Reklama

Mamy dość funkcjonowania na zasadzie “przeżyjmy jakoś kolejny miesiąc”

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2018, 23:35 • 9 min czytania 0 komentarzy

Regularnie słychać o fatalnej sytuacji Stomilu Olsztyn (ostatnio pisaliśmy o niej w połowie września), ale teraz chyba naprawdę sprawa została postawiona postawiona na ostrzu noża. Na wyczerpaniu znajduje się cierpliwość piłkarzy, którzy dotychczas zagryzali zęby i grali. Mecz z Bytovią jeszcze się odbył, ale w tygodniu przez trzy dni nie trenowano. O tym, dlaczego właśnie teraz drużyna mówi “dość” i jakie są widoki na przyszłość, rozmawiamy z Grzegorzem Lechem. 35-letni pomocnik na boisku robi swoje, w sobotę strzelił dwa gole. 

Mamy dość funkcjonowania na zasadzie “przeżyjmy jakoś kolejny miesiąc”

Sytuacja w klubie jest najdramatyczniejsza odkąd pan pamięta?

Chyba jest najdramatyczniejsza. Do tej pory zawsze paliło się jakieś światełko w tunelu, teraz go nie widać.

Dlaczego? Miasto przestaje wspierać klub, chętni do zainwestowania wycofali się?

Nie wiemy, dlaczego, to w dużej mierze rozgrywa się poza nami. W każdym razie chyba nie ma sensu, żeby klub funkcjonował na takich zasadach, tym bardziej że I liga robi się coraz bardziej profesjonalna i to po prostu nie może tak wyglądać. Miasto? Są właściciele klubu, którzy powinni zadbać o to, żeby całość funkcjonowała jak najlepiej. Na dziś to wygląda jak zwykle i nadszedł moment, by powiedzieć “stop”.

Reklama

Ile wynoszą zaległości wobec was?

Tu nie chodzi o same zaległości. One zawsze były i są w Stomilu. Chodzi o jakiś plan na klub. Opóźnienia w wypłatach są tylko jednym z czynników – ważnym, ale nie determinującym wszystkiego. Najważniejsze jest to, w jaką stronę klub zmierza.

Czyli chodzi o zerwanie z funkcjonowaniem na zasadzie “przeżyjmy jakoś następny miesiąc”?

Dokładnie. Na dziś tak właśnie wygląda egzystencja klubu. Ktoś musi wziąć za to odpowiedzialność, chwycić za ręce i nogi, poskładać w jedną całość sportowo-finansowo-organizacyjną. Wszystkie struktury muszą być poukładane na tyle, żeby Stomil stał się w Polsce marką jaką powinien być.

W tygodniu poprzedzającym mecz z Bytovią protestowaliście.

Reklama

Nie trenowaliśmy trzy dni.

Jak realne było ryzyko, że do tego meczu nie dojdzie?

Długo w naszych głowach biliśmy się z myślami. Zastanawialiśmy się, co możemy zrobić, żeby dać jasny sygnał, że wystarczy takiej wegetacji. Losy spotkania ważyły się prawie do samego końca.

Co przeważyło, że zagraliście?

To, że zależy nam na Stomilu. Jesteśmy profesjonalistami i na tyle, na ile jest to możliwe w takich okolicznościach, musimy nimi pozostać. Uznaliśmy, że nie możemy nie wyjść na ten mecz. Ale cały czas czekamy na odzew właścicieli klubu i jakiś wyraźny sygnał, w którą stronę to ma zmierzać.

Po meczu nie otrzymaliście żadnego komunikatu?

Na razie mamy sygnał taki, że właściciele w jakiś sposób będą chcieli temu wszystkiemu zaradzić. Ale w jaki? Jeszcze nie wiemy.

Chcieliście w sobotę wyjść na boisko w koszulkach z napisem “Mamy dość tego cyrku”.

Delegat PZPN nie pozwolił, nie pomogło nawet zaklejenie plastrami ostatniego słowa. Nie wiem, czemu mu to przeszkadzało. Może ten “cyrk” zabrzmiał dla niego zbyt dwuznacznie. Dla nas to było jednoznaczne, nie mieliśmy zamiaru kogokolwiek obrażać, a tylko zasygnalizować, że już wystarczy. Kibice są sfrustrowani, my na tym też cierpimy. Przez dłuższy czas, przez ileś lat, pozwoliliśmy sobie na to, żeby było tak jak teraz. Wierzyliśmy ludziom, że będzie pensja w tym miesiącu, w następnym. Wierzyliśmy, że w końcu się jakoś się ułoży. Ale przyszedł czas, by powiedzieć “pas”, tak się nie da funkcjonować.

Chodzi też o sprawy na przyszłość. Są młodzi zawodnicy, którzy chcą grać w piłkę, reprezentować barwy Stomilu, ale na pewno nie w takich warunkach.

No właśnie, po wygranej z Bytovią powiedział pan, że jest też w tym trochę waszej winy, bo przez lata przyzwyczailiście ludzi z klubu, że piłkarze zawsze poczekają.

