Reklama

Tajwański piłkarz jest jak Neymar. Dotkniesz go, to leży i płacze

red6

Autor:red6

10 grudnia 2018, 11:51 • 17 min czytania 0 komentarzy

Robert Iwanicki od 2004 roku wyrabia sobie markę na Tajwanie. Najpierw jako piłkarz. Teraz jako menedżer Royal Blues Tajpej oraz właściciel Formosy, jednej z pierwszych akademii na wyspie.

Tajwański piłkarz jest jak Neymar. Dotkniesz go, to leży i płacze

Jak znalazł się 9 tysięcy kilometrów od ojczyzny? Kto było najlepszym dryblerem w Schalke? Ile prawdy jest w Football Managerze? Dlaczego został najgłośniejszym krytykiem tajwańskiej federacji? Czy rodzicie wolą zapisać dziecko ping-pong niż piłkę nożną? Dlaczego limit obcokrajowców jest patologią tamtejszej piłki? I w końcu: czy Resovia dałaby sobie radę w Tajwan Premier League?

Miejsce urodzenia to jedyne, co łączy pana ze Śląskiem?

Na Śląsku spędziłem młodość. Do dziś mam tam paru znajomych. Nawet ostatnio byłem z rodzicami odwiedzić stare strony. W czwartej klasie przeprowadziliśmy się na Podkarpacie i mieszkaliśmy tam, aż skończyłem czternaście lat. Potem wyjechaliśmy do Niemiec.

Podkarpacie nigdy nie słynęło z miejsc pracy. Dlatego pana rodzice zdecydowali się na wyjazd?

Reklama

To był ’89 rok. Komuna. Oni po prostu chcieli, żebyśmy z bratem mieli lepsze możliwości.

Jak odnajdywał się pan w nowym kraju?

Na początku było ciężko. Herne w okolicach Bochum, gdzie zamieszkaliśmy, to taki region, w którym żyło bardzo dużo Polaków i dzięki temu łatwiej asymilowaliśmy się z nowym otoczeniem. Wszystko przebiegło raczej szybko. Brat do dzisiaj mieszka w Niemczech. Rodzice mieli kłopoty z nauką języka, ale ja nie. Był nastolatkiem. Łatwo chłonąłem wiedzę. Równie szybko nauczyłem się angielskiego.

Mieszkaliście blisko Bochum, ale dziadek zaprowadził pana na trening do Schalke Gelsenkirchen zamiast do miejscowego Vfl.

Dziadek zaprowadził mnie tylko do lokalnego klubu. Tam poznałem dwóch Polaków – Ryśka i Mariusza. Żeśmy się od tamtej pory zawsze trzymali razem i pewnego razu postanowiliśmy spróbować swoich sił w Schalke. Z Herne jest podobna odległość i do Bochum, i do Gelsenkirchen, ale największą marką bezsprzecznie było Schalke. To działało na młodych ludzi. Dostaliśmy się do grupy U16, ale męczące dojazdy i jeszcze kilka innych czynników sprawiło, że zrezygnowałem.

Nie żałuje pan?

Reklama

Moi koledzy zostali w Schalke, a potem razem graliśmy w Sportfreunde, czy innych klubach w niższych ligach. Miałem za mało edukacji piłkarskiej, żeby coś osiągnąć. Na Podkarpaciu nie było takich możliwości. Nie było drużyny, do której mógł się zapisać kilkulatek. Miałem technikę, ale brakowało podstaw taktycznych. W Niemczech dzieci się tego uczą, mając dziesięć lat. W Polsce mogłem grać w piłkę podwórku całymi dniami, ale pewnych rzeczy nie da się wyćwiczyć, kopiąc z kolegami.

Za to podwórko buduje pewność siebie i umiejętność dryblingu.

Drybling miałem lepszy od niemieckich rówieśników, ale tak było z każdym Polakiem wychowanym na podwórku. Taka sytuacja: stoimy w kółku i robimy żonglerki. Trener się patrzy i mówi:

– Jak to jest, że ten nowym nigdy nie był w żadnej akademii, a tylko jemu piłka nie spada?!

Brakowało mi obycia z taktyką. Czytania gry. Nie wiedziałem, jak się ustawiać.

