– Nic dziwnego, że Islandczycy są przewrażliwieni. Nic dziwnego, że niektórym wydaje się, iż są narodem uprzedzonym. Oni są po prostu świadomi tego, jakie konsekwencje mogłaby przynieść sytuacja, w której wszystko zostałoby po staremu. W której nie reagowaliby na to, co się z ich krajem dzieje – przyznaje Piotr Giedyk, Polak od lat mieszkający na Islandii i pasjonujący się tamtejszą piłką. O futbolu dziś jednak będzie mało. Kilka piłkarskich tematów się znajdzie, ale skupimy się przede wszystkim na życiu na Islandii.
Na tym, jak zmienia się Islandia przez to, że najeżdżają ją turyści i jak dużym jest to problemem. Na tym, czy da się żyć w strefie zagrożenia wybuchem wulkanu. Na tym jak zaplanować sobie czas, gdy śnieżyca może sprawić, że spędzisz w jednym miejscu cały dzień.
O depresji ludzi, którzy przyjeżdżają na Islandię. O Polakach z niższych lig marzących o wyjeździe na wyspę. O rzekomej aplikacji, w której Islandczyk może sprawdzić, czy dziewczyna, do której podszedł na dyskotece, nie jest czasem jego kuzynką.
Zapraszamy!
*
Często słyszysz, że masz dziwną pasję?
W kontekście piłki nożnej głosów zdziwienia nie brakuje. „Jak może interesować cię taka liga? Nikogo ciekawego, półzawodowe rozgrywki”. Cóż, większość ludzi woli Ligę Mistrzów czy ligę hiszpańską, a do mnie coś takiego nie przemawia. Wolę rozgrywki islandzkie, bo czuję tę ligę. Zainteresowałem się krajem, po jakimś czasie piłką nożną w tamtym regionie i jakoś poszło.
W piłce wszystko tkwi w kontekstach, znaczeniach. Jak się świetnie znasz na lidze islandzkiej znajdziesz interesujące treści nawet w 0:0 Valur z Vestmannaeyjar, a jak ni w ząb nie interesujesz się ligą hiszpańską, to Real – Barcelona może być dla ciebie najnudniejszym meczem sezonu.
Owszem. Kwestia wtopienia się, wsiąknięcia w daną ligę. Generalnie, nie można powiedzieć, że piłka nożna na Islandii nie ma swojej historii. Ma, ale nie występuje tak zacięta rywalizacja jak u nas. Nie ma odpowiedników spotkań Lecha z Legią czy Wisły z Cracovią. Mniej zaciętości, bo i mniej historycznych kontekstów. One się dopiero kształtują, mniej więcej od ostatnich 30-40 lat.
Tak naprawdę piłka nożna na Islandii stała się bardziej popularna w okolicach 1995 roku. W telewizji pojawił się dostęp do ligi angielskiej, na której Islandczycy starają się wzorować. Pomyśleli, że warto byłoby zrobić fajną ligę, oczywiście na miarę możliwości. Wiadomo, nie było łatwo, warunki do grania w piłkę były dużo, dużo gorsze. Zupełnie inne czasy, utrudnione możliwości rozwoju i promowania piłki nożnej poprzez marketing.
Jakoś poszło, dziś wszystko wygląda znacznie lepiej. Inaczej. Zaszło sporo zmian, nawet w kontekście tego, jak ludzie postrzegają Islandię jako państwo. Jeszcze sześć-siedem lat temu słyszałem głosy typu: „Islandia? Zimno, nic nie ma, po co ci to?”. Dziś takich głosów jest mniej.
Interesuję się Islandią od wielu lat, mniej więcej od 12. roku życia. Kraj, od jakiegoś czasu, jeżeli chodzi o destynację turystyczną, stał się – niestety – bardziej popularny.
Żałujesz?
Może zabrzmię jak pies ogrodnika, ale żałuję. Naprawdę.
