie selekcjoner biało-czerwonych ma do dyspozycji trzech zawodników z dwucyfrową liczbą bramek w silnej lidze zagranicznej. To zdecydowanie dobry moment, by zadać pytanie: czy ci trzej mogą być na boisku jednocześnie w czasach, gdy unika się często nawet gry dwójką z przodu?
Południowoamerykańskie reprezentacje – a przynajmniej te najlepsze, najbardziej utytułowane – podobny „problem” co biało-czerwoni mają w zasadzie permanentnie. Przykładowo na Copa America 2016 Argentyńczycy mieli w składzie:
– króla strzelców Serie A z rekordową liczbą 36 goli – Gonzalo Higuaina;
– 3. najlepszego strzelca i najlepszego asystenta Primera Division z 26 bramkami i 16 asystami – Leo Messiego;
– wicekróla strzelców Premier League z 24 bramkami – Sergio Aguero
Trofeum to nie przyniosło, w finale w karnych lepsi okazali się Chilijczycy. Tytuł najskuteczniej drużyny turnieju? I owszem. Z 18 goli zdobytych w drodze do bezbramkowego finału, 5 należało do Messiego, 4 do Higuaina, 1 do Aguero.
Aby jednak uzyskać potrzebny balans, Gerardo Martino w żadnym z meczów nie postawił na wszystkich trzech swoich superstrzelców. Tylko raz zmieścił w drużynie jednocześnie Higuaina i Aguero – w pierwszym ze spotkań fazy grupowej, w którym Messi w ogóle nie wystąpił. Decydował się zamiast tego na grę Messim i kimś z trio Di Maria, Lavezzi, Gaitan na skrzydłach oraz „Pipitą” na szpicy.
Na trio killerów nie zdecydował się też żaden z selekcjonerów reprezentacji Włoch przełomu wieków. A naprawdę było w kim wybierać. Na mundial w 1998 roku z Cesare Maldinim polecieli: Alessandro Del Piero, Christian Vieri, Filippo Inzaghi, Enrico Chiesa oraz Roberto Baggio. Trzech królów strzelców Serie A, jeden zdobywca złotej piłki. A jednak trójką w ataku Italia zagrała na mistrzostwach zaledwie przez 30 minut – gdy trzeba było gonić wynik w meczu z Chile, jednocześnie na boisku przebywali Chiesa, Baggio i Vieri (zmieniony po chwili przez Inzaghiego). Z Kamerunem i Austrią grali dwaj napastnicy za których wchodzili kolejni dwaj. W 1/8 finału z Norwegią zagrał Vieri z Del Piero, a na zmianę wszedł Chiesa, w ćwierćfinale z Francją, przegranym po karnych – tak samo, tylko że w miejsce Del Piero wszedł Roberto Baggio.
Podobne decyzje podejmowali też choćby selekcjonerzy reprezentacji Jugosławii. Slobodan Santrac i Vujadin Boskov na mundial w 1998 roku i na Euro dwa lata później zabrali prawdziwą śmietankę europejskich snajperów. Savo Milosević, Predrag Mijatović i Darko Kovacević. Niech o ich klasie najlepiej zaświadczy historia – Kovacević w sezonie 1999/2000 został królem strzelców Pucharu UEFA, Mijatović jako podstawowy zawodnik Realu Madryt sięgał w sezonie 97/98 po Ligę Mistrzów, a Savo Milosević był przecież nawet królem strzelców mistrzostw Europy.
Ani Santrac, ani Boskov nie zdecydowali się jednak, by w najważniejszych meczach dać się wykazać wybitnemu trio. Mistrzostwa świata w 1998 Jugosławia zaczynała z duetem Milosević-Mijatović i Kovaceviciem na ławce, w drugim spotkaniu grupowym w podstawie wyszli Kovacević i Mijatović, w trzecim Santrac wrócił do dwójki z meczu otwarcia. W 1/8 finału zdecydował się zaś na zmianę taktyki, na Holendrów wypuszczając tylko Mijatovicia.
Na Euro zaś zaczynali Mijatović z Kovaceviciem, ale gdy dwa gole z ławki przeciwko Słowenii zdobył Milosević, selekcjoner nie miał wyboru – usadził Kovacevicia na dwa kolejne spotkania, w 1/8 finału wpuszczając go dopiero w końcówce, a z Milosevicia zrobił pewniaka nie do zdjęcia. Ten odwdzięczył się golem w każdym ze spotkań.