2

Po odejściu z Schalke wiązał pan przyszłość z futbolem?

Grałem hobbystycznie. Wyłącznie dla przyjemności. W Armenii Holsterhausen czy w RSV Wanna-Eickel właściwie w każdej drużynie, w jakiej byłem, trenowało 7-8 Polaków. Piłka nożna stała się pretekstem do spotkań po pracy albo po szkole. Odskocznią od problemów. Mnie żadne przykrości nie spotkały, ale trochę się słyszało. Chłopaki narzekali na gorsze traktowanie.

Jak to było z wyborem studiów?

Od zawsze lubiłem programować. Pierwsze programy pisałem na C64. To było oczywiste, że pójdę w tym kierunku. Najpierw studiowałem Wirtschaftsinformatik w Essen. Informatyka ekonomiczna, chyba tak to będzie po polsku. Ale tam było więcej ekonomii niż informatyki i to mi się nie podobało. Dlatego po roku przeniosłem na informatykę ścisłą do Dortmundu.

Tworzył pan gry na Commodore’a?

Próbować próbowałem, ale na C64 w Basicu było ciężko. Miałem 13 lat. Tworzyłem proste grafiki, rysowałem mapy, ale brakowało wiedzy. Uczyłem się tylko z książki dołączonej do komputera. Internetu nie było, żadnych innych źródeł też nie. Potem pisałem proste programy adresowe. A na studiach, to więcej było matematyki niż informatyki.

Ciężko było znaleźć pracę w zawodzie?

Znalazłem jeszcze w trakcie studiów. Ale w Niemczech tak to jest: uczysz się i do tego pracujesz. Trafiłem do Zette, to spółka matka firmy certyfikacyjnej TUV. Dzięki niej znalazłem się na Tajwanie.

Jak to wyglądało? Przyszedł szef i powiedział: Robert nie pojechałbyś na drugi koniec świata?

Mniej więcej. Nie przyszedł konkretnie do mnie, a do systemu, w którym pracowałem. Planowo to był wyjazd na dwa miesiące podczas, których mieliśmy uczyć Tajwańczyków korzystania z naszej technologii. Miał jechać kolega, ale wyszło tak, że się zakochał i w głowie miał tę pannę, a nie Tajwan. Wtedy szef poprosił mnie. Potrzebowałem dwa tygodnie namysłu.

To musiała być trudna decyzja.

W sumie nie. Tajwan jest rozwiniętymi krajem. Nie różni się od Niemiec pod względem opieki medycznej czy komunikacji miejskiej. Jest też bardzo bezpieczny. Nie ma tu tylu przestępstw co w Polsce lub Niemczech. Do tego bardzo podoba mi się tutejsza wymiana kulturowa. Mam krąg znajomych z całego świata. Fajnie jest wymieniać się opiniami z kolegami z Australii czy USA. Można powiedzieć, że zakochałem się w Tajwanie. Moja firma wyjechała, a ja zostałem. Po co miałem wracać, skoro tu mi dobrze?

Jak wielkim szokiem kulturowym był przeskok z Zagłębia Ruhry na Tajpej?

Sporym. Tajwan jest otwartym krajem. Tutejsi ludzie chętnie pomagają. Nawet jeżeli nie potrafią. Pytasz Tajwańczyka, jak trafić na pocztę. On nie wie, ale i tak ci wskaże kierunek. Potem nauczyłem się, że trzeba pytać trzech i jeszcze przecedzić ich wskazówki przez własne mniemanie. Jazda skuterem po Tajwanie to coś specyficznego. Obowiązuje jedna zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Jeżeli świeci się czerwone światło, a chcesz przejechać, to jedziesz. Tylko musisz głośno trąbić, żeby inni kierowcy wiedzieli, że wjeżdżasz na skrzyżowanie.

Ile trwało dostosowanie się do tamtejszego stylu życia?

Dwa, może trzy lata. Tajwańczycy mają taką cechę, że co by się nie działo, nie chcą stracić twarzy. Właśnie dla tego wskażą drogę, nawet jeśli nie wiedzą, gdzie jest miejsce, o które pytasz. To było irytujące w pracy. Tłumaczę i pytam, czy rozumie, a on, że tak. A potem nic nie jest zrobione, bo dla niego, to dalej czarna magia. Inny przykład różnicy kulturze: w Niemczech pracowałem 8 godzin i szedłem do domu, a na Tajwanie 12-13 godzin to norma.