Lata 2002-2003 stanowią początek moich poważniejszych kontaktów z Islandią. Zaczynałem nawiązywać kontakty, wypytywałem o naukę języka. Internet nie był dostępny na tak szeroką skalę jak dziś, więc prosiłem mamę, żeby drukowała mi jakieś rzeczy w pracy. To były czasy, w których Islandia była jeszcze krajem mało znanym, mało atrakcyjnym turystycznie, bo zarobkowo już wtedy było ciekawie, jednak mnie nigdy zarobkowo tam nie ciągnęło.
Przede wszystkim, populacja była mniejsza. Nie przekraczała 300 tysięcy. Druga sprawa – ruch turystyczny był znikomy. Dziś jest ogromny, ubolewam nad tym. Zmieniło się podejście Islandczyków do ludzi, którzy przylatują. Zmieniają się miasta. Przykład Reykjaviku. Do tej pory czuć było małomiasteczkowy klimat, jednak wchodzi coraz więcej nowoczesnego budownictwa, widać coraz więcej większych budynków. Zanika rybacki klimat tego miasta.
Rozbudowuje się infrastruktura hotelowa. Więcej – ona zaczyna wypierać tą osiedlową. Jest kryzys na rynku nieruchomości, sporo się zmieniło. Dziś o wiele łatwiej się na Islandię w ogóle dostać. Kiedy zaczynałem poważniejszą przygodę z tym krajem – jak mówiłem, mniej więcej 2002-2003 rok – to bilety lotnicze w jedną stronę, jak dobrze i wcześnie wyszukałeś, kosztowały 1800-2000 złotych. A teraz? Jak trafisz na promocję, polecisz za 400 złotych.
Do tego Islandia jest popularyzowana przez seriale, filmy i szeroko pojętą kulturę – muzyka i tak dalej. Ludzie latają na wyspę i – niestety – bardzo często nie potrafią się zachować. Nie mówię tylko o Polakach, chodzi generalnie o turystów z całego świata. Islandia to w większości pustkowia. „A, jestem na pustkowiu, nikt nie widzi” – myślą i źle wpływają na przyrodę. Z jednej strony śmiecą, z drugiej – jak jakieś wzgórze jest porośnięte mchem, wyrywają go i układają napisy. Takie rzeczy. Nie wspominając o wypróżnianiu się obok prywatnego domu, do takich incydentów też dochodzi. Trudno, żeby Islandczycy przechodzili obok tego obojętnie. Denerwują się, inaczej podchodzą do turystów. To smutne, wkurza mnie, że niektórzy swoim zachowaniem wpływają na to, że Islandia się aż tak zmienia.
Jako Polacy jesteśmy największą grupą imigrantów. Oficjalnie mniej więcej 17 tysięcy osób. Co mnie irytuje? Duża część osób z Polski nie próbuje się z Islandczykami zżyć. Tworzą swoje mini osiedla, albo żyją w rodzinach odseparowani od świata.
Nie mój styl, nie rozumiem tego. Tym bardziej że Islandczycy inaczej pochodzą do obcych, gdy widzą, że ci próbują się uczyć ich języka. No i generalnie, starają się nam pomagać, a my nie zawsze potrafimy to odwzajemnić.
W islandzkich sklepach można znaleźć polskie napisy.
Właśnie! Generalnie, jako naród jesteśmy przez nich oceniani jako bardzo pracowici ludzie, nie mają do nas większych pretensji, po prostu wydaje mi się, że moglibyśmy zrobić więcej, żeby się z nimi lepiej poznać. Zdarzają się nieprzyjemne incydenty, wiadomo, ale nie tylko w przypadku naszych rodaków. Nie ma wielu kradzieży czy włamań. Trudno na takiej wyspie coś przeskrobać, bo to wiąże się niemal w stu procentach z konsekwencjami.
Jeżeli Islandczycy narzekają, to na całość, bez podziału na nacje. Przede wszystkim na coraz większy napływ turystów. Stosują surowsze podejście, między innymi dlatego zmienia się prawo. Będzie pojawiało się coraz więcej ograniczeń turystycznych.
Na przykład jakie?