Na tym samym turnieju była jeszcze jedna reprezentacja z trzema, a nawet czterema absolutnie genialnymi snajperami. Francja. Roger Lemerre mógł na dziewiątce wystawić Nicolasa Anelkę, Thierry’ego Henry’ego, Sylvaina Wiltorda i Davida Trezeguet. Anelka i Trezeguet już w trakcie mundialu oficjalnie stali się zawodnikami odpowiednio: PSG za 31 milionów i Juventusu za 21 milionów funtów. Jak duże były to wtedy pieniądze? Anelka został 5., a Trezeguet 9. najdroższym piłkarzem letniego okna transferowego 2000.
Henry na mundial przyjeżdżał jako strzelec 26 bramek dla Arsenalu, Trezeguet – 24 dla Monaco, Wiltord – 17 dla Bordeaux. Tylko Anelka miał za sobą nieudany rok w Realu Madryt.
Lemerre jednak na grę trzema ze swoich snajperów zdecydował się dopiero w finale. Co, jak się miało okazać, przyniosło mu ostatecznie triumf nad Włochami. Zaczął ostrożnie, z Henrym na szpicy, gdy jednak nie udało się szybko odpowiedzieć na gola Marco Delvecchio, posłał w bój napierw Wiltorda za Dugarry’ego, a później Trezegueta za Djorkaeffa. Obaj strzelili po golu, Wiltord wyrównał w 93. minucie, Trezeguet zapakował złotego gola w 103.
Dowodem na to, że gra trójką nominalnych dziewiątek jest możliwa w szerszym wymiarze, jest natomiast reprezentacja Urugwaju, która w 2010 roku zaszła aż do półfinału mistrzostw świata z tridente Forlan-Cavani-Suarez. Oscar Tabarez robił co mógł, by zmieścić tych trzech w swoim zespole, również już po turnieju w RPA. Podczas mundialu Forlan grał głębiej, jako trequartista, dużo bardziej angażując się w rozegranie. Cavaniemu i Suarezowi zaś przypadało w udziale zadanie walki z jednym środkowym i jednym bocznym obrońcą.
Nie było jednak tak, że to rozwiązanie wypalało Oscarowi Tabarezowi za każdym razem. Michael Cox, taktyczny guru i twórca zonalmarking.net pisał w 2013 roku dla „Guardiana” podczas Pucharu Konfederacji o ciężarach, jakie selekcjoner Urugwajczyków ma z pomieszczeniem trójki wybitnych napastników na boisku w jednym czasie. Sam fakt, że w spotkaniu z Nigerią, gdy Tabarez zdecydował się na ustawienie 3-4-3, po raz pierwszy od dwóch lat (Copa America w 2011) reprezentacja Urugwaju strzeliła bramkę po trójkowej akcji triumwiratu Suarez (asysta 2. stopnia), Cavani (asysta), Forlan (piękne uderzenie lewą nogą przy krótkim słupku). Cox wskazywał też na duże zachwianie równowagi w zespole – dla chwil geniuszu trójki atakujących obciążano pozostałych mniej efektownymi, a równie ważnymi zadaniami, które napastnicy zaniedbywali.
Jak tego dokonać? Jak zmieścić trzech napastników o podobnej charakterystyce w drużynie, by nie cierpieli na tym pozostali zawodnicy? Phil Brown, były menedżer między innymi Hull, Preston North End czy Southend United w artykule dla Four Four Two pisze:
„Kluczem do gry trójką w ataku – co może brzmieć zaskakująco – jest posiadanie dwóch cofniętych pomocników, zawodników dających ci luksus gry trzema napastnikami. Jeśli ich posiadasz, masz możliwość ustawienia taktyki zgodnie z zasadą: pięciu broni, pięciu atakuje.
Jeśli boczni obrońcy podłączają się do ataku, obaj środkowi pomocnicy muszą zostać z tyłu, jeśli nie – jeden z nich może się podłączyć do ataku. Granie trójką z przodu nie polega tylko na wciśnięciu trzech napastników do drużyny, jak niektórzy myślą.
Zamiast tego chodzi o stworzenie zespołowi najlepszej okazji, by sprawić kłopoty rywalom. Tak długo, jak nie cierpi na tym solidność, możliwość gry trójką w ataku jest świetną opcją dla każdego menedżera.”
No dobrze, teorię już znamy, przypadki ze stosunkowo niedawnej przeszłości, gdy na trójkę nominalnych dziewiątek się decydowano (rzadziej) lub nie (częściej) – także. A co z praktyką w naszym przypadku? Czy w sytuacji, w której możemy wybierać między Lewandowskim, Piątkiem i Milikiem, gra całą trójką na boisku jest rozwiązaniem pożądanym? Możliwym? Postanowiliśmy w tym temacie przepytać parę kompetentnych osób, które występowały na szpicy drużyny narodowej.
