Przedziwny był to mecz. Wisła do przerwy mogła prowadzić już 5:0, a tymczasem tuż po przerwie zrobiło się gorąco, bo Zagłębie zdobyło bramkę kontaktową. Zwycięski gol dla gospodarzy padł dopiero w 97. minucie. A najlepszym piłkarzem meczu był bramkarz drużyny przegranej, który puścił trzy bramki.
Choć po 20 minutach “Biała Gwiazda” prowadziła już 2:0, to po pierwszej połowie wiślacy nie mogli być zadowoleni. Nie dlatego, że stratę roztrwonili, ale dlatego, że po 45 minutach powinni prowadzić już pięcioma bramkami. Jakoś po godzinie gry powinni prowadzić już 7:0, a Wasilewski z Arseniciem mogliby przez ostatnie minuty katować krzyżówki “Jolki”.
Mogli, powinni, gdyby.
Wisła Kraków miała niesłychaną łatwość w dochodzeniu do sytuacji strzeleckich, ale jeszcze łatwiej przychodziło jej chrzanienie tych sytuacji. Wyliczmy sobie je wszystkie:
– Kort biegnie pół boiska na spotkanie z Hładunem, wali prosto w bramkarza
– Boguski uderza z woleja z około 12. metrów, broni Hładun, dobitkę również zatrzymuje bramkarz gości
– Kostal mierzy z dystansu przy dalszym słupku, Hładun przytomnie interweniuje
– Imaz z kilku metrów i na wprost bramki uderza tak, że Hładun przenosi piłkę nad poprzeczką
– Ondrasek zewnętrzną stroną buta strzela technicznie, ale trafia w poprzeczkę
– Kostal też obija aluminium po rajdzie Arsenicia
A do tego dorzućmy gola Ondraska po stałym fragmencie gry i trafienie Boguskiego po zgranej wrzutce Pietrzaka. Liczymy to wszystko razem – kreska, wszystko w słupku, cztery i dwa, siedem w pamięci… osiem znakomitych sytuacji strzeleckich. Wystarczyłoby na to, by ograć Zagłębie z pięć razy. Wystarczyłoby na to, by ograć Zagłębie w pół godziny i ogarnąć zakupy jeszcze przed dwoma dni bez handlu. Ale Wisła sama prosiła się o problemy.
Wisła zamiast mieć spokojne 4:0 (mówimy tu o scenariuszu łagodnym dla lubinian) sama doprowadziła do tego, że zrobiło się 2:2. Najpierw sędzia Jakubik podyktował rzut karny za faul (?) Wasilewskiego na Pawłowskim. I – cholera – nie mamy przekonania do tego wskazania na wapno. Wiślak faktycznie położył ręce na rywalu, ale obaj w walce o piłkę spadali już na ziemię, a sam Wasyl wygrał już wcześniej walkę o piłkę. Pawłowski po prostu skoczył za nisko i nie miał tyle krzepy, by wygrać pojedynek z obrońcą. Rzut karny wykorzystał jednak Starzyński, który do tego momentu był dość niewidoczny. Jak zresztą cała ofensywa Zagłębia z Boharem na czele.
A zatem skoro Wisła powinna prowadzić wyżej, a Bohar i Starzyński byli niewidoczni, to dla kogo i jak padła czwarta bramka w tym meczu? A jakże – dla Zagłębia, po akcji Starzyńskiego i Bohara. Figo dośrodkował, Słoweniec strącił, a tę pechowo do własnej bramki wbił Wasilewski.
W ostatnich minutach to bardziej chciało się Wiśle, która doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była blisko straty punktów w meczu z Zagłębiem, które nic wielkiego w Krakowie nie zaprezentowało. Wielki dziś był tylko Dominik Hładun, który już w sobotę zagwarantował sobie miano najlepszego bramkarza 15. kolejki. Golkiper “Miedziowych” może nie prezentował się ostatnio tak, jak w zeszłym sezonie, ale w tym spotkaniu uratował swoją drużynę nie raz, nie dwa, a z pięciokrotnie.
Ten mecz był tak kuriozalny, że czekaliśmy już tylko na występ baby z brodą. Ona ostatecznie się nie pojawiła, ale wszedł Paweł Brożek. Też z brodą. I w 97. minucie strzelił zwycięskiego gola, po którym sędzia już meczu nie wznowił.
Typowe Zagłębie – odrobiło straty. Typowa Wisła – pokazała charakter. Typowy Brożek – po prostu strzelił.
[event_results 539300]
fot. 400mm.pl