Parki Narodowe przez kilka miesięcy będą zamknięte. Dane tereny będą ogrodzone. Pojawią się wyższe opłaty za parking. Do tej pory było tak, że miejsca postojowe nie były płatne, bo nie miał kto ich pilnować, a teraz sytuacja ulegnie zmienia. Turystyka będzie bardzo ściśle kontrolowana. Nie pamiętam, czy to żywy projekt, ale miały wejść karty dla turystów ze zgodami na pobyt. Generalnie, zmieni się sporo.
Do tej pory wiele miejsc było otwartych, mało kto cokolwiek kontrolował. Ale rzeczywistość zweryfikowała – przyjezdni nie potrafili docenić swobody, którą otrzymali.
Nie można powiedzieć, że Islandczycy są uprzedzonym narodem, ale są świadomi tego, jakie konsekwencje mogłaby przynieść sytuacja, w której wszystko zostałoby po staremu. W której nie reagowaliby na to, co się z ich krajem dzieje. Nic dziwnego, że są przewrażliwieni, skoro – szczególnie latem – pojawią się doniesienia, że turyści rozbijają namioty na parkingach pod blokami, na placach zabaw, czy na wsiach. Trudno, żeby coś takiego komukolwiek odpowiadało. Jest tendencja, żeby kontrolować wszystko, choć przez to turyści zarzucają Islandczykom, że podnieśli ceny, że są bardziej nastawieni na kasę niż wcześniej. Fakt, Islandia jest droga, ale trudno się dziwić. Gdyby była tania, przylecieć mógłby każdy. Byłoby jeszcze gorzej.
Bardzo wysokie są ceny alkoholu.
To przede wszystkim. Do tego papierosy, noclegi. Jeżeli chcesz przylecieć i spędzić tydzień na wyspie, pojawia się problem. Hostele czy nawet pola namiotowe są bardzo drogie, stąd wspomniane rozbijanie namiotów na parkingach czy koło bloków.
Koszt wypożyczenia auta też jest bardzo wysoki. A ile trzeba się namęczyć, żeby taki samochód przygotować. Jakiś czas temu turyści, którzy byli na Islandii, wypożyczali auta. Niestety firma wypożyczająca nie zadbała o to, żeby zmienić opony na zimowe, a w tym roku w październiku – a nawet pod koniec września – pojawił się pierwszy śnieg. Ludzie wypożyczyli samochody, pojechali na letnich oponach, bo przecież turysta nie będzie jeździł po warsztatach. Wybrali się na wschód i zastała ich zima. I to taka zima, że nie dało się dalej jechać. Ograniczona widoczność, lód na drodze. Do kilkudziesięciu osób trzeba było wzywać ratowników. Poważna sprawa, niektórzy utkwili w jednym miejscu prawie cały dzień.
Generalnie, zimą pojawiają się problemy. Dookoła Islandii można jechać krajową jedynką. Jeżeli nie ma większych wichur i śnieżyc, to da się nią jeździć. Ale wszystkie inne drogi, odchodzące od głównej, często są blokowane. Na Fiordach Zachodnich spadają lawiny, przez kilka dni nie da się przejechać.
Mimo że komunikacja lotnicza jest bardzo dobrze rozwinięta, bo na Islandii znajduje się dwanaście lotnisk, i tak nie można czuć się komfortowo. Loty odbywają się regularnie, ale jak masz złą pogodę, to nie polecisz. Zimą można utknąć, szczególnie w bardziej odległych miejscach. Na przykład na wyspie Heimaey. Są promy, ale jeżeli jest sztorm, to nie pływają. Lotniska są, ale jeżeli jest zła pogoda, to samoloty też nie latają. Można zostać na dobę dłużej, a jak ktoś ma zaplanowany powrót do kraju, pojawia się problem.
Z wyspą Heimaey wiąże się nieciekawa historia. W latach 70. wybuchł tam wulkan. Prawie pięć tysięcy ludzi musiało się szybko ewakuować, zostawiając cały swój dorobek. Przez jakiś czas na wyspie nie było życia. Wulkany są problemem. Dziś jest poważne zagrożenie wybuchem jednego z nich. Ludzie, którzy mieszkają w strefie zagrożenia, są odwiedzani co kilka dni przez służby specjalne, które sprawdzają, czy mieszkańcy są przygotowani do ewakuacji.