Kiedy pierwszy raz pojawił się pomysł, żeby pograć w piłkę?

W 2005 roku. Dołączyłem do zespołu Red Lions. Byłem dwa miesiące na Tajwanie, ale już zdecydowałem, że zostanę dłużej. Trzeba było znaleźć jakieś hobby. Wpisałem w Internecie „football Taipei” i okazało się, że najbliżej mnie są Red Lions. W zespole było dwóch Niemców, co ułatwiło wejście do szatni. Ekspaci i sami Tajwańczycy są bardzo otwarci tolerancyjni, więc nie było gadania: „o Polak, pewnie kradnie samochody”.

Później zauważyłem, że jest popyt na szkolenie dzieci i założyłem akademię. Dziś mam pod skrzydłami mam 250 przyszłych piłkarzy.

Da się porównać kopanie w Regionallidze do tego na Tajwanie.

Poziom sportowy Red Lions był zwyczajnie słaby. Do dziś nie jest wysoki — mówię teraz ogółem o tajwańskiej piłce. Byłem ostatnio na trzeciej lidze. Stal Stalowa Wola grała z Resovią. Najlepsze kluby Tajwan Premier League, to mniej więcej ten sam poziom.

Od kilku lat prowadzi pan Royal Blues Taipei.

Uwielbiałem grać w Fußball Managera. Moja pierwsza edycja, to był 94. Jeszcze Commodore’a. Nigdy nie spodziewałem się, kiedykolwiek przekuję grę w rzeczywistość. Zaczęło się niewinnie. Byłem ze znajomą na meczu ligi ekspatów i ona mówi do mnie:

– Ty byś nie chciał poprowadzić tych chłopaków?

Co miałem do stracenia? Royal Blues to była jedna z gorszych drużyn, ale step by step robimy postępy. Zaczynaliśmy w drugiej lidze, a dziś gramy już w tajwańskiej ekstraklasie.

3

Wymiana kulturowa, o której pan mówił, jest świetnie widoczna na przykładzie Royal Blues.

Ostatnio podliczyłem, że przez te kilkanaście lat prowadziłem piłkarzy z 50 krajów. Chłopaki przyjeżdżali ze wszystkich kontynentów oprócz Antarktydy. Mówili, skąd przyjechali, a dla mnie część tych państw, to były zagadki. Musiałem wejść w Internet i sprawdzić, gdzie to leży. Każdy jest z innego kręgu kulturowego, a nie ma żadnych spięć. Po części dlatego, że nie rozmawia się o polityce. Po części, bo tu wszyscy są pomocni. Większość zespołu to ekspaci. Są krótko na Tajwanie. Nie wiedzą, np. gdzie się idzie do lekarza. Przychodzi z takim problemem do szatni i zaraz ktoś go bierze i prowadzi.

Intryguje mnie Bhekumuzi Mathunjwa. Skąd wziął się piłkarz z Suazi?

Przewinęło mi się przez klub kilku chłopaków z Swazilandu. Nawet w Red Lions był zawodnik stamtąd. Na Tajwanie jest spora grupa ludzi z tego kraju, ponieważ Swaziland – jako jedno z nielicznych państw – utrzymuje stosunki dyplomatyczne z Tajwanem. Większość świata nie uznaje Tajwanu jako suwerennego kraju. Te które, to robią, są w community i mogą liczyć na przywileje. Tajwan otwiera drzwi dla ich studentów. Przyjeżdżają, uczą się medycyny, urbanistyki czy architektury i przy okazji trafiają do ligi uniwersyteckiej. Najlepszych ściągamy do Royal Blues.

W klubie jest też silna ekipa Latynosów.

