Reklama

Doda, Kluivert i siwe włosy Kaczmarka, czyli wszystkie twarze Wojciecha Łuczaka

redakcja

Autor:redakcja

02 lutego 2019, 13:55 • 14 min czytania 0 komentarzy

W jakich okolicznościach wyprowadzał na spacer pieska Dody? Który z jego kolegów zaimponował legendarnemu Zico? Skąd ma koszulkę Roberto Carlosa? Co zrobił opluty przez jednego z partnerów na treningu Willem II Tilburg? Jak wyglądały treningi z Patrickiem Kluivertem? O co prosił go Marcin Kaczmarek w czasach Wisły Płock i dlaczego go oszukał? Na te i na inne pytania odpowiada w dłuższej rozmowie piłkarz ŁKS-u Łódź, Wojciech Łuczak.

Doda, Kluivert i siwe włosy Kaczmarka, czyli wszystkie twarze Wojciecha Łuczaka

Musimy zacząć od kwestii żenująco popkulturowej.

Mam pewne podejrzenia, ale oczywiście służę wyjaśnieniami.

Jak to było z pieskiem Dody?

Śmieszna sytuacja. Antoni Ptak w Gutowie Małym wybudował kompleks sportowy. Grałem wtedy w jego Centrum Futbolu Europejskiego, prowadzonym przez Wojciecha Robaszka. W hotelu mieszkała z nami wtedy też Pogoń Szczecin. Z chłopakami podniecaliśmy się tym strasznie, bo Pogoń nie była anonimowym zespołem. Wprost przeciwnie. Występował tam chociażby Kamil Grosicki. Zresztą kilka drobnych gierek przeciw sobie rozegraliśmy, oczywiście na boisku, żeby nie było. Ale i tak największą furorę robił Radek Majdan. Ten to miał popularność. Celebryta. Brałem od niego autografy dla połowy szkoły.

Reklama

Pewnego razu przyjechała do niego Doda. Wzięła ze sobą pieska, ale pojawił się problem, bo nie miał się nim kto zająć, a ona nieco rozpaczała, bo nie miała go z kim zostawić. Nie czekałem długo. Zaproponowałem pomoc i wziąłem na siebie ten przyjemny obowiązek, wyprowadzając go na spacer. A co Radek Majdan robił z Dodą, kiedy ja chodziłem z ich pieskiem? To na zawsze pozostanie tajemnicą.

Nawet nie przyszło mi przez myśl o to pytać. Wspomniałeś Centrum Futbolu Europejskiego. Mnóstwo Brazylijczyków. Jak się czułeś w takiej szatni?

Antoni Ptak był strasznie zafascynowany latynoską kulturą. Miało to swój urok. Wiesz, co mi w nich imponowało? To, że cieszyli się każdą chwilą w życiu. W szatni ma być swoboda, muzyka, luz, pokazywali nam latynoskie rytmy, ale zaczynał się trening i nie było przeproś. Naprawdę, uczciwie, twardo pracowali, a przy tym to byli nieźli piłkarze. Kilku się wybiło. Taki Heberty Andrade to był kozak. Teraz gra w Katarze [w rzeczywistości gra w Tajlandii, red.], wcześniej był gwiazdą w Chinach [w Japonii, red.] i serio, on wymiatał. Lewa noga, ułożona, poziom „master”.

Kiedyś graliśmy sparing w Turcji z Fenerbahce i Heberty kręcił ich niemiłosiernie. Leżeli, gubiąc głowy, a to byli obrońcy z niebagatelnym doświadczeniem na europejskich salonach. Prowadził ich wtedy Zico i od razu zwrócił na niego uwagę. Pytał o niego od razu po spotkaniu. Zresztą, czemu się dziwić, gościa nie dało się przeoczyć. Może być większy komplement dla piłkarza?

W tamtym meczu grałeś po jednej stronie przeciwko Roberto Carlosowi.

I mam jego koszulkę!

Reklama

Imponujące.