Powiedzieć, że to niestabilne życie, to jak nic nie powiedzieć.
Co ciekawe – dla tamtejszych mieszkańców to normalne. Nie jest tak, że ktoś o tym myśli. Ludzie się nie wyprowadzają, nie uciekają. „Będzie co będzie” – taką zasadę wyznają.
Nierzadko piszą do mnie piłkarze z niższych lig czy zwykli ludzie, którzy chcieliby polecieć na Islandię, by zarobić. Piszą dwa miesiące przed planowanym wylotem. „Pomóż mi, znajdź mi pracę, znajdź mi klub” – walą prosto z mostu. Zawsze odpowiadam: „Słuchaj, człowieku, musisz mieć mieszkanie czy pokój, a o to niełatwo. W Reykjaviku to graniczy z cudem. Takie rzeczy trzeba załatwiać z co najmniej rocznym wyprzedzeniem.”. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak to wygląda, nie mówiąc o trudnościach życiowych, o których wspomniałem. Traktują taki wyjazd jak pracę w Niemczech. „A, pojadę, a jak mi nie pójdzie, to po prostu wrócę”. Tak to nie działa. Nie poradzisz sobie na Islandii bez stabilizacji.
Inna sprawa, że dla Polaków problemem może być też pogoda i to, że latem o pierwszej w nocy, w przypadku pogodnego dnia, świeci słońce, a zimą – niemal cały dzień – możesz mieć ciemno. Trudno się przestawić, ludzie nie biorą tego pod uwagę.
Problemem młodych Islandczyków jest depresja. Wielu z nich regularnie bierze antydepresanty.
Nie wiem, czy antydepresanty, bo nikt z moich islandzkich znajomych się nie przyzna. Ale coś w tym na pewno jest. Wiadomo, jak wygląda tam życie zimą. Kawa, kawa, czekolada, a wieczorem dużo piwa. Pijesz piwo za piwem, nikt nie powie ci, że jesteś alkoholikiem. Tam po prostu tak zabija się czas, w taki sposób ludzie przeżywają gorszy, zimowy okres. W końcu nierzadko prawie cały dzień jest ciemno.
Generalnie, nie widzę nie wiadomo jak wielkiego problemu z depresją. Kto wie, czy to się właśnie bardziej nie tyczy obcokrajowców, którzy na Islandię przylatują. To coś zupełnie innego. Do tego wspomniane ceny – alkohol, żywność, nieco gorsze pieczywo, bardzo drogie noclegi. Ale z drugiej strony – tani prąd, dzięki temu, że mają źródła geotermalne. Od połowy października do końca lutego światła palą się wszędzie, ludzie od razu wywieszają dekoracje świąteczne. W tej kwestii Islandczycy są do Polaków bardzo podobni. Mają fioła na punkcie świąt Bożego Narodzenia.
Dużo miałeś zapytań od piłkarzy z niższych lig?
Przede wszystkim po Euro 2016, kiedy zacząłem więcej pisać o lidze na swoim portalu, icelandnews.is. Pojawiły się wywiady – nie tylko ze mną, ale również z kilkoma piłkarzami grającymi na Islandii. Nagle szał – ludzie zaczęli pisać, dzwonić, pytać, jakie są możliwości. Do 20-25 pytań dostałem. Nie mam jednak pojęcia, na ile zapytania był poważne, a na ile chodziło tylko o wyczucie terenu.
Piłkarze z jakiego poziomu się zgłaszali?
Nawet z drugiej ligi. Generalnie, cały przekrój. Nawet gość, który grał w okręgówce i wydawało mu się, że polska okręgówka to tamtejsze zaplecze ekstraklasy. Cóż, nie do końca.
