Śląsk Wrocław dotychczas w swojej historii nie miał szczęścia do piłkarzy z Afryki. Na dobrą sprawę jeszcze żaden przybysz z tamtych rejonów nie sprawdził się w tym klubie. Teraz chyba jest realna szansa, żeby przełamać ten fatalny trend. WKS nie czekał do lata, gdy ponownie zostanie uwolniony rynek dla graczy spoza Unii Europejskiej i już teraz sprowadził zawodnika z Czarnego Lądu.
Półtoraroczny kontrakt z opcją przedłużenia o dwa lata podpisał w sobotę Lubambo Musonda. Może coś wam świta przy tym nazwisku i słusznie. 23-letni skrzydłowy w lipcu ze swoim klubem Gandzasar Kapan rywalizował w eliminacjach Ligi Europy z Lechem Poznań. Przedstawiciel Armenii ostatecznie odpadł, ale napędził stracha “Kolejorzowi”, który po domowej wygranej 2:0, w rewanżu przegrywał 0:2 aż do doliczonego czasu gry i dopiero wtedy Łukasz Trałka strzelił gola na wagę awansu. Musonda w dwumeczu pokazał się z dobrej strony, a w spotkaniu u siebie efektownym strzałem pod poprzeczkę zdobył bramkę dającą prowadzenie jego drużynie.
To oczywiście nie musi być miarodajne. Już kilka razy zdarzało się, że ktoś fajnie wypadał przeciwko polskim klubom, za to po przyjściu do Ekstraklasy rozczarowywał. Tak byłoby chociażby z Danielem Chimą Chukwu, który reprezentując barwy Molde sprawił doskonałe wrażenie w meczach z Legią. Kilka lat później do niej zawitał i okazał się jedną z największych wtop w historii warszawskiego klubu.
Transfer Musondy nie wygląda jednak na przypadkowy i osadzony na wrażeniach ze spotkań z Lechem. – Musondę obserwowaliśmy i chcieliśmy sprowadzić do Śląska już w poprzednim okienku transferowym, ale kluby wtedy nie doszły do porozumienia. Teraz już je osiągnęliśmy, z czego bardzo się cieszymy. Musonda wypadł bardzo dobrze w meczach pucharowych z Lechem Poznań, potem obserwowaliśmy jego występy w całej rundzie jesiennej. Dysponuje bardzo dobrą szybkością i kontrolą piłki. Nam momentami brakowało szybkości na skrzydłach i ten zawodnik jest w stanie ją zapewnić. To także perspektywiczny zawodnik, który będzie się nadal rozwijał – mówi na oficjalnej stronie WKS-u dyrektor sportowy Dariusz Sztylka.
Afrykanin w Gandzasarze grał od lipca 2015 roku. Łącznie w 115 meczach strzelił 23 gole i zaliczył 26 asyst. Statystyki trochę zaniżył mu pierwszy sezon, w którym nie zdobył żadnej bramki. Przez ostatnie dwa i pół roku był już czołową postacią nie tylko swojego zespołu, ale również całej ligi o wdzięcznej nazwie “Bardsragujn chumb”. To też regularny reprezentant Zambii. Ma już na koncie 23 występy i dwa gole. Ze swoją kadrą występował m.in. na Pucharze Narodów Afryki 2015.
Biorąc pod uwagę fakt, iż znajduje się on jeszcze w dość dobrym wieku (ufamy oficjalnej metryce), pozwalającym zakładać zyskowny transfer w razie powodzenia na ekstraklasowych murawach, wrocławscy kibice mogą mieć nadzieję, że wreszcie ktoś z Czarnego Lądu będzie grał pierwsze skrzypce w ich drużynie. Jak dotąd takich piłkarzy mieli sześciu i za każdym razem kończyło się klapą. Nigeryjski napastnik Benjamin Imeh jako jedyny grał więcej, ale 41 meczów w dzisiejszej I lidze i ledwie sześć bramek to marny dorobek. A nawet jak już strzelił, zdarzało mu się zawalić. Po bramce z Wisłą Płock w akcie radości zdjął koszulkę, zapominając (sam to potem przyznał), że ma już żółtą kartkę na koncie. Skończyło się wykluczeniem na początku drugiej połowy. Tyle dobrze, że jego koledzy dowieźli do końca prowadzenie 2:1. Imeh miał wiele przebojów pozaboiskowych, pisano o uwiedzionych przez niego dziewczynach, został nawet oskarżony o gwałt przez… siostrę swojej żony. Podejrzewano go także o przebite blachy.