Śmiałem się, że będę musiał się nauczyć hiszpańskiego, ale w szatni rozmawiamy po angielsku. Oczywiście, są sytuacje w których używa się ojczystego języka, ale tylko w rozmowach między sobą. Angielski kuleje przede wszystkim u Tajwańczyków. Muszą się dostosować. Po pewnym czasie gry u nas widać zdecydowaną poprawę. Jest też Ukrainiec, Jarosław Silajew. Czasami w żartach gadamy po rusku. Pewnie i po polsku byśmy się dogadali, ale nie ma sensu, skoro obaj płynnie mówimy po angielsku.

Macie w szatni bardzo głośne nazwisko.

O kim pan mówi?

O Rooneyu.

A tak. Był kiedyś Rooney, ale nazywał się Andy. Poza nazwiskiem nic nie łączy go z Wayne’em. Marketingowo też tego nie wykorzystywałem. To mój kumpel jeszcze z gry w Red Lions. Był bardzo dobrym zawodnikiem, ale grał u nas tylko w pierwszym sezonie.

Na Transfermarkt ciągle jest wpisany do składu, a ma już 50 lat.

Ale już nie gra. Te dane są mocno nieaktualne. Ten cały Transfermarkt działa chyba jak Wikipedia. Każdy może sobie wejść i wpisać, co chce. Aktualne informacje są tylko na naszym Facebooku.

4

Pan dalej jest zgłoszony do ligi?

Tylko jako trener. Chociaż jeszcze nie dawno grałem. Mieliśmy wolne miejsca na liście, więc się wpisałem na wszelki wypadek. I taki wypadek się zdarzył. Brakowało ludzi. Musiałem wejść na boisko. Wystawiłem siebie na boku, licząc że tam będę najmniej przeszkadzał. Ale to nie na moje płuca. Potem przestawiłem się na pomoc. W moim wieku to się wiesza buty na kołku, a nie gra w piłkę.

Po tylu latach jeszcze tęskni pan za Polską?

W tym roku byłem pięć i pół miesiąca w Polsce, więc tęsknoty nie czuje. Wcześniej przyjeżdżałem tylko na chwilę w zimie i na całe wakacje. Lato na Tajwanie jest straszne. Upały niemiłosierne. Nie da się wytrzymać. Za gorąco, żeby prowadzić treningi, a co dopiero rozgrywać mecze. Namiastkę Polski mam na Tajwanie odkąd w klubie gra Adam Łupiński.

Skąd on wziął się w Royal Blues?

Grał trochę w Odrze Wodzisław Śląski, ale widział, że żadna kariera się nie szykuje. Wyjechał do Niemiec na truskawki i tam poznał Tajwankę. Wziął się zakochał. Przyjechał za miłością tyle kilometrów i został. Dobrze jest mieć rodaka w drużynie. Możemy porozmawiać po polsku, a nie raz mi tego brakowało, do tego Adam jest moim uchem w szatni. Jak coś się chłopakom nie podoba, to przychodzi i mi mówi. Dzięki temu mogę zmienić metody treningowe i atmosfera w zespole się polepsza. Przez moment był też jeszcze jeden Polak. Przyszedł z III ligi i myślał, że tu zrobi karierę.

5 (2)

Oprócz Royal Blues prowadzi pan też dwie akademie: Titans i Formosa.

Formosa jest akademią, którą stworzyłem, zaś Titans było drużyną przy jednej ze szkół. Zrezygnowano tam z moich usług i teraz skupiam się na FFA. Dzisiaj w mojej szkółce jest 250 dzieciaków. Są grupy U6, U8, U10 i U12. Powstała druga drużyna Royal Blues, do której trafiają najlepsi z Formosy.

Rodzice naprawdę wolą zapisać dziecko na ping-ponga niż piłkę?

To mit. Nie mam problemu z naborem. Ludzie widzą, jak działa Formosa. Podoba im się to, więc przychodzą i zapisują. Nie będę ukrywał, że jestem obeznany w świecie ping-ponga, ale na pewno to specyficzna dyscyplina. Indywidualna. Nie potrzebujesz drużyny, tylko stołu i paletki. Dużo bardziej wojujemy z baseballem i koszykówką. W porównaniu z nimi piłka noża wciąż jest tu niszowym sportem. Od 2004 dużo zmieniło się na lepsze. Tajwańczycy widzą, że można tu zarobić i też zakładają szkółki. Wie pan, ile jest orlików w Tajpej?