Polskim piłkarzom raczej się na Islandii nie udaje. Tomasz Łuba jest wyjątkiem, jeszcze może Paweł Grudziński. Poza nimi, mimo że jesteśmy największą nacją imigrantów, wcale nie idzie nam tak dobrze, jak mogłoby się wydawać. Jest dużo młodszych zawodników, grających w niższych ligach i drużynach młodzieżowych, więc może w przyszłości będziemy mieć tych piłkarzy więcej. Może.
Na Islandii występuje zdecydowanie więcej piłkarzy z Wielkiej Brytanii i, co oczywiste, ze Skandynawii. Ale jest nawet więcej Serbów, Chorwatów. Mniej więcej tyle samo Holendrów i Belgów.
Islandczycy starają się mocniej kultywować swoją tradycję, bo zdają sobie sprawę, że jest ich niewielu?
Jeżeli chodzi o obyczaje i względy kulturowe, udaje im się je utrzymać, ale język się zmienia. Islandczycy byli angielskojęzyczni od dawna, dogadywali się bez problemu, ale teraz angielski zaczyna być dominujący. Powoli wypiera islandzki. Tamtejsi profesorowie biją na alarm, mówią o zagrożeniu, powtarzają, że za kilkadziesiąt lat islandzki może stać się mało popularny w kraju.
Trudno utrzymać język, ale o pozostałe obyczaje dbają. Do tej pory mają trzynaście dni świąt Bożego Narodzenia – dzieci mają wolne do 6 stycznia, w pracy jest różnie – co nas szokuje, czy wiele innych świąt, których nie ma nigdzie w Europie.
Słyszałem, że na Islandii funkcjonuje aplikacja, w której Islandczyk może sprawdzić, czy dziewczyna, do której podszedł na dyskotece, nie jest czasem jego kuzynką. Wszyscy są ze sobą spokrewnieni żyjąc od lat we własnym sosie. Potwierdzasz?
Funkcjonowało coś takiego, ale dość dawno. Teraz to bardziej bajka. Na ile się sprawdzało, trudno powiedzieć. Całkiem niedawno pojawił się na ten temat artykuł w islandzkich mediach, że niemal każdy, kto przyjeżdża do kraju, pyta właśnie o tę aplikację. Śmiali się, że to przecież niewyobrażalne. „Idziesz z kobietą do łóżka, ale najpierw sprawdzasz z jakiej jest rodziny, jakie są jej powiązania? Absurd, jak można w to wierzyć” – pisali.
Śmiejemy się, ale fakt – łatwiej poznać kogoś bliższego niż u nas. Ludność jest znacznie mniejsza, ale jakoś sobie radzą.
Podobno kiedyś zachęcano zagraniczne kobiety do przyjazdu na Islandię do pracy. By osiedliły się na stałe, wymieszały geny.
Nikt oficjalnie o tym nie mówił, osobiście słyszałem właśnie o takim micie, że rzekomo islandzki urząd miał płacić przyjezdnym kobietom za to, żeby się na Islandii osiedliły. Ale wiadomo, jak to jest – Islandia jest daleko, mało kto zna język, więc łatwiej wymyślać pewne rzeczy, manipulować. Trudno cokolwiek zweryfikować, dlatego wydaje mi się, że to bardziej plotki.
Lokalna społeczność przez wiele lat mieszała się z amerykańskimi żołnierzami. W Keflaviku była baza NATO. Islandzkim facetom w pewnym momencie przestało się to podobać. Amerykanie byli coraz bardziej niechciani, później doszły kwestie polityczne. Islandczycy, jako naród, są za Palestyną. Dziś bazy NATO już nie ma.
Potwierdzisz, że to bardzo spokojny kraj? Więzienia świecą pustkami.
Przykre rzeczy zdarzają się bardzo rzadko. Jest spokojnie, nie ma wielu przestępstw. Jeszcze niedawno było tak, że ktoś tankował, szedł zapłacić i zostawiał kluczyki w stacyjce. Teraz turystów jest więcej, więc pewnie tak by nie było, ale to pokazuje, jak bardzo ludzie czują się tam swobodnie.