Niesamowita sprawa. Cała historia w ogóle brzmi absurdalnie. Mieszkaliśmy w jednym hotelu z Fenerbahce. Brazylijczycy od nas, kiedy to spostrzegli, od razu wiedzieli co robić. Jako że występował tam Roberto Carlos i Alex, to od razu do nich zagadali. Bez żadnych kompleksów. Coś tam, coś tam, tego śmego, tamto siamto, a trzy dni później mieliśmy ustawiony sparing.

Byłeś wtedy w klasie maturalnej, a grać w piłkę w jakimś klubie zacząłeś raptem cztery lata wcześniej.

Miałem wtedy 18 lat, dla takiego dzieciaka to było niesamowite doświadczenie. Ciężki przeskok. Wcześniej grałem w Piotrcovii i jeździłem na kadry z tymi wszystkimi chłopakami – Grześkiem Sandomierskim, Maciejem Rybusem, Grześkiem Krychowiakiem – którzy przyjeżdżali z renomowanych klubów, coś tam już znaczyli, wróżono im wielkie kariery, a ja? Z Piotrkowa Trybunalskiego. Nie wyglądało to zbyt imponująco, ale nie odstawałem. Byłem ważnym elementem tamtej kadry. I za to byłem zawsze niezwykle wdzięczny nieżyjącemu już niestety trenerowi Jackowi Dziubińskiemu, że nieważne skąd przyjeżdżałem, dla niego w pierwszej kolejności liczyło się to, co umiałem.

Piłka nożna pokazuje, że można łamać wszystkie stereotypy i samemu wyznaczać sobie, czym dla człowieka jest sukces. Dla jednego miarą będzie zarobienie dwóch milionów, dla drugiego strzelenie 200 goli, a dla mnie sukcesem zawsze był fakt, że wybiłem się, będąc z małego Pieńska, nic mu przy tym nie ujmując.

„Wybiłeś się”?

Mogę tak powiedzieć. Już tłumaczę. Będąc w Centrum Futbolu Europejskiego organizowano nam mnóstwo sparingów w przeróżnych miejscach. Jeździliśmy po wielu miastach, ale też za granicę. Generalnie, nie brakowało okazji do pokazania się. Pewnego razu mieliśmy zorganizowany mecz przeciwko reprezentacji Polski U-18, prowadzonej przez wspomnianego śp. Dziubińskiego. Wpadłem mu w oko. Od razu zaprosił mnie na konsultację do Dzierżanowa, gdzie nie zmienił o mnie pozytywnego zdania i znalazłem się w szerokiej kadrze jego zespołu. Ekspresowo. I tak zaliczyłem U-18, potem U-19, a i na U-21 zdarzyło mi się pojechać.

I to jako chłopak, który nie grał w kadrze województwa, bo pojechałem na kadrę z Hutnika Pieńsk, macierzystego klubu, i byłem osamotniony, bo tam powoływano wszystkich chłopaków z Zagłębia Lubin. Inni nie dostawali szans za bardzo. Do tego trener też był związany z „Miedziowymi”. No to pamiętam, że mnie obejrzeli, poprosili o numer, mieli zadzwonić, a klasycznie, do teraz nikt się nie odezwał. Ale nic straconego. Po pół roku ja byłem w juniorskiej reprezentacji Polski, a o chłopakach z kadry Dolnego Śląska jak nikt nie słyszał, tak nikt nie słyszy.

O czym to świadczy?

Że można walczyć i nie trzeba podporządkowywać się schematom.

Miałeś delikatny kompleks małomiasteczkowego człowieka?

Właśnie fakt, że go nie miałem, ciągnął mnie cały czas do przodu. Myślałem sobie, że muszę wszystkim pokazać, że nie mając najlepszych treningów od małego, wspaniałych warunków do pracy i wielkich perspektyw, też można coś zrobić. Nic nie dostałem od życia od łatwiejszej strony. Nie wszedłem do polskiej piłki otwartymi na oścież drzwiami. Musiałem znaleźć inną, trudniejszą, ale też skuteczną drogę.

Dużo dał ci wyjazd do Holandii.

