Jacek Magiera śmieje się, że piłkarz może mieć dwa rodzaje techniki: użytkową albo cyrkową.
Trenerzy kochają użytkową. Użytkowa to przyjęcie piłki z dobrym kierunkiem, mierzone podanie, strzał z odpowiednią rotacją.
Kibice? Doceniają oczywiście użytkową, też są nią zachwyceni, ale nie ma co się oszukiwać – na stadiony przyciąga technika cyrkowa. To dlatego w Warszawie do dziś z łezką w oku wspomina się Ljuboję.
Wyobraźcie sobie rozgrywki, w których znacznie ważniejszą rolę odgrywa technika cyrkowa. W których gra się mecze 3 na 3, a więc najistotniejszym elementem jest drybling. W których każda gra ciałem jest uznawana za faul. W których zabrania się wślizgów. W których nie ma przerw w grze, bo nie ma autów. W których nikt nie muruje dostępu do bramki, bo nie ma bramkarzy. W których gwiazdami wieczoru są najpopularniejsi freestyle’owcy świata, czyli The F2. W których wreszcie za założenie przeciwnikowi siatki można uzyskać profit w postaci rzutu karnego.
Brzmi fajnie? Nam też tak zabrzmiało, więc gdy tylko dostaliśmy zaproszenie na odbywający się w Warszawie finał eliminacji Europy środkowo-wschodniej Tango League, zdecydowaliśmy się iść bez wahania.
Tango League to turniej piłki ulicznej dla amatorów. Drużyny nie tyle chcą grać podczas niej ładnie, co wręcz są do tego zmuszone – ładna dla oka piłka to najlepszy środek, by wbić przeciwnikowi gola.
Mecze są dynamiczne, trwają po sześć minut (w fazie grupowej) bądź dziesięć (w fazie finałowej). Gra się na twardej, syntetycznej nawierzchni. Boisko jest małe, a dookoła są bandy, od których można odbijać piłkę, tak samo jak od siatek za bramkami i nad boiskiem. Bramki są hokejowe, a przed nimi jest pole bramkowe, na które nie można nastąpić, bo akcja jest przerywana.
Bez żadnego lukru – fajnie się to oglądało, bo fajnie oglądać pasjonatów, zwykłych chłopaków z bloków, którzy przeszli przez eliminacje Tango League i znaleźli się w elicie w swoim regionie. Polska reprezentacja? Młode Bródno, Pjonteczka, Pojemna Halinka i Mekka Street. Oprócz tego drużyny z Węgier, Czech, Słowacji. Było komu kibicować, było na kim zawiesić oko.
– Główną ideą turnieju jest piękna gra, pokazywanie swoich skillsów, cały czas zachowując przy tym respekt do przeciwnika. To ważne w streecie – z jednej strony szanować przeciwnika, z drugiej strony go ośmieszać. To inna wersja tradycyjnej piłki nożnej, w której ważny jest tylko wynik. Tu ważniejsze jest pokazywanie umiejętności. Za każdy brutalny faul gwiżdżemy obligatoryjnie rzut karny. Przyjęliśmy założenie, że większość fauli jest brutalna, o ile nie jest to zwykła walka o piłkę – tłumaczy Adrian Franc, freestyler, który podczas zawodów pełnił rolę spikera.
I w tym momencie musimy zburzyć cały piękny obraz, jaki namalowaliśmy – znów dostaliśmy oklep od drużyny z Trnawy.
Następcy Wojtka Kowalczyka, czyli ekipa Młode Bródno, zmierzyła się w finale z FC Atletico Trnawa. Mecz był zajebiście emocjonujący, bo jeszcze na 40 sekund przed końcem meczu Polacy wygrywali 5:3. Mentalnie byli już w Madrycie (tam odbędą się europejskie finały), lecz w ich szeregi wkradło się rozluźnienie i pach – jedna bramka, pach – druga, pach – trzecia. 40 sekund i trzy bramki w plecy. Od bohatera do zera. Z nieba do piekła.