Spokój na ulicach przekłada się na spokój na stadionach. Wypytywałem o konflikty między kibicami, nikt nie przypominał sobie konfrontacji fizycznych. Wyzwiska są, to oczywista sprawa, poza tym ktoś kiedyś rzucił w zawodnika bananem, ale mówimy o pojedynczym incydencie.
Najgrubsza akcja, jaka miała miejsce w ostatniej dekadzie, wydarzyła się podczas meczu ligowego Hafnarfjordur – Stjarnan o mistrzostwo kraju. Ogromne emocje, prawie siedem tysięcy ludzi. Z trybun poleciały butelki. Ktoś wbiegł na boisko, kopnął liniowego. Potem piłkarze chcieli wyskoczyć na murawę, by cieszyć się z mistrzostwa, ale zostali zatrzymani przez ochronę. Generalnie, mały skandal, posypały się grzywny. Spore kwoty. 2014 rok, od tamtego czasu jest spokojnie.
Liga jest w większości zawodowa?
W najwyżej lidze pięć klubów jest profesjonalnych. Tendencja jest taka, że coraz więcej drużyn nastawia się na zawodowstwo. Pensje rosną, mimo że trudno pozyskiwać sponsorów, bo pula firm jest ograniczona. Nierzadko jedna firma wspiera dwa-trzy kluby.
Zresztą, jeżeli lepsi piłkarze w lidze zarabiają do 15 tysięcy euro miesięcznie, to musi być dobrze. Choć pamiętajmy, że Islandia jest droga, ale z drugiej strony piłkarzom gwarantuje się dom, auto i inne rzeczy – wyposażenie sportowe, paczki na święta. Tam się dba o zawodników, nawet w niższych ligach.
Jedni pracują, bo muszą. Drudzy pracują, bo chcą. Z pasji. My tego często nie rozumiemy. Dziwimy się, że Birkir Saevarsson – uczestnik mistrzostw świata – pracuje w fabryce soli. Ma zawodowy kontrakt na Islandii, zarabia tyle, że utrzymałby się normalnie, ale po prostu pracować chciał. Mówi, że tak lubi. Po prostu.
Wprowadzony kilkanaście lat temu system szkolenia, to najlepsze, co mogło się Islandczykom trafić?
Zdecydowanie. Wiadomo, w Reykjaviku było kilka boisk, ale poza stolicą błoto, żwir i tego typu rzeczy. Nie było, gdzie grać zimą. Napadało kilka metrów śniegu, musiałeś siedzieć w domu. A teraz na każdym osiedlu jest kilka boisk ze sztuczną, podgrzewaną nawierzchnią. Bardzo popularne są zadaszone obiekty, począwszy od mniejszych hal, na wielkich halach z trybunami skończywszy.
Nie ma przypadku w tym, że Islandczycy radzili sobie tak dobrze. Umożliwiono ludziom trenowanie przez cały rok. Podstawa.
Kiedyś sezon piłkarski na Islandii trwał od maja do września, a teraz liga zaczyna się w kwietniu, trwa do końca września albo początku października. Ale co ważne – piłkarze mają urlopy do połowy listopada, potem zaczynają regularne, organizowane przez klub treningi. Na przełomie listopada i grudnia jest pierwszy nieoficjalny turniej, potem święta, a od stycznia jazda. Trening za treningiem, regionalne puchary, Puchar Ligi od połowy lutego na halach, chyba że jest super pogoda. Do tego dziś sporo klubów lata na zagraniczne zgrupowania, więc nie można powiedzieć, że to jacyś amatorzy. Absolutnie nie.
W piłkę nie gra się przez półtora miesiąca. Teraz problemem nie jest to, że nie ma gdzie grać. Przeszkodzić może co najwyżej zła pogoda, przez którą nie sposób będzie się przemieścić z miejsca na miejsce.
Byłeś na Islandii podczas Euro 2016?
Niestety nie, ale śledziłem reakcje. Kompletny szał. Święto, w którym brał udział cały naród. Jasne, zdarzały się osoby, które zeszły do podziemia, ale siłą rzecz jak jeden oglądał, to wszyscy razem z nim. Ludzie pracujący do 18 mieli oficjalne wolne o 15. W szkołach tak samo.
