Wygrani spotkania Polski z Czechami? Na boisku widzimy kilka nie do końca przekonujących kandydatur, więc trzeba wskazać… Lech Poznań. Abstrahując już od formy poszczególnych zawodników, cała formacja w miarę poważnej reprezentacji – hehe, wiemy jak to brzmi – złożona z wychowanków jednego klubu oraz piłkarzy, którzy względnie szybko trafili do akademii? Rozwijających się w tym samym mieście, pod okiem tych samych trenerów, na tych samych boiskach, w tych samych bursach? Jest to wydarzenie o sporym kalibrze.
Do tego, by stworzyć najlepsze na świecie success story „Kolejorza”, zabrakło tylko dobrej postawy ich wychowanków na boisku. Przypomnijmy, defensywa Polski wyglądała dziś tak:
Kędziora – Bednarek – Kamiński – Bereszyński.
Czy podobne zestawienie wyjdzie jeszcze kiedykolwiek? Stawiamy, że może być o to ciężko, zwłaszcza, że dziś – jak wszyscy kadrowicze – niespecjalnie się obroniło.
Tragedii jednak nie było, ale i poziom Czechów raczej nie predestynował do tego, by nastawiać kadrowiczom dwójki na szynach. Nie zrozumcie nas źle – polscy defensorzy zagrali gdzieś pomiędzy oceną „mierny”, „nie najgorzej” a “nieźle”, lecz mamy nieodparte wrażenie, że gdyby tylko rywal był lepszy, a i stawka większa, mogłoby się to zakończyć pogromem.
Największy winowajca? Indywidualną nagrodę w tej kategorii zgarnia Jan Bednarek, który zawalił gola. Gonił za swoim rywalem mniej więcej tak zaciekle, jak Ferdek Kiepski za pośredniakiem. Na jego konto idzie też uratowanie nam dupy, gdy w drugiej połowie wybił piłkę z pustaka. No i – tak generalnie – w miarę pewny mecz.
Na pewno pewniejszy niż Marcin Kamiński, który zgłosił dziś kandydaturę na nowego specjalistę ds. elektryki w reprezentacji. Wyprowadzenie piłki? Dziesięć zawahań, dopiero potem decyzja. Odbiór? Często spóźniony, albo w ogóle bez reakcji. Kamiński nie jest boiskowym chamem, nie wejdzie ostro w rywala, nie zabierze piłki jak swojej – dziś po raz kolejny było widać wszystkie jego ograniczenia. Gdy Vydra po klepce wchodził w nasze pole karne jak do swojego pokoju, biegał jak dziecko we mgle.
Kędziora i Bereszyński – obaj bez szału. W obronie nie ustrzegli się pomyłek (głównie drobnych), w ataku niespecjalnie było ich widać. Wyżej wyszli dopiero pod koniec meczu, gdy trzeba było gonić wynik. Bereszyński wcześniej zaliczał jakieś pojedyncze podłączenia się, ale co z tego, skoro widać było ewidentny brak zaufania kolegów do jego lewej nogi.
Średnie występy nie mogą nam jednak przesłonić Lechowi prawdziwego obrazu sytuacji. Bo dziś w Poznaniu mogą (i powinni) być z siebie zajebiście dumni. Wychować czterech w danym momencie najlepszych obrońców w kraju? Fiu, fiu – duża sztuka. Zwłaszcza, że w kolejce czekają już następni. No, przynajmniej jeden.
Swoją drogą dzisiejsza linia defensywy pokazuje też, jak ważny w kontekście sukcesu jest mądry rodzic. Trójka z czwórki obrońców pochodzi bowiem ze sportowej rodziny. Kędziora? Ojciec, Mirosław, jest byłym piłkarzem i trenerem. Bednarek? Ojciec to siatkarz i dyrektor OSiRu, mama również gra w siatkówkę. Bereś? Ojciec, Przemysław, grał w piłkę, ma doświadczenie w trenerce.
Jak widać – nie ma przypadku.
Fot. Newspix.pl