Inny napastnik z Nigerii – Frank Egharevba wiosną 2006 strzelił dwa gole w dziewięciu meczach ówczesnej II ligi i tyle go widziano. Najgłośniej o nim zrobiło się wtedy, gdy… ostro pokłócił się ze swoim współlokatorem i kolegą z drużyny Tomaszem Rudolfem. Doszło do bójki. Polak miał uderzyć oponenta głową, przez co sam poważnie ucierpiał. Złamał kość twarzy i wyłączył się z gry na resztę sezonu. Rudolf twierdził, że Egharevba gonił go po ulicy z nożem w ręku. Wersja ta nigdy nie została potwierdzona na sto procent, choć mieli też być świadkowie całego zajścia. Dodajmy, że obaj do dziś jeszcze sobie kopią. Egharevba na jakichś austriackich zadupiach, a Rudolf w czwartoligowym Sokole Marcinkowice.
Potencjał na hit transferowy posiadał Eric Mouloungui, którego Śląsk wypożyczył z Al Wahdy w lutym 2013 roku. Gabończyk miał w CV 177 meczów i 24 gole w Ligue 1 w barwach RC Strasbourg i OGC Nice. Rzecz w tym, że przez tych sześć miesięcy u szejków chyba bardziej plażował niż trenował, bo przyszedł kompletnie nieprzygotowany. Chwilami było widać, że kiedyś bardzo poważnie grał w piłkę, ale błyskawicznie opadał z sił. Skończyło się na jedenastu meczach ligowych, jednym golu i dwóch asystach. Tyle dobrze, że WKS nie płacił mu wynagrodzenia, z finansowego punktu widzenia nie była to ryzykowna inwestycja. Klub nawet chciał jego pozostania, lecz tylko na dotychczasowych warunkach. Mouloungui zarabiał 60 tys. euro miesięcznie, wrocławianie musieliby się już do jego wynagrodzenia dokładać, a na to chętni nie byli. Gabończyk jeszcze dwukrotnie razy starał się o angaż w Polsce. W 2014 roku trenował z Wisłą Płock, zaś dwa lata później z Górnikiem Zabrze.
Pozostała trójka wrocławskich Afrykanów przecierała szlaki pozostałym w drugiej połowie lat 90., lecz wszyscy zaliczali jedynie epizody. Dwaj goście z Zimbabwe Roland Sibanda i Morgan N’Kathazo oraz Nigeryjczyk Ndubuisi Nwoji zbierając do kupy swoje “osiągnięcia” mają 11 meczów i jedną bramkę.
Poza Moulounguim wszyscy przychodzili w mniej lub bardziej dzikich czasach. Dotyczy to także kibiców Śląska, którzy jeszcze nie tak dawno słynęli z dużego “sceptycyzmu” względem piłkarzy o ciemniejszych karnacjach. Coś na ten temat wie Brazylijczyk Filipe Andrade Felix. Doświadczył tego jako zawodnik Odry Opole, w której zresztą część trybun również go obrażała.
Fragment wywiadu dla Weszło z kwietnia ubiegłego roku: (…) Pamiętam wyjazdowy mecz ze Śląskiem Wrocław, jeszcze przy Oporowskiej. W drugiej połowie biegałem przy trybunie fanatyków gospodarzy. Podchodzę wykonać aut, a oni zaczynają wydawać odgłosy małp. Leciały też jakieś przedmioty w moim kierunku. Jak sędzia nie patrzył, nadstawiałem ucho w ich stronę, jakbym chciał powiedzieć: jeszcze głośniej! W Brazylii jeżeli chcesz pokazać komuś, że go lekceważysz, zlewasz totalnie jego słowa czy gesty, nie reagujesz. To dla niego duża obraza. Zrobiłem tak samo z kibicami Śląska i podziałało. Przy każdym kontakcie z piłką cały stadion buczał. Przy następnym aucie leciało już we mnie wszystko, co ci goście mieli pod ręką. Wziąłem zapalniczkę i podszedłem do sędziego. Kapitan Śląska, Sebastian Dudek chciał mi ją zabrać. Nie pozwoliłem mu. Powiedziałem sędziemu, że nie wrócę tam, dopóki nie będzie pełnego spokoju. A ten powiedział Dudkowi, że mają pięć minut na opanowanie sytuacji, inaczej Odra dostaje walkowera. Śląsk walczył o awans do Ekstraklasy, był pod dużą presją. Wróciłem tam, znów nadstawiłem ucho, a kibice musieli siedzieć cicho (śmiech). Nikt nie krzyczał do końca meczu. Przez to zamieszanie doliczono siedem minut i w ostatniej akcji strzeliliśmy na 1:1 (śmiech). Śląsk prowadził wtedy Ryszard Tarasiewicz i po meczu wściekał się, że przez głupotę własnych kibiców awans stał się zagrożony. Ostatecznie go wywalczyli, pozostałe trzy mecze wygrali. Poczułem się moralnym zwycięzcą, ale kibice Odry i tak powiedzieli, żebym nawet nie podchodził do przybijania piątek.
Okoliczności transferu Musondy są już zupełnie inne. To inny Śląsk i inne nastawienie kibiców. Wydaje się, że są podstawy, by zakładać, że inaczej (czytaj: lepiej) będzie też na boisku.
Fot. newspix.pl