W 40 sekund trzy bramki. Ten bilans zawstydza nawet słynne 15 sekund Bogdana Wenty.
***
Młode Bródno
Mimo porażki, Kowal doczekał się jednak godnych następców, bo ekipa z Bródna już cztery razy doszła do finału Tango League. Mentalność zwyciężania wciąż pozostaje u nich jednak na poziomie Nenada Bjelicy z Lecha Poznań – cztery razy dostawali w finałach w czapkę.
– Mieliście jedyną okazję, by rzutem na taśmę uratować bilans polskich drużyn w starciach z Trnawą.
– Gdy zobaczyłem na wynik, od razu przypomniał mi się mecz Legii. Boże, Trnawa… Nie dość, że wygrywają z nami w europejskich pucharach, to jeszcze w Tango League.
– Przegraliśmy z nimi dzisiaj dwa razy, bo jeszcze w grupie. Ale do tego pierwszego meczu podeszliśmy na luzie, bo już mieliśmy zapewniony awans.
– Jaracie się, że znów zaszliście tak wysoko czy po takim meczu nie da się nie być rozczarowanym?
– Czujemy tylko ROZ-CZA-RO-WA-NIE.
– Straszne rozluźnienie wdało się w nasze szeregi. Mamy wielki niedosyt, bo przegraliśmy przez nasze błędy.
– Jesteśmy przeklęci, bo na każdej edycji Tango League, drużyna, która z nami wygrała, wygrywała cały turniej.
– Nie jest nam dane wygrać. Ciąży na nas jakieś fatum i nie jesteśmy w stanie go przełamać.
– Poprzednie finały eliminacji były równie emocjonujące?
– Mniej, chociaż zdarzyły się wyjątki.
– Teraz było ciekawiej, bo graliśmy po trzech, a we wcześniejszych edycjach – gdy graliśmy czwórkami albo piątkami – było więcej chaosu. Teraz musieliśmy więcej biegać i myśleć na boisku.
– Myśleć, ale nie o tym, że już lecimy do Madrytu.
– Psychika wysiadła. Byłem na ławce, patrzę na zegarek, 35 sekund do końca, wygrywamy 5:3. Za chwilę 6:5 dla drużyny przeciwnej. Niesamowity roller-coaster.
– Jak wypadają polskie drużyny na tle pozostałych?
– Wszystkie są agresywne (śmiech).
– To prawda, zza granicy przyjeżdżają bardziej techniczne drużyny.
– Ale to też nie nasza wina, bo gdy zagra się z zagraniczną drużyną trochę agresywniej, to oni się oburzają i tylko dolewają oliwy do ognia. Przez to mecz się zaostrza.
– Awansowaliście do turnieju jako drużyna, która założyła najwięcej siatek w polskich eliminacjach. Graliście z takim podejściem, by jak najczęściej dziurawić rywali?
– Tak, na ostatnim turnieju bardzo na to patrzyliśmy i dostaliśmy dziką kartę. Nie pamiętamy, ile mieliśmy dziurek, ale chyba 8-9. Wychodzi po dwie dziurki na mecz.
– Mateusz jest specjalistą.
– Mateusz, masz jakiś patent?
– Blisko piłka przy nodze i jak się nadarzy okazja kopnąć, przebiec.
– Szybkie nogi ma chłopak.
– Skąd się w ogóle znacie?
– Graliśmy w jednym klubie, UKS Bródno. Pozdrawiamy przy okazji Kubę Knapa z KTS Weszło, który grał razem z nami. W jednym sezonie mieliśmy dwa punkty straty do Wisły Płock, z czego mogliśmy zrobić awans do CLJ-tki. Szkoda, szkoda. Przyjaźnimy się 10-11 lat, każdy mieszka na jednym osiedlu.