Nie mam pojęcia.

W trzymilionowym mieście jest pięć orlików. Dwa szkolne i trzy prywatne. Za to boisk do koszykówki są tysiące. I każde oświetlone! Oni w tym związku wydziwiają, a ja im mówię:

– Panowie, to trzeba zacząć od infrastruktury, a potem dopiero myśleć o sukcesach.

Pięć boisk. Trzymilionowe miasto. Przecież to jest skandal.

6

Patrzę na skład Royal Blues i nie ma tam nikogo poniżej 21. roku życia. To dziwne skoro prowadzi pan akademię.

Pan patrzy na ten stary skład z Transfermarktu. Mamy teraz niemco-japończyka, Maximiliana Steina. Przyszedł do nas rok temu. Miał wtedy zaledwie 15 lat. Są chłopaki z Japonii, którzy mają dwadzieścia wiosen na karku. Większość chłopaków jest starsza i nie ma co się dziwić. To studenci albo ekspaci.

W 2004, jak otworzyłem szkółkę, prowadziłem małe dzieci. One mają dzisiaj po 13-14 lat. Są za małe, żeby grać w lidze, a za duże na akademię. Chcę zrobić kolejny krok w stronę profesjonalizacji i stworzyć następne grupy, ale na to trzeba znaleźć pieniądze. W Fußball Mangarze wszystko było proste. Zaczynałeś grę i na starcie dostawało się trzy oferty od sponsorów. W rzeczywistości trzeba zrobić biznesplan, power pointa i liczyć, że dana firma zgodzi się zainwestować. To bardzo pracochłonne.

Wracając, jeśli chodzi o starsze roczniki, to ostatnio porozumiałem się z duńskim trenerem Royal Viking i wspólnie stworzyliśmy drużynę U23. Zmagamy się z absurdem, bo ci chłopcy mogliby grać w Highschool Leeague, gdyby nie bzdurne przepisy. Ktoś wymyślił, że jak grasz w Highschool, to już nie możesz występować w innej lidze. Przez takie durne ustawy zabiera się młodzieży szanse na rozwój. A tak mógłbym brać co zdolniejszych i ogrywać w Premier League.

Liga uniwersytecka wprowadziła już limit obcokrajowców?

Wprowadzili. Na południu Tajwanu jeden z uniwersytetów ściągał sobie zawodników z Brazylii. Niby na studia, a tak naprawdę po to, żeby wygrać ligę. Komuś się to nie spodobało.

Napisał pan na Facebooku, że gdyby w Niemczech wprowadzono taki przepis, to cały świat nazwałby ich nazistami.

Człowiek przyjeżdża z końca świata. Chce sobie pograć w piłkę i przez bzdurny przepis nie może. Tajwan zaprasza studentów z całego globu, ale oni mają też czas wolny. Co mają robić? Siedzieć przed komputerem? Ludzie zobaczą taki ograniczający przepis i dwa razy się zastanowią czy chcą tu przyjechać.

Nie uważa pana, że z perspektywy Tajwańczyków ten przepis jest uczciwy? Jeśli chcą się rozwijać, to muszą postawić na swoich graczy. 

Proszę pana, oni przez ostatnie 30 lat nie mogli się rozwinąć bez pomocy z zewnątrz. Tajwańczycy nas potrzebują. Były selekcjoner, Gary White, powiedział, że udział osób zza granicy jest niezbędny. Dzięki nam ten kraj piłkarsko idzie do przodu.

Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata i prezentują różne style gry. Tajwańscy piłkarze są jak Neymar. Dotkniesz go, to leży i płacze. Royal Blues jest znane z fizycznej gry. Przez to w pierwszym sezonie graliśmy tylko domestic friendly, bo tutejsze drużyny złożone z jedenastu Neymarów nie były w stanie z nami rywalizować.

Ta mieszanka kultur tylko pomoże tajwańskiej piłce. My, Royal Blues, pokazujemy, jak się prowadzi klub piłkarski, bo większość zespołów działa przy szkołach. Ich trenerzy chcą wygrywać, a nie szkolić. Właśnie uruchamiamy U13. Potem U14, żeby zapełnić lukę w szkoleniu. Chodzę, sugeruję ludziom z federacji zmiany, ale wszystko idzie opornie.