Więcej emocji było widać podczas Euro niż na mundialu. Może dlatego, że sukces był bardzo niespodziewany. W Rosji ludzie byli oswojeni z wielkim turniejem. Nie chcę umniejszać, bo statystyki oglądalności mistrzostw świata mówią same za siebie, ale odebrałem to tak, że większa wrzawa była wcześniej.
Więcej Islandczyków wybrało się do Francji, islandzkie miasta były wyludnione. Gdy trwał mecz, uliczne kamery nie rejestrowały ruchu. Zdarzały się takie przypadki.
Choć nie popadajmy w skrajność, Rosja bardzo się Islandczykom spodobała. Rozmawiałem z różnymi osobami, które przed wyjazdem trochę się z tego kraju naśmiewały i były w pozytywnym szoku.
Islandczycy dobili do ściany?
Reprezentacyjnie tak. Teraz będzie zmiana pokoleniowa. Do gry na wyższym poziomie będą musieli dostosować się młodzi zawodnicy. Tak zwane pokolenie numer dwa.
Jest potencjał?
Jak najbardziej. Największą trudnością dla sztabu szkoleniowego będzie ogarnięcie defensywy. Bo jeżeli chodzi o ofensywnych zawodników, to w młodym pokoleniu nie ma problemu. Ale defensywa? Jest gorzej, znacznie gorzej.
A futbol reprezentacyjny opiera się dziś przede wszystkim na defensywie.
No właśnie. Nie bez powodu kluczowymi zawodnikami wciąż są gracze bardzo doświadczeni. Może być tak, że reprezentacja raz czy drugi odbije się od dużych turniejów. Ale nie wydaje mi się, żeby miało to oznaczać jej koniec.
Teraz więcej wymaga się od piłki klubowej.
Mówiłeś, że za kilka lat Islandczycy mogą regularnie grać w fazie grupowej Ligi Europy.
Potencjał jest spory. Czołowe kluby od jakiegoś czasu mówią o tym, że chciałyby awansować do fazy grupowej. W tym roku się nie udało, Hafnarfjordur miał tak mocną drużynę jak nigdy. Topowe polskie kluby nie powstydziłyby się takich piłkarzy, ale coś nie zagrało. Piąte miejsce w lidze, brak kwalifikacji do rozgrywek europejskich w następnym sezonie. Jestem jednak przekonany, że kluby co jakiś czas będą w stanie występować w fazie grupowej Ligi Europy.
Generalnie, zacząłeś interesować się Islandią w wieku 12 lat. Nietypowo, kompletny odlot.
Powiem więcej – mając 12 lat, interesowałem się Islandią znacznie poważniej. Zajawka pojawiła się wcześniej. W szkole podstawowej w podręcznikach do geografii wyszukiwałem mapę Islandii. Ciągnęło mnie. Niedługo później zacząłem nawiązywać pierwsze kontakty – zarówno z mieszkającymi tam Polakami, jak i Islandczykami. Dzięki Polce, która wróciła z Islandii, złapałem podstawy języka. Podobała mi się tamtejsza muzyka, do tego kulinaria.
Generalnie, nigdy nie miałem momentu, w którym Islandia odeszłaby na dalszy plan. Nierzadko obowiązki przytłaczały, czasu było trochę mniej, ale zawsze wracałem. Wsiąkłem w ten kraj.
Kiedy zacząłem grać w Football Managera, przez wiele lat ubolewałem, że nie ma ligi islandzkiej. Pojawiła się niedawno, trzy-cztery lata temu. Zdarzało się, że niszczyłem ligę innego kraju i tworzyłem od podstaw islandzką.
I jakie sukcesy?
Wziąłem Hafnarfjordur, awansowałem do fazy grupowej Ligi Mistrzów, gdzie dostałem srogie baty.
Najpierw zainteresowałeś się krajem, później piłką.