Z kadrą U-18 pojechałem na spotkania z Czechami i Rosjanami, mocne zespoły, można było się porównać. Przyjechali skauci z kilku krajów, w tym Holendrzy. Strzeliłem bramkę, w ogóle chyba nie zagrałem najgorzej, bo wysłannicy Willem II Tilburg, ekipy z Eredivisie, zwrócili na mnie uwagę i zaproponowali przenosiny do Holandii. Niby propozycja nie do odrzucenia, na pewno szansa na zaistnienie w większym świecie, ale wtedy racjonalnie sprawę postawiła mama. Najpierw miałem zdać maturę, potem mogłem jechać. Taki dostałem warunek i nawet nie zamierzałem się sprzeczać. Wiedziałem, że to będzie mądre. Musieli poczekać.

Maturę zdałem, mogłem przenieść się do Holandii. Najpierw pojechałem na tydzień testów. Selekcję. Dwudziestu chłopaków z całej Europy na jedną pozycję. Wyszukani, o określonych predyspozycjach i potencjale. Z tego grona trenerzy mieli wyłuskać najlepszych. Obserwowali, analizowali, nagrywali. Nic nie było pozostawione przypadkowi. Tym to ciekawsze, że Willem II Tilburg to przecież wcale nie był jakiś topowy klub w tamtejszej lidze. Trenowałem wtedy z juniorskimi zespołami, ale miałem też okazje pokazać się z pierwszą drużyną. Zagrałem dwa sparingi. Jeden z seniorami, drugi z Jong Willem II Tilburg. Spodobałem się. Zaproponowano mi kontrakt na dwa lata. Szybki wieloskok.

Młody chłopak, z małej miejscowości, nie znałeś pewnie nawet zbyt dobrze języka angielskiego.

Wyjeżdżając do Holandii, najlepiej znałem niemiecki. Mieszkałem przy granicy z Niemcami, ich język był obowiązkowy w szkole, więc miałem go opanowany na naprawdę niezłym poziomie, a na pewno w stopniu mocno komunikatywnym.

Nie zamierzałem jednak na tym poprzestać. Założyłem sobie, że w ekspresowym tempie muszę nauczyć się podstaw niderlandzkiego, a potem już tylko szlifować. I udało mi się to bardzo szybko. Wszyscy byli w szoku, jak po dwóch miesiącach mogłem już z nimi w miarę swobodnie konwersować. I dla mnie właśnie to było najważniejsze w dobrym zaaklimatyzowaniu się. Bardzo chciałem rozumieć bezpośrednie polecenia trenerów, bo wiedziałem, że nie będę miał łatwo. Byłem jednym z nielicznych obcokrajowców, reszta to Belgowie, a wiadomo, że to ten sam krąg kulturowy, więc im było dużo łatwiej.

Jak Holendrzy reagowali na Polaka?

Trzeba było walczyć o swoje. Pamiętam pewną sytuację. Bardzo nieprzyjemną. Jeden z „kolegów” z drużyny mnie opluł. Dlaczego? Nie wiem, doszło do starcia, chciał pokazać swoją wyższość, upokorzyć mnie, skompromitować przed innymi. Nie dałem się. Nie może być tak, że ja jestem z Polski, więc jestem gorszy i Holendrzy będą mi na każdym kroku udowadniać, kim nie jestem. Nie. Postawiłem się. Gość dostał z „karczycha”, wszystko zostało wyjaśnione również z dyrektorem i nikt mi już później problemów nie robił.

Od razu trafiłem jednak na dywanik do dyrektora akademii Willem II. Nie tłumaczyłem się nawet. Nic mu nie udowadniałem. Po prostu przedstawiłem sytuację. Kategorycznie potępił moje zachowanie, ale przyznał mi rację.

– Synu, nigdy więcej tak.

– Rozumiem.

Kiedy zobaczył moją skruchę, nieco jednak złagodniał i dodał:

– Ale w twojej sytuacji zachowałbym się tak samo.

Trafiło to do mnie.

Na co dzień musieli jednak docenić, że uczyłeś się języka, próbowałeś się dostosować.

