Mijają kolejne dni, reprezentanci Brazylii ładują baterie przed meczem z Kolumbią, a prasa, przerażona tym, co zobaczyła przedwczoraj, wygrzebuje i rozkłada na czynniki pierwsze kolejne problemy selecao. Dzisiaj po gazety spokojnie, bez frustracji sięgnąć mogą Fred i Dani Alves, bo – to musi być dla nich nowość! – tym razem zupełnie ich oszczędzono. Mocno zebrało się zaś temu, na którego do tej pory bano się podnieść rękę. Thiago Silva nie jest już tym wielkim kapitanem, którego gra w reprezentacji kosztuje wiele emocji. Jest płaczkiem, który w kluczowym momencie nie potrafi podnieść kolegów ani podejść do karnego. Czy komuś takiemu należy się opaska?
„Lance” nie owija w bawełnę. – Levanta capitao. Podnieś się kapitanie – apeluje z okładki, a do coraz szerszego chóru krytyków obrońcy PSG przyłącza się Carlos Alberto Torres: – Miał stać na środku boiska i krzyczeć, a nie upadać na kolana. Jest kapitanem. To już zresztą nie pierwszy raz. Także podczas hymnu nie wiem, co się z nim dzieje. Dziwi mnie to zachowanie. Thiago jest liderem. Musi umieć wstrząsnąć drużyną – mówi mistrz świata z 1970 roku, a Ricardo Rocha dodaje: – To nie jest normalne, że niektórzy płaczą przy każdej możliwej okazji.
Płacz to słowo klucz w dzisiejszej prasie. Brazylia wyrasta na drużynę beksów, która rozkleja się kiedykolwiek to możliwe. Łzę uronili już nie tylko Silva, ale też płaczący przy niemal wszystkich wywiadach Julio Cesar i Neymar. Powód? Według dziennikarzy piłkarze Canarinhos zupełnie nie radzą sobie z presją i obawiają się o reakcję narodu w przypadku odpadnięcia. – Nie niepokoją mnie same łzy, ale to, co je spowodowało. Lider powinien doradzać motywować i dowodzić, a co mają pomyśleć koledzy, widząc, że woli się odizolować i płakać (według niego – modlić)? Mogą sobie pomyśleć: pozostaje nam tylko modlitwa – pisze Renato Mauricio Prado w dzisiejszym wydaniu „Globo”. – Jeśli Brazylia przegra, świat się nie zawali. Niech nasze gwiazdy ściągną ze swoich barków ten absurdalny ciężar. To tylko sport, więc niech podchodzą do niego z radością. Kto wie, czy wtedy nasz futbol się nie odrodzi?
– Zaczyna się pojawiać uczucie, że ten triumf nam się nie należy – dodaje jego kolega z firmy, Marvio dos Anjos.
Luiz Felipe Scolari, widząc, co się święci, postanowił dać zawodnikom dwa dni wolnego. Doradziła mu to psycholog, z którą współpracuje od lat oraz asystent, Carlos Alberto Parreira, który podczas mundialu w 1994 postępował w identyczny sposób. Piłkarze mogli wyskoczyć się rozerwać, a za punktualny powrót całej ekipy odpowiedzialni byli Ricardo Rocha, Dunga i Jorginho. Wtedy jednak presja aż tak nie zżerała zawodników, a sama kadra wyglądała na bardziej poukładaną. Dzisiejsza opiera się wyłącznie na Neymarze, dwóch stoperach i szczęściu.
Przypomina – jak pisze Eduardo Tironi z „Lance” – mało pilnego ucznia, który miał szczęście na maturze. – Uczeń, który nie zaniedbywał swoich obowiązków przez cały rok, pojawia się na egzaminie i nawet gdy nie zna odpowiedzi na pierwsze pytanie, to nie obawia się kolejnych. Chile było dla nas maturą, gdzie Brazylia nie potrafiła odpowiedzieć na pierwsze pytanie, a potem się poddała. Możliwość zostania Barbosą 2014 to dla nich codzienny koszmar, a niektórzy są jeszcze dziećmi. Czasem jednak da się zdać maturę trafiając akurat na te kwestie, które się przerobiło.
Trudno o lepszą puentę przed Kolumbią.