8

Tajwański ZPN to w ogóle jest niezła abstrakcja.

Jeden człowiek. Jeden człowiek od wszystkiego. Od Premier League. Od ligi uniwersyteckiej. Od rozgrywek kobiet. Wszyscy w związku wiedzą, że jest źle, ale zamiast spróbować coś zmienić, to siedzą tylko na stołkach. Premier League nie ma żadnej reklamy. Żadnych sponsorów. Tam po prostu siedzi człowiek, który przez osiem godzin odbębnia swoją robotę i idzie do domu. Nie mają pojęcia, jak się zarządza ligą i dają sobie pomóc.

Czyli w sumie jak wygląda liga?

Dziwnie. Sezon jest podzielony na trzy rundy po siedem meczów. Okienko transferowe zamyka się po dwóch pierwszych. Kto zrobi złe transfery ten ma pod górkę. I to jest nonsens, bo nie tylko nie możesz ściągać piłkarzy z innych klubów, ale nie można też rejestrować wolnych zawodników. Zero logiki.

Wracając, pan już raz zderzył się z limitem.

To był pierwszy sezon. Trzy tygodnie przed startem rozgrywek wprowadzili durny przepis. Przyszedł pan ze związku i mówi:

– Sorry, chłopcy, ale na boisku może być czterech obcokrajowców.

A przecież u nas każdy z innego państwa. Trzeba było na szybko zbierać Tajwańczyków.

9

Taipower to najsilniejsza drużyna w lidze?

Taipower i Tatung to tajwańskie hegemony. Są sponsorowani przez wielki firmy. Odpowiednio koncern energetyczny i producent technologii. Ale one dużo nie płacą. Z tego, co się orientuję, najlepsi piłkarze zarabiają cztery tysiące złotych. Po reformie ligi z 2012 rządy Tatung, ale w azjatyckich pucharach nie potrafi pokonać rywali z Bhutanu i Bangladeszu.

Zespoły z Tajwanu nie mają szans na grę w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Mogą występować tylko AFC Presindent’s Cup. To coś jak Puchar UEFA. Zresztą w ubiegłych rozgrywkach nie grało ani Tatung, ani Taipower, bo nie mieli pieniędzy. Tajwan reprezentowała trzecia drużyna Hang Yuen. Tylko te trzy kluby mogą występować na arenie międzynarodowej. W tym momencie żaden inny zespół nie spełnia wymogów licencyjnych.

W 2011 roku Taipower wygrało President’s Cup.

Nie mogło być inaczej, skoro w zespole grała cała reprezentacja. Finał był w Tajpej i wszystko zostało poukładane pod końcowe zwycięstwo. Trenerem Taipower został selekcjoner Tajwanu. Nie wiem, jak to dogadali, ale na jeden sezon pościągali piłkarzy nawet z Tatung. Wiadomo, że łatwej się gra jak masz najlepszych piłkarzy w kraju. Do tego grasz u siebie i sędzia przychylnie patrzy. No i rywale Taipower, to nie były dobre drużyny.

Stadion Tatung może pomieścić 55 tysięcy ludzi. Kiedykolwiek był komplet?

Ktoś tak napisał i wrzucił do Internetu, ale to nie prawda. Mecze ligowe z reguły są grane na Tajwan Arenie, gdzie mieści się 20 tysięcy ludzi. Często wykorzystuje się też obiekty uniwersyteckie. Jednego dnia na tym samym boisku gra się trzy mecze. Pierwszy o 13, drugi o 15 i trzeci o 17. A frekwencja? Tragiczna. Sto osób, to jest dużo. Na starcia Taipower z Tatungiem przyjedzie góra 400.

Polonia przychodzi wspierać rodaka?

Raczej nie. Dużo meczów jest rozgrywanych o 13 w środę, kiedy wszyscy pracują, albo są w szkole. Do tego ten chaos organizacyjny… W Polsce Górnik Zabrze ma swój stadion i tam gra. Tu nikt nie ma swojego boiska i raz gra się na obiekcie X, a potem na Y.