Niestety nie tylko u nas tak to wygląda. Jest jakieś takie przekonanie, że jak nie zapłacimy drużynie przez dwa miesiące, to nic się nie dzieje, jeszcze nie ma tragedii. W żadnej firmie nie powinno dochodzić do takich rzeczy. Ale powtarzam: aktualne zaległości są tylko jednym z czynników. Najważniejsze, byśmy wiedzieli, gdzie i w jaki sposób klub chce podążać. To będzie dla nas najistotniejsze. Jesteśmy stąd, utożsamiamy się z klubem. Chcemy, żeby on funkcjonował na zdrowych zasadach, żeby był szanowany w Polsce, żeby ludzie w regionie znów zaczęli mu kibicować. Podchodzimy do tematu szerzej niż piłkarze i brak pensji. Może to właściwy moment na położenie fundamentów, zamknięcie pewnego etapu i stworzenie nowej struktury finansowej, organizacyjnej, sportowej. To musi być budowanie na lata, nie na najbliższe pół roku, po którym wrócimy do punktu wyjścia. Inaczej chyba nie ma sensu funkcjonować.

Brzmi to tak, jakby postulował pan drogę oczyszczającą przez niższe ligi. Kilka klubów z powodzeniem ją przeszło.

Nie, czegoś takiego nie sugeruję. Są pozytywne historie, ale doskonale widzimy, że wielu klubom trudno znów się wdrapać na szczebel centralny, nawet jeśli sytuacja ekonomiczna się poprawiła. I liga nie jest już ligą anonimową, coraz bardziej się profesjonalizuje, postęp widać z roku na rok. Ma już swoją markę, na pewno większą niż pięć lat temu. Są kluby, które chciałyby być na naszym miejscu, mają i stadion, i stabilny budżet, ale ciągle grają niżej. My cały czas mamy I ligę, w takich warunkach jak teraz walczymy o utrzymanie szósty rok z rzędu. Jak dotąd, zawsze jakoś się udawało, ale najwyższa pora przejść na zdrowe zasady funkcjonowania. Nie chodzi tylko o samą obecność Stomilu w tej lidze, tylko o rozwój całego regionu w kwestii piłki. Stomil długo był mocny dlatego, że sprowadzał chłopaków z okolic. Teraz to zanika. Nasza najbardziej utalentowana młodzież trafia do Poznania, Gdańska, Warszawy czy Białegostoku, a Olsztyn zrobił się białą plamą. Gdyby Stomil był klubem o zdrowych i stabilnych fundamentach, wielu z tych chłopców przyszłoby do niego. Trudno o inną drogę w temacie sportowym.

Obecnie mamy stan permanentnej beznadziei. Znając polskie realia, tak jak dziś klub może się bujać w I lidze przez kolejnych pięć lat.

Pewnie byłoby to możliwe, ale jaki jest sens iść ciągle ślepą uliczką? Bycie cały czas na granicy przeżycia i totalnego rozpadu mija się z celem. Im dłużej ta sytuacja będzie trwała, tym mniej osób będzie się utożsamiało z klubem. To normalne, że kibice chcą dopingować klub, który się rozwija, a nie zwija. Może być skromnie, ale stabilnie i przewidywalnie. Co pół roku dostajemy kroplówkę i liczymy, że tym razem wreszcie będzie dobrze. Tyle że to pieniądze na typowe przeżycie i wrzucenie w dołek, żeby przez chwilę iść dalej po płaskim. Ma to swoje granice.

A wracając jeszcze do niższych lig. Nawet będąc w III czy IV lidze, jeśli chcesz zbudować i utrzymać dobre struktury, potrzebujesz określonych funduszy. Trzecioligowiec planujący awans do II ligi, musi mieć budżet na poziomie 1,5 mln zł rocznie, o ile nie więcej. Nigdy nie masz gwarancji, że stanie się to od razu, więc dając sobie czas na 3-4 lata, potrzebujesz już minimum 5 mln zł. A na takich szczeblach trudno znaleźć sponsorów czy dostać jakiekolwiek większe wsparcie. Jeśli nie masz przy sobie filantropa, który będzie chciał wspierać klub w swoim regionie, to z tego nie wyjdziesz. Ile mamy takich przykładów? Rzeszów, Lublin, Łęczna, Grudziądz, Bełchatów – to kluby, które chciałyby być na naszym miejscu, mają zdrowszą sytuację i mimo to nie są. Będziemy starali się znów utrzymać I ligę, ale w sporcie nie chodzi o to, żeby być dla samego bycia, tylko o ciągły rozwój. My od lat stoimy w miejscu.

Fot. FotoPyk

Jakie mogą być następne kroki z waszej strony? To już pachnie skrajnymi rozwiązaniami.

Czekamy na rozwój sytuacji, na jakiś sygnał od właścicieli. W międzyczasie zawodnicy mogą składać wnioski o rozwiązanie kontraktu z winy klubu.

Szykują się takie akcje?

To już każdy sam musi zdecydować.

35 lat na karku, swoją karierę pan miał, gdzieś się pokazał, zapewne trochę oszczędności jest. Pewnie nieraz ludzie pytają: po co pan się jeszcze męczy w takich okolicznościach?