Oczywiście, to pojedyncza sytuacja, tym bardziej, że mój język stopniowo stawał się coraz lepszy, więc zyskiwałem też w szatni. Miałem swojego prywatnego nauczyciela, Leona Smeetsa, który w PSV uczył języka Romario, a później w Rodzie Przemka Tytonia. Fajna postać. Liczyła się dla niego praktyka, gramatyka była bardzo drugorzędna. Zresztą, właściwie mi na niej nie zależało, bo przecież nie miałem pisać wypracowań, tylko grać w piłkę. Komunikacja na pierwszym miejscu.

W Willem II Tilburg poznałeś Patricka Kluiverta.

Miał tam dwutygodniowy staż. Trafiłem na jego okres pracy z Jong i kurde… przeczłowiek. Mega podejście do młodych chłopaków. Swoim nastawieniem powodował, że robiliśmy na treningach rzeczy, których na co dzień byśmy nigdy nie zrobili. Świadomość pewności siebie. Dawał nam taką swobodę, że to nas budowało.

– Nie patrzcie tak na mnie, zacznijcie patrzyć na siebie. Na boisku jesteście odpowiedzialni za każdą swoją decyzję, zacznijcie wierzyć w to, że wasz wybór będzie dobry – powtarzał.

I to pomagało. A prezentował też sobą coś, co bardzo mi zaimponowało. Nieważne, kim jesteś i ile osiągnąłeś, tam gdzie jesteś, musisz być w pierwszej kolejności człowiekiem. Człowiekiem. Dokładnie. Skromny, pokorny w normalnych gestach.

Pamiętam jedno jego ćwiczenie. Rzut z autu na wysokości pola karnego, przyjęcie na klatkę, odwrócenie kierunkowe do bramki i strzał z pierwszej piłki. Kluviert pięć razy zasadził „okno”. Gość z innej bajki.

To takie typowo holenderskie ćwiczenie. Klasyczny, prozaiczny luz połączony z pewnym schematem, podstawą techniczną, no i głównie elementy ofensywne.

Dużo własnej inwencji. Pokazanie tego co się ma piłkarsko. To się liczy w Holandii. Wiesz, ja zaczynałem grać klubowo jak miałem 14 lat. Późno. Wcześniej tylko ulica. Odbijałem piłkę o ścianę. Katowałem to. Nie przeszedłem całego złożonego cyklu szkolenia, który obowiązuje w klubach. Samouk. Ok, nie osiągnąłem jakoś bardzo dużo, wiadomo, ale myślę, że na tyle, na ile mogłem, coś zobaczyłem, coś zrobiłem.

Przydała się pracowitość.

Mam pewien etos pracy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wychodzę z założenia, że skoro dostaję za coś pieniądze, to dlaczego niby miałbym to robić na odpierdol? Bez sensu. Oszukiwałbym siebie, ludzi wokół, kibiców.

Nie zawsze wszystko wychodzi. To oczywiste, ale z drugiej strony, jak coś nie wyjdzie, ale wiesz, że dałeś z siebie maksymalnie dużo, to musisz się z tym pogodzić.

Co nie wyszło? Po powrocie z Holandii nigdy nie zrobiłeś oszałamiającej kariery.

Głownie przeszkodziło chyba to, że trenerzy rzucali mnie po pozycjach. W Ekstraklasie żałośnie mało występowałem na swoim miejscu na boisku, chyba tylko za Nawałki w Górniku grałem gdzieś w swoich rewirach, poza tym prawie nigdy, a już w ogóle ekstremalnie było w Sosnowcu, gdzie ktoś pomyślał, żeby wystawić mnie na lewej obronie. Ciężko było więc pokazać całość swoich umiejętności. A jestem dosyć kreatywną „ósemką”, lubiącą zejść nisko po piłkę, pograć szybko na kilku metrach, przyspieszyć, ale również powalczyć w środku pola. Rzadko mogłem tak grać.