– Sebastian i Mateusz grają w Huraganie Wołomin w czwartej lidze, Krzysiek w Marcovii Marki w okręgówce, Piotrek w Unii Warszawa, czyli też w okręgówce, Kamil odwiesił buty na kołek.
– Dla chłopaków z Bródna wzorem jest Wojtek Kowalczyk?
– Znana postać, widujemy go czasem.
– Dwa lata temu chodząc do bukmachera zawsze można go było spotkać (śmiech).
– Zrobił dużą karierę, ale mamy inne wzory.
– Mieliście inaczej odpowiedzieć.
– Pozdrawiamy pana Wojtka! Osiągnął duże sukcesy i za to szacunek. Z Bródna w tamtych czasach trudno było się wydostać, więc respekt się należy.
– Za rok próbujecie?
– Jak co roku. Czas w końcu przełamać ten finał.
– Byliśmy już w samolocie, ale nas wyprosili.
– Wrócimy silniejsi!
***
Sami jeszcze nie wiemy, kogo uznać za największych artystów, jakich spotkaliśmy na turnieju. Kandydatury mamy trzy.
Pierwsza – ekipa Sneaker Boyz, czyli ludzie którzy zajmują się profesjonalnym malowaniem butów. Nie trzeba o nich zbyt wiele pisać, wystarczy zobaczyć ich prace. Jedno, wielkie wow.
Druga – ekipa, która podobała nam się najbardziej, czyli Freestyle Foci z Węgier. W turnieju nie zaszli daleko, bo kładli największy akcent spośród wszystkich na efekciarstwo. I nic dziwnego, to wzięci węgierscy YouTuberzy, którzy na swoim kanale zajmują się tematyką okołopiłkarską i freestylem, który trenują od ponad dekady.
– Ale nie wiemy, czy freestyle jest naszą przewagą. Możemy grać trochę piękniej, ale prawdziwe umiejętności są chyba po stronie innych. Szkoda, że na turnieju nie ma rzutów wolnych, bo na naszym kanale YouTube staramy się odwzorowywać wolne największych gwiazd i w tym jesteśmy naprawdę mocni. W piłce ulicznej wykorzystujemy tylko część naszych umiejętności.
– Trenujemy ponad 10 lat i to całe nasze życie. Graliśmy w normalną piłkę, ale po roku treningów freestyle’u zrezygnowaliśmy. Nie da się połączyć tych dwóch rzeczy. Mamy 60 tysięcy subskrybentów, to drugi największy piłkarski na Węgrzech. Dał nam wszystko. Możliwość pokazów, także podczas mundialu w Rosji. Nauczył cierpliwości i przekonania, że wszystko jest możliwe. No i dzięki niemu jesteśmy dziś tutaj.
Dla nas mogą się czuć bez wątpienia moralnymi zwycięzcami zawodów.
Ale najmocniejszą i chyba bezdyskusyjną kandydaturą są chłopaki z The F2. Najbardziej znani freestyle’owcy świata, szanowani przez największe gwiazdy futbolu, które nagrywają z nimi filmiki na ich kanał YouTube liczący prawie dziesięć milionów subskrypcji.
Jakie filmiki? Na przykład crossbar challange z Neymarem.
Albo lekcję strzałów ze Stevenem Gerrardem.
I wiele, wiele innych kozackich rzeczy, jakie możecie znaleźć na ich YouTube.
Billy: – Chcieliśmy zostać piłkarzami. W pewnym momencie odkryliśmy, że mamy całkiem dobre zdolności techniczne i stanęliśmy przed wyborem: iść w tradycyjny futbol, czy wybrać freestyle, coś niezbadanego, nieoczywistego. W wieku 17-18 lat zdecydowaliśmy, że idziemy we freestyle na grubo. Nie da się być zarówno dobrym piłkarzem i freestyleowcem. Jeśli chcesz być w czymś prawdziwym kozakiem, musisz poświęcić na to cały swój czas.