Tak jak mówię, dla części zawodników ten klub to coś więcej niż miejsce pracy. Spędziliśmy w Stomilu wiele lat i trudno nam się pogodzić, że tak to się potoczyło. Wciąż liczymy, że przyjdzie czas, gdy wszystko będzie normalnie. Jest nas siedmiu – wyobraża pan sobie, że dziś ta najstarsza grupa zawodników rezygnuje i odchodzi? Co by wtedy było?

Drużyna momentalnie leci z I ligi.

No właśnie. Czujemy więc pewną odpowiedzialność, która z każdym dniem coraz mocniej stresuje. Czasami samemu sobie trudno odpowiedzieć, po co człowiek to robi. Lubimy grać w piłkę, przebywać w swoim towarzystwie. Pomijając omawiane problemy, cieszy nas bycie częścią Stomilu. Czekamy i w miarę możliwości trzymamy drużynę w ryzach co do kwestii boiskowych. Z roku na rok walczymy o utrzymanie, ale w tych warunkach – przykro mi to mówić – utrzymanie za każdym razem jest małym sukcesem. Wiele klubów zmagających się z podobnymi trudnościami szybko spada, a my nie. Nie wiem, jak to robimy, ale udaje się.

No to coś o samej piłce. Trzy zwycięstwa w ostatnich czterech meczach – odbiliście się po fatalnej serii, gdy już wydawało się, że problemy pozaboiskowe na dobre przeniosły się na boisko.

Te problemy cały czas się przenoszą, nie ma co ukrywać. Ale wynik zawsze jest sprawą otwartą. W tych wcześniejszych kolejkach często naprawdę nieźle graliśmy. Ciągle jednak brakowało skuteczności, odpowiedniej decyzyjności. Punktów nie było tyle, na ile sobie zapracowaliśmy. Teraz w pewnym sensie zeszło z nas ciśnienie. Czemu my mamy ciągle brać wszystko na siebie? Po prostu gramy w piłkę, staramy się nie zajmować tym, co dzieje się dookoła. Z drugiej strony, spoczywa na nas bardzo duża odpowiedzialność. Gdybyśmy jeszcze i my zawodzili sportowo, ciągle przegrywali, to już chyba można byłoby postawić krzyżyk na klubie. Ostatnio się odbiliśmy, trzy zwycięstwa, ale jeszcze nic nie zrobiliśmy. Przed nami dwa niezwykle trudne spotkania z Podbeskidziem i ŁKS-em. ŁKS już chyba nie ukrywa, że walczy o awans i ma wszystko, żeby mu się udało. Podbeskidzie w ostatnim czasie mocno wsparło miasto, żeby szło do przodu i też ma swoje ambicje. Musimy wznieść się na wyżyny, żeby z nimi zapunktować. To ważne, by zimę przeczekać może nie na spokojnych miejscach, bo walka o utrzymanie będzie pewnie do samego końca, ale takich, które dadzą nam chwilę oddechu.

Szukając pozytywów: do kwietnia gracie wyłącznie u siebie, nie będzie historii typu “czy będą pieniądze na kolejny wyjazd?”. 

Będąc sprawiedliwym: w klubie pewne rzeczy się ruszyły i są w miarę uporządkowane. W tym półroczu nie było problemów z organizacją wyjazdu czy odżywek. Mamy dostęp do bocznego boiska, które co prawda jest w coraz gorszym stanie, ale mamy już komfort treningów u siebie w odpowiednich warunkach. Bywało, że nawet takich pozytywów nie było. Tyle rzeczy zależy teraz od tego, co wydarzy się przez najbliższe dwa tygodnie… Nauczyliśmy się już, żeby nie wybiegać myślami za daleko. Wybiegamy do najbliższego treningu i meczu. Zbyt wiele przeżyliśmy już niespodziewanych zbiegów okoliczności, które wpływały na teraźniejszość.

Jak gra się na nowej murawie? Zaraz po położeniu wyglądała raczej na taką, która ma być dopiero zdejmowana?

Murawa jest na bardzo dobrym poziomie. Myślę, że nawet europejskim. Jedyny minus to fakt, że wchodzimy na nią dopiero na mecz. Nie możemy z niej korzystać w tygodniu, choćby po to, żeby zapoznać się z odległościami na boisku, samą murawą. Wchodzimy na nią tak samo jak zawodnicy gości.

Czyli co, zza chmur jeszcze wyjdzie słońce?

Trzeba mieć nadzieję. Mimo wszystko długi i zobowiązania w realiach pierwszoligowej piłki nie są aż tak wysokie [prezes we wrześniu mówił o dwóch milionach złotych, PM], żeby pozwolić sobie na dalsze funkcjonowanie na niezdrowych zasadach. W ramach rozsądnie prowadzonej restrukturyzacji osoby dowodzące klubem są w stanie to realnie poukładać. Ale potrzeba strategii nie na pół roku, a na 3-4 lata, co pozwoli odbudować markę i siłę Stomilu.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...