Owszem. W 2013 roku pomyślałem, że warto byłoby pisać o Islandii na większą skalę. Stworzyłem fanpage „Piłkarska Islandia”, gdzie dzieliłem się swoimi zainteresowaniami. Liczyłem na 500-600 osób, a dziś mam ponad pięć tysięcy. Zacząłem udzielać się na Twitterze. Widać, że ludzi interesują niszowe rozgrywki, co mnie – nie ukrywam – bardzo cieszy.
Twoim celem od początku był wyjazd na Islandię?
Chciałem polecieć na dłużej, poznać ludzi. Ale tak jak mówiłem, wówczas ceny były wygórowane. Nie byłem pełnoletni, w rodzinie wszyscy pukali się w głowę. „Po co ci Islandia? Odwidzi ci się to” – słyszałem.
Typowa pasja na odległość. Pierwszy raz poleciałem na Islandię siedem lat temu. Nie w celu dłuższego pozostania, lecz wybrania się na dwa-trzy miesiące i popracowania. Pieniądze, które zarobiłem, chciałem wydać na miejscu.
Podjąłeś pracę w magazynie portowym. Początku był trudne?
Nie mogę tak powiedzieć, bo tak spodobał mi się kraj, że nie przeszkadzało mi nic. Nie miałem problemów, typowe rzeczy magazynowe. To były Fiordy Zachodnie, miejsce odosobnione. Nazywane przez Islandczyków zadupiem, ale mnie się spodobało, choć wiadomo – przed lotem pojawiły się obawy, ale ostatecznie zastałem Islandię taką, jaką sobie wyobrażałem.
Teraz jestem w Polsce, mam przerwę. Od nowego roku zaczynam nową pracę.
Będąc na Islandii dłuższej, tęsknisz za Polską?
Owszem. Nie mam tak, że nie identyfikuję się z Polską. Jestem przywiązany do naszego kraju, do Warszawy, do gór, do morza. Zresztą, nie bywam w Islandii na tyle długo, żeby zacząć nie wiadomo jak tęsknić. Wszystko jest wyważone.
Gdzie żyje się lepiej?
Polska i Islandia to dwa różne światy. Tam żyje się inaczej i, mimo wszystko, lepiej. Zupełnie inne podejście do człowieka w pracy, zupełnie inne zachowanie ludzi na co dzień. Jeżeli nie zatrudnisz się w jakimś dziwnym miejscu, to zarabiasz dobrze i stać cię na bardzo dużo. Godność. Nierzadko bywa ciężko, ale dzięki temu stać cię, żeby podróżować, odłożyć pieniądze i myśleć o pasjach.
Gdybym żył tylko i wyłącznie w Polsce, nie zainteresowałbym się lotnictwem. Robienie licencji pilota byłoby dla mnie niewykonalne. No, chyba że wziąłbym kredyt. A tak ludzie realizują swoje pasje, podróżują. Żyją inaczej.
Czym mentalność Islandczyków różni się od mentalności Polaków?
To dumny naród. Są powściągliwi, ale poza tym widzę sporo wspólnych cech.
Zupełnie inną sprawą jest to, jak Islandia wygląda. Uwielbiam zimę. Wielkich mrozów nie ma, ale od końca listopada do połowy lutego utrzymuje się minusowa temperatura. Śnieg napada i leży, a nie topnieje po kilku godzinach. Rok temu, na sylwestra, byłem w górach w Polsce i prawie nie było śniegu, więc o czym my mówimy.
Do tego dzikość niektórych miejsc, przede wszystkim Fiordów Zachodnich. Nie muszę mówić o pięknie poszczególnych miejsc, bo to oczywiste. Przybywają lasy, bo na Islandii realizowany jest program zalesiania, bo wiadomo – wyspa została wycięta przez Wikingów.
Co daje ci Islandia?
Dzięki Islandii czuję się pełniejszy. Poznałem kobietę, która jest mocno na ten kraj ukierunkowana. W moich wcześniejszych relacjach Islandia, przede wszystkim w kontekście wyprowadzki, była problemem, a teraz się dopasowaliśmy.
Rozmawiał Norbert Skórzewski