Wojciech Kowalczyk: – Nie widzę tego. Już nie chodzi wyłącznie o to, że trudno byłoby pogodzić trójkę napastników o podobnym stylu gry, natomiast wystawianie trzech napastników byłoby zaburzeniem równowagi między defensywą i ofensywą. A my w obronie graliśmy po prostu słabo. Zabierając kolejnego piłkarza, który mógłby też popracować w tyłach, na rzecz wystawiania piłkarza wyłącznie ofensywnego, trener Brzęczek bardzo dużo by ryzykował. Mówi się, że to mogłoby być trio podobne do tego urugwajskiego. Okej, ale tamta trójka znacząco różniła się od naszego trio. Taki Suarez popracował przy pressingu, ugryzł kogoś, pokopał rywala. U nas kogoś takiego nie ma. Zresztą przypominam sobie taki mecz z Izraelem, gdy w reprezentacji zagraliśmy na trójkę napastników – ja, Andrzej Juskowiak i Roman Kosecki. Za plecami mieliśmy jeszcze ofensywnego pomocnika Piotra Nowaka. Skończyło się 4:3, wynik hokejowy. Dlatego mówię – wystawianie trzech napastników to byłoby ogromne ryzyko, które trudno mi sobie wyobrazić. Tak można wyjść, ale na jakiś Gibraltar, gdy będziemy wiedzieć, że nic nam nie grozi. Spodziewam się gry na dwóch napastników, a ten trzeci i tak swoje szanse dostanie.
Marcin Mięciel: – Musimy się cieszyć, że mamy taką trójkę. W przeszłości miewaliśmy trzech, a nawet czterech napastników o zbliżonym do siebie poziomie, natomiast albo grali wówczas w polskiej Ekstraklasie, albo w przeciętnych ligach zagranicznych. Dzisiaj Piątek, Milik i Lewandowski to czołowi strzelcy topowych lig w Europie. Natomiast piłka reprezentacyjna nie polega na tym, by upchnąć wszystko co masz najlepszego i liczyć, że jakoś to zadziała. Był taki moment, gdy mieliśmy trzech-czterech znakomitych bramkarzy, ale graliśmy na jednego, prawda? Ale mówiąc już poważnie – gry na trójkę z przodu sobie nie wyobrażam. Dwóch snajperów – jeszcze tak. Ale wystawianie całego trio oznaczałoby burzenie równowagi w zespole między obroną i atakiem. A wydaje mi się, że nie stać nas na tak ofensywne ustawienie.
Maciej Żurawski: – Nie jestem zwolennikiem tego, by wychodzić z założenia “skoro mamy trzech bardzo dobrych napastników, to upchnijmy ich na siłę w składzie”. Nie na tym polega piłka reprezentacyjna, nie o to chodzi w futbolu i taktyce. Jak rozumiem – jeśli już rozpatrujemy takie ustawienie, to w dwóch wariantach. Pierwszy, czyli dwóch napastników obok siebie i jeden za ich plecami, to ogromne ryzyko, bo ten napastnik wycofany i tak musi być zaangażowany w zadania defensywne. To tak naprawdę ofensywny pomocnik, a nie snajper, który czasami popracuje w pressingu. Drugi wariant to taki, który zakłada grę napastników bliżej linii bocznych i ich zejścia do środka, natomiast ani Milik, ani Lewandowski nie są piłkarzami, którzy praktykowaliby taką rolę w klubach. Trzeba pamiętać też o zabezpieczaniu środka i tworzeniu równowagi w zespole, a te dwie rzeczy byłby zaburzone przy wystawianiu trzech napastników. Szczególnie, że każdy z tej trójki jest zbliżony stylem gry do pozostałej dwójki. Oczywiście można to w jakimś meczu towarzyskim przetestować, by sprawdzić w ogóle, jak ta trójka by ze sobą współpracowała. Natomiast bliżej mi do tego, by korzystać z całej trójki, ale w formie rotacji w grze jednym lub dwoma napastnikami. Tutaj rolą selekcjonera byłoby zatem zadbać o to, by ten napastnik zostający na ławce (lub nawet dwóch) nie obrażał się zostawieniem poza wyjściową jedenastką, ale żeby był tak po sportowemu zmotywowany do udowodnienia, że to on zasługuje na grę. Jednak trzeba pamiętać też o tym, że kadra powinna przyzwyczajać się i doskonalić pewien system gry. Dlatego uważam, że nie ma co eksperymentować z meczu na mecz – od jednego, przez dwóch, po trzech napastników w pierwszej jedenastce. Pamiętam, że graliśmy na trzech napastników za Leo Beenhakkera, natomiast tam ja, Grzesiek Rasiak i Ebi Smolarek mieliśmy kompletnie różne zadania i byliśmy różnymi typami piłkarzy. Poza tym takie ustawienie stosowaliśmy rzadko i tylko w określonych meczach, w których taki wariant był potrzebny.
DAMIAN SMYK
SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK, NewsPix.pl