Pilka nozna. I liga. Stomil Olsztyn - Zaglebie Sosnowiec. 14.08.2016

Pamiętam jak wróciłem z Holandii do Cracovii i nieskromnie mówiąc przewyższałem tam wszystkich chłopaków. Fakt, w Willem II grałem tylko w juniorach, nie dostąpiłem zaszczytu debiutu w Eredivisie, choć wcale nie byłem od tego daleko, ale po tym okresie byłem w gazie. Problem w tym, że w Krakowie chcieli mnie wprost ukierunkować na fizykę. Rzucono mi dużo kilogramów, kazano pracować na siłowni i efekt był taki, że nie dałem rady. W Holandii miałem trenera od przygotowania fizycznego, musiałem pobiegać, zrobić bazę, ale nikt nie wariował, że żelastwo, żelastwo, żelastwo. Znano granicę. Jestem piłkarzem, jak sama nazwa wskazuje, piłkarz-piłka. To jest najważniejsze, a nie prześciganie się w siłowych rekordach na siłowni.

Uważam, że niemiecka mentalność w połączeniu z holenderską daje futbolowy produkt idealny. Taki chciałbym być.

Do wychowania technicznego w Holandii, Adam Nawałka w Górniku dorzucił ci element niemiecki. Dyscyplina. Obudowa. Czyli pewnie się podobało.

Ah, Nawałka to najwyższa klasa, oczywiście, ale z tymi trenerami to różnie bywało. Pamiętam mój debiut w Ekstraklasie w pierwszym składzie i jednego z trenerów, nie będę wspominał nazwiska, bo go szanuję, krzyczącego, żebym nie wychodził za własną połówkę. To co ja mogłem pokazać?

A później komentatorzy w telewizji mówili, że „Łuczak nic nie pokazał”. No nie pokazał, ale to strasznie relatywne, bo miał może zupełnie inne założenia taktyczne.

Bazując przed stoperami, operując piłką jako „6” nie będę tak efektowny, jak grając jako „8”. No trzeba to zauważać. Kiedyś Adam Nawałka kazał mi ciągle pressować stoperów, żeby Prejuce Nakoulma miał miejsce z boku. Czarna robota, ale trzeba było to robić. I też pewnie 90% osób powie, że nic nie pokazałem.

Mówią, że dobry zawodnik zagra na każdej pozycji. Tak, oczywiście, to jest dobra opcja dla trenera, ale czy to jest też dobra opcja dla zawodnika?

Jak ktoś jest przyzwoity na wielu pozycjach, to nie jest zazwyczaj dobry na żadnej z nich.

Eureka. Dokładnie! Jak jesteś od wszystkiego, to jesteś od niczego.

Kiedy nakierowano cię na konkretną pozycję?

Moje miejsce na boisku wykreowało się w Bogdance i przed kontuzjami u Nawałki w Zabrzu. Miałem tam super okres. W ŁKS-ie też mogę grać w swoim stylu. Trener Moskal daje dużo swobody w ofensywie, ale ważne jest też odbudowanie formacji. Dla „ósemki” idealny system. Mam inklinacje do małej gry w środku, więc naturalnie dobrze będę sobie radził w takich ustawieniach.

W Górniku Zabrze złapałem kontuzję kolana, później miałem też guza w łydce i gdyby nie to, nie wiem, co by było. Błyszczałem wtedy, wyróżniałem się, po zimie byliśmy na drugim miejscu w tabeli…

Pilka nozna. Puchar Polski. Gornik Zabrze - Legia Warszawa. 18.12.2013

I od tego czasu jesteś solidnym ligowcem na warunki I ligi.

Może i tak, ale mogło być inaczej. Do teraz mam trochę żal o to, że nie dostałem dostatecznej szansy w Płocku. Zaliczyłem bardzo dobry sezon w I lidze, zagrałem w trzydziestu meczach, przyczyniłem się do awansu, a zostałem niezrozumiale odstrzelony przez trenera Kaczmarka. Dałem bardzo dużo zespołowi w kontekście awansu, a zostałem… nie będę używał brzydkich słów, proszę się domyśleć. Czułem się z tym źle. Ciemniejsze strony piłki nożnej. Mogło mnie to załamać. Strzelałem bramki, asystowałem, Wisła Płock po dziesięciu latach wraca do Ekstraklasy i co się dzieje nagle? Pogoda się zmienia czy co?