W 2012 zebrałem najlepszych graczy z ligi ekspatów i zorganizowałem mecz z gwiazdami tajwańskiej piłki. Przyszło około 1000 osób. Byli Polacy z szalikami i flagami. Ale to było o 19 w sobotę, a nie o 13 w środę.

Czym jest ta liga ekspatów?

Związek organizuje tylko Premier League, więc ekspaci sami się zorganizowali. I wyszło im to lepiej niż federacji. Przez rok byłem prezydentem ligi. Większość zespołów to ekipy obcokrajowców. Był trzy drużyny złożone z samych Tajwańczyków. Sędziowie, opłaty, organizacja boisk. Wszystko ładnie podpinane. Ekspaci pokazują, że da się profesjonalnie organizować rozgrywki, mimo że sam poziom, to polska A klasa.

Jak ważną postacią jest pan w tamtejszej piłce?

Dużo ludzi kojarzy mnie jako trenera Royal Blues, ale jeszcze więcej zna jako krytyka związku. Jestem osobą, która mówi co myśli. Od zawsze. Widzę, że liga nie działa, jak należy, no to próbuję coś pomóc. Wiem, że muszę wzbudzać więcej pozytywnych emocji, bo krytykując, będę tylko zrażał do siebie ludzi.

Podczas mistrzostw świata w Rosji został pan ambasadorem Tajwanu.

Przypadek. Z każdej federacji zrzeszonej w FIFA miała być dwójka dzieci, które m.in. będą wyprowadzać piłkarzy. Z Tajwanu nikt się nie zgłosił. Powiedzieli, że nie mają na to czasu ani pieniędzy. Pani Katerina z Rosyjskiej Federacji Piłkarskiej napisała, więc do mnie, żeby jej pomóc. Próbowałem, ale Tajwańczycy nie chcieli o tym słyszeć. No to mówię do pani Kateriny:

– Wezmę od siebie z akademii najlepszą dwójkę.

Zgodziła się bez problemu. Dopięliśmy formalności i już. Świetna sprawa. Zobaczyliśmy mundial od kuchni. Pozwiedzaliśmy Moskwę. I za wszystko zapłacił wujek Putin. Dla mnie to było ciekawe doświadczenie. Dla tych dzieciaków niesamowite przeżycie.

11

12

Gary White był dobry selekcjonerem?

Jest dobrym motywatorem. Potrafił z niesamowici niezorganizowanej ligi wydusić naprawdę dużo. Ma wyniki, bo za jego kadencji Tajwan podskoczył w rankingu FIFA. Tak samo było, kiedy prowadził wyspy Guam. Ale, gdy odszedł stamtąd, to drużyna nie tyle, co wróciła do starego poziomu, co się pogorszyła. Dlaczego? Bo on nie uczy, tylko motywuje. Rozmawiałem z kolegą ze związku.

– Wy nie potrzebujecie, nie wiadomo kogo, za nie wiadomo jakie pieniądze. Weźcie tylko trenera bez sztabu. Niech wykreuje fachowców wśród Tajwańczyków. Bo trener odejdzie, ale struktury pozostaną.

Trzeba Gary’emu oddać, że poświęcał dużo czasu na szukanie farbowanych lisów. Taki Will Donkin, który gra w Crystal Palace robi różnice.

Pan ma UEFA A, prawda?

Jestem w trakcie kursu. Za 2 tygodnie jadę na staż do KV Mechelen. Planowo skończę kurs w marcu. Koledzy się śmieją, że z daleka przyjeżdżam. Pytają, czy mi się chce. Nie wyobrażam sobie pobierać nauki od trenerów w Azji. Nie wierzę, że mają taką wiedzę, jak w Europie.

Z takim kwitem sporo można. Załóżmy, że jednego dnia dzwonią z ofertą z Ekstraklasy i reprezentacji Tajwanu. Co pan wybiera?

Nie mam predyspozycji do takich ofert. Jeszcze za mało wiem o piłce. Na dzisiaj fajnie byłby zacząć z U16 albo U18 Tajwanu. Uczyć się z tą młodzieżą i budować relacje w kontekście pierwszej drużyny.

KRYSTIAN JUŹWIAK

Fot.  archiwum prywatne, fanpage Royal Blues Tajpej

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...