– Co było dla was kluczowym momentem?
Billy: – Kontuzja, jakiej doznałem grając na najwyższym półprofesjonalnym poziomie w Anglii. Powrót do gry był ciężki, ludzie w międzyczasie proponowali mi różne występy. Okazało się, że za jedno freestyle’owe show zgarniałem więcej niż za grę w klasyczną piłkę. W końcu stwierdziłem, że muszę skończyć z futbolem i skupić się na trikach.
Jeremy: – Ja z kolei trafiłem do brytyjskiego Mam Talent. Zyskałem jakąś rozpoznawalność i to dało mi wiele okazji do różnego rodzaju wystąpień. Nie tylko solowych, ale też z wielkimi postaciami jak na przykład Cristiano Ronaldo. Sny stały się rzeczywistością. Grając w tradycyjną piłkę nigdy nie byłbym w stanie osiągnąć tego we freestyle’u, choć dziś freestyle jest tylko częścią tego, co robimy jako The F2. Nagrywamy śmieszne filmiki, czasem pokazujemy jakieś aspekty piłki od środka, czasami challengujemy znane postaci. Wielu freestyle’owców nie robi nic poza freestylem i często mają problem zebrać publiczność. To banał, ale ludzie lubią ludzi. Musisz pokazać się jako osoba i my próbujemy to robić.
Billy: – Dużo podróżujemy. Największe wrażenie zrobiła na nas piłka w brazylijskich fawelach. Granie w piłkę z dzieciakami pośród gangów stojących z giwerami było najbardziej szaloną rzeczą, jaka nam się przytrafiła. Brazylia jest taka prawdziwa. Jeden zły ruch i znajdujesz się w niebezpieczeństwie.
– Podczas filmików widać u was podobny poziom techniczny, co u największych gwiazd na świecie. Gdybyście zaczęli karierę, to na jakim poziomie?
Jeremy: – Pewnego dnia może jeszcze się przekonacie!
Willy: – Byłoby nam bardzo ciężko, bo paradoksalnie rzadko gramy w piłkę. Gdy robimy filmiki na YouTube, to nie jest normalna, tradycyjna gra. Bycie profesjonalnym piłkarzem jest niebywale ciężkie i sam talent to tylko jakaś część. Musisz trenować z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Na jaki poziom byśmy się załapali? Powiem tak, braliśmy kiedyś udział w treningu Tottenhamu u Pochettino. Pozwolił nam iść wyjść z drużyną na rozgrzewkę i było… totalnie ekstremalnie (śmiech). A to tylko rozgrzewka. Różnica pomiędzy freestylem a prawdziwą piłką jest zatem ogromna.
***
Ciekawa atrakcja dla uczestników turnieju. Zawodnik stający na środku tej areny miał za zadanie trafienie w jedno z czterech pól – dokładnie w to, które akurat zaświeciło się na czerwono. Ten, któremu udało się najwięcej strzałów, zgarniał po turnieju buty.
***
Grające pudło. Stawiając odpowiednie klocki na planszy można było uzyskać chwytliwą melodię. Karol bawił się prawie tak dobrze jak podczas kręcenia One Man Show.
***
Polaków na finale w Madrycie zabraknie, ale jeśli passa się przedłuży, zwycięży go FC Atletico Trnawa.
Warto przyglądać się piłce ulicznej i takim inicjatywom jak Tango League. Zwłaszcza, że nic nie wytwarza w człowieku takich pozytywnych emocji jak piłka amatorska, która przeplata się ze światem czołowych freestyle’owców. Czasem wystarczy po prostu chcieć grać ładnie, a nie wygrać za wszelką cenę.
Bo wiecie jakim wytchnieniem od Ekstraklasy jest oglądanie piłki, w której nadrzędnym celem obu drużyn jest założenie sobie wzajemnie siatki?