Tym bardziej, że zostaje ten sam szkoleniowiec.

Dokładnie. Pamiętam słowa trenera Kaczmarka, jeszcze przed awansem, w trakcie rundy, do mnie i do Damiana Piotrowskiego:

– Chłopaki, zróbcie już kurde ten awans, bo siwych włosów zaraz dostanę.

Tak ironicznie. Bolą takie sytuacje. Jak ktoś ma słabą psychę, to się podłamie czymś takim. Może nawet karierę skończyć. A ja? Walczyłem dalej.

Człowiek dąży do tej Ekstraklasy, sportowo zrobił wszystko co mógł, a jednak jest jak jest. Blokada. Szlaban. Pomogłeś nam otworzyć te drzwi, ale dla ciebie pozostają one zamknięte. A potem patrzyłem, jak przychodzili na moje miejsce zawodnicy z zewnątrz i dostawali szansę w elicie za darmo.

Więc nie jest wcale tak, że w Ekstraklasie grają ci, którzy na to zasługują. Albo nie do końca tak jest. Ja już nie mam parcia na Ekstraklasę. Chcę się po prostu cieszyć piłką. Czegoś to uczy. Na nic już nie liczę. Miałem moment impasu, lekkiego dołka, ale kurczę, ludzie mają gorzej w życiu.

Pilka nozna. I liga. Wisla Plock - MKS Kluczbork. 05.03.2016

Teraz jesteś w ŁKS-ie. Są warunki na Ekstraklasę?

Klub imponująco szybko powstał z kolan. Proces odbudowy przebiega idealnie. Organizacyjnie i sportowo wszystko jest perfekcyjnie stopniowo odnawiane. Porównuję to nawet do kariery Roberta Lewandowskiego. Wszystko tak idealne, że można by nawet jakiś film o tym nakręcić. Łódź potrzebuje Ekstraklasy. Tu dopiero co była wielka piłka, wielka historia. Prędzej czy później, jestem tego absolutnie pewien, ŁKS będzie w elicie. Tu nie ma szału, chaosu, projekt jest w stu procentach zdroworozsądkowy.

Ale powiem coś innego jeszcze. Zaobserwowałem pewną zmianę przez te lata mojej kariery. Światek szatni strasznie się zmienił. Wiesz, mi zawsze bardzo imponował Radzio Sobolewski. Przecharakter. Wódz. Lepszego gościa, jeśli chodzi o mental, nie widziałem. Twardy człowiek. Najwyższa półka. Ale wszystko ewoluuje. Takich gości już w szatniach nie ma. Nie wychodzi się na podwórko, nie rywalizuje się tak, jak kiedyś, kiedy wszystko było hierarchiczne, teraz jest za bardzo kolorowo, piłka i życie idą w innym kierunku, ale na siebie wpływają.

I nic mnie bardziej nie denerwuje niż to co widzę w kolejnych klubach w Polsce. Lanserka. Ładniej się ubrać, ładniej uczesać, ładniej uśmiechać. Kurczę, nie o to chodzi. Potem tacy młodzi zawodnicy wyjeżdżają do przykładowej Bundesligi i tam dopiero widzą, że masz być kozakiem najpierw na boisku, dopiero później możesz sobie pofolgować w szatni. U nas bywa odwrotnie.

Szatnia na styl młodzieżowego zepsucia.

Niestety, dlatego też cieszę się, że mama, babcia, siostra wychowały mnie tak, że daleko było mi do zabaw. Szanowałem pieniądz. Nie chciałem nic tracić. Widziałem jak moja mama ciężko pracowała w hucie, a i tak czasami brakowało na jedzenie. To jest obraz, który zostaje w pamięci. Że wszystko trzeba wypracować, na wszystko zasłużyć, a kiedy już się to zdobędzie, trzeba po prostu szanować, że jest się tam, gdzie się jest.

Rozmawiał Jan Mazurek

Zdjęcia: FotoPyk

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...