To już szósty odcinek naszych corocznych podsumowań, w których klasyfikujemy najlepszych polskich piłkarzy. I nie ma co kryć – zaraz obok lewych obrońców najtrudniejszy do stworzenia. Kreatywność to nie jest nasze pierwsze skojarzenie, gdy myślimy o polskich piłkarzach. Drugie czy trzecie również nie – jeśli w ogóle przychodzi nam to do głowy, to stawialibyśmy gdzieś na trzecią dziesiątkę. A u ofensywnych pomocników, którymi się dziś zajmujemy, jest ona jednak mile widziana.
Przy wyróżnianiu graczy środka pola stawiamy na prosty podział na defensywnych i ofensywnych. W związku z tym możecie mieć wątpliwości, czy niektóre z wymienionych poniżej nazwisk przypadkiem bardziej nie pasowałyby do innego zestawienia – nie jest to układ pozbawiony wad. Z drugiej strony nawet nie chcemy myśleć, kto wylądowałby w tym rankingu, gdyby wykreślić z niego na przykład Mateusza Klicha, który na przestrzeni roku pełnił na boisku kilka różnych ról.
Dobra, konkrety. Skoro wywołaliśmy już do tablicy Klicha, trzeba podkreślić dwie rzeczy. Pierwsza – w końcu udowodnił, że nadaje się do poważniejszego grania niż kopanie w średniakach Eredivisie. Jest czołową postacią Leeds United, które dość pewnie zmierza w kierunku Premier League, a także wrócił do reprezentacji Polski, w której pokazał się z niezłej strony, co było o tyle łatwiejsze, że nie ciąży na nim mundialowa klęska. Druga – jeszcze nie był bardzo poważnym rywalem dla Piotra Zielińskiego, jedynki w rankingu. Potrafimy sobie wyobrazić, że Klich wiosną prezentuje podobny poziom w Championship, jesienią nie traci miejsca i gra w angielskiej elicie, w dodatku odgrywa ważną rolę w kadrze Brzęczka – wtedy może zdetronizować pomocnika Napoli, oczywiście w zależności również od jego formy. Na razie jednak, choćby przez pół roku w Utrechcie, nie powinniśmy się nad tym zastanawiać. Były zawodnik Udinese i Empoli jest numerem jeden.
Jeśli chodzi o Zielińskiego, każdy jego sytuację zna. W reprezentacji zawiódł na wielkiej imprezie, już drugiej w karierze, bo na Euro we Francji też nie wykorzystał szansy. Jednak z powodu braku poważnej alternatywy w “nowym rozdaniu” w dalszym ciągu upatrujemy w nim lidera polskiej kadry. Zieliński notuje kolejne występy i czekamy. Tak samo jak czekają kibice Napoli. Wielu ewentualnego przełomu dopatrywało się w zmianie trenera – Carlo Ancelotti miał postawiać na Polaka mocniej niż Maurizio Sarri, który w dodatku zabrał do Londynu Jorginho, co przyczyniło się również do modyfikacji ustawienia drużyny. Tak się jednak nie stało i chyba nie do końca przez kontuzję w okresie przygotowawczym oraz zawirowania kontraktowe. Zieliński obniżył loty. I ciekawostka – nawet jeśli to nie statystyki są u niego najważniejsze, to dwie asysty w rok, w prawie sześćdziesięciu meczach, wyglądają po prostu… dziwacznie. Rok temu była dwucyfrówka…
Podium uzupełnia Adrian Mierzejewski. Zarówno w Australii, jak i w Chinach grał głównie jako fałszywy skrzydłowy, który mnóstwo czasu spędza w środku pola. W zasadzie wypadałoby napisać, że to wolny elektron. W pierwszym z tym krajów został nawet zawodnikiem sezonu, to duża rzecz. W Chinach nie spadły na niego takie zaszczyty. Spadł za to jego zespół, do drugiej ligi. Jednak “Mierzej” prezentował się w barwach Changchun Yatai na tyle dobrze, że zapewne nie będzie miał problemów ze znalezieniem przyzwoitego pracodawcy. O ewentualnej szansie w kadrze powiedziano już chyba nawet za dużo.
Dalej schodzimy do świata ekstraklasy, w którym nie jest tak kolorowo, jak byśmy chcieli. Największe wydarzenie pozytywne – powrót do świata żywych Michała Janoty, którego spisaliśmy już na starty. Bywało spektakularnie i mamy nadzieję, że to nie koniec. Największe wydarzenie negatywne – jesienna forma Sebastiana Szymańskiego, który jest naszą nadzieją na lepsze jutro na tej pozycji. Jego występy na miarę talentu w drugiej połowie roku mógłby policzyć na palcach jednej ręki nawet wieloletni pracownik tartaku, który nie odszedł z pracy z kompletem członków. Bronią go bardziej osiągnięcia drużynowe niż indywidualne – czy to w Legii, czy to w reprezentacji U-21. Koniec końców najwyżej stawiamy Filipa Starzyńskiego, który w obu rundach grał na przynajmniej solidnym poziomie.
Na niższych pozycjach wygląda to po prostu źle, skoro w dziesiątce – i to wcale nie na ostatnim miejscu – znalazł się Szymon Pawłowski, który wiosną – bardziej jako skrzydłowy – prezentował solidny poziom w Bruk-Becie spadającym do pierwszej ligi, a jesienią – już jako postać centralnej strefy boiska – wyróżniał się w najgorszym w lidze Zagłębie Sosnowiec.
W porównaniu z poprzednim rokiem z rankingu wypadło trzech zawodników. Rafał Wolski ostatnie dwanaście miesięcy stracił ze względu na kontuzje – zaliczył jedynie dwanaście występów, w tym ledwie siedem trwających dłużej niż godzinę. Maciej Gajos zjechał do takiego poziomu, że kibice Lecha najchętniej owinęliby go papierem prezentowym i wysłali do innego klubu. Z kolei Marcin Budziński udany miał tylko początek roku w Australii, w której ostatecznie się nie sprawdził. Po powrocie do Polski to jedno z największych transferowych rozczarowań. Nie tylko w Cracovii, ale w całej lidze.