– Największa zmyła to była taka, że we wrześniu, kilka miesięcy przed zwolnieniem, poprosiłem o przywrócenie mnie na pełny etat. Wcześniej po jakiejś scysji z prezesem Leśnodorskim byłem na połowie. Mioduski zaimponował mi nieprawdopodobnie. W dwie sekundy to załatwił. Upewniałem się, kiedy dokładnie wracam na cały etat, odpowiedział, że już na nim jestem. Czy ja w takiej sytuacji mogłem myśleć, że w lutym wywali mnie na zbitą mordę? – mówi Wojciech Hadaj w rozmowie z Weszło. Rozmawiamy o jego zwolnieniu z Legii, o przepłaconych i fałszywych piłkarzach, o Leśnodorskim, którego Hadaj kiedyś bardzo lubił, a teraz tylko lubi. Nie ma szczypania się w język. Zapraszamy!
Zależy ci jeszcze na Legii?
Oczywiście. To jest mój klub od dzieciństwa. A to, że teraz kompletnie inaczej postrzegam piłkarzy i całe to towarzystwo, to zupełnie inna sprawa. Legia była, jest i będzie moim klubem. Pieprzyć wszystkich, którzy jej nienawidzą.
No, ale jest tam prezes, który nie zwolnił cię osobiście, są piłkarze, którzy twoje zwolnienie mieli w dupie.
Legia to moje marzenie z dzieciństwa o tym, by zostać jej piłkarzem. Poza tym tworzą ją też ludzie, których już tam nie ma, a przez te lata poznałem wiele fajnych osób i kilku – podkreślam kilku – fajnych piłkarzy. Dziś wiem, że zawodnicy to są w większości potwornie przepłaceni egoiści, dla których na końcu liczy się tylko ich interes, czyli to, by wyjąć jak najwięcej kasy.
Mioduski zachował się jak tchórz, nie zwalniając cię osobiście?
Pan Mioduski bardzo często podróżuje po świecie i pan Leśnodorski powiedział kiedyś, że nikt do końca nie wie po co. Być może wtedy go nie było w klubie. Tego nie wiem, to nie jest osoba, która miałaby mi się tłumaczyć z czegokolwiek. Natomiast myślę, że jeśli go wtedy nie było, w dniu zwolnienia, to nic by się nie stało, jakby mnie zwolnił osobiście za dwa-trzy dni. Uznałbym wtedy, że ma prezesowską odwagę spojrzeć mi w oczy i powiedzieć: wypieprzaj, wystarczy twojego pobytu tutaj. Nie zrobił tak, zrobili to jego ludzie, Jankowski z Sekułą. Obydwaj byli zażenowani, a Sekuła był wręcz zawstydzony całą sytuacją. Jednak co sobie naprawdę myślał, czy nie podobało mu się to zwolnienie, czy się z niego cieszył, to nie wiem.
Wcześniej miałeś jednak przyzwoity kontakt z Mioduskim.
Nawet bardzo. Największa zmyła to była taka, że we wrześniu, kilka miesięcy przed zwolnieniem, poprosiłem o przywrócenie mnie na pełny etat. Wcześniej po jakiejś scysji z prezesem Leśnodorskim byłem na połowie. Mioduski zaimponował mi nieprawdopodobnie. W dwie sekundy to załatwił. Upewniałem się, kiedy dokładnie wracam na cały etat, odpowiedział, że już na nim jestem. Czy ja w takiej sytuacji mogłem myśleć, że w lutym wywali mnie na zbitą mordę?
O co dokładnie poszło?
Nie wiem. Zarzucano mi po pierwsze opowiadanie niewybrednych żartów przy koleżankach. Żadna tego nie potwierdziła. Po drugie niby chodziło o udział w audycji radia Weszło FM, gdzie wypowiedziałem się źle o menadżerach. Ja zawsze tak mówiłem, że większość z nich to cwaniactwo, cwaniactwo i jeszcze raz cwaniactwo. Powiedziano mi, że naraziłem klub na kłopoty, bo Legia współpracuje z wieloma menadżerami, a pracownik klubu, który mówi o nich negatywnie, sra we własne gniazdo. Do tego próbowano mi stawiać inne głupie zarzuty, ale je zbijałem. Jankowski mówił, że coś o mnie słyszał, a ja mówiłem, że słyszałem coś o nim. On mi nie chciał powiedzieć, od kogo co słyszał, ja mu też nie chciałem powiedzieć. Taka rozmowa. W książce opisuję cały ten dzień w specjalnym rozdziale.
Może oni mieli rację z tymi menadżerami?
A to nie są cwaniacy w większości?
Nie chodzi o to, czy są, czy nie, tylko o tym, kiedy i po co to mówisz.
Prawda nas wyzwoli. Są wśród menadżerów tacy, którzy są uczciwi, ale większość myśli tylko o nabiciu swojej kabzy. Ja mam takie zdanie i je wypowiedziałem. Zresztą wszyscy w środowisku wiedzą, że wielu menadżerów to zwykłe chachmęty.
Dobra, ale wszyscy w środowisku wiedzą, że Kucharczyk jest drewniany, ale jako pracownik klubu nie możesz powiedzieć publicznie, że Kucharczyk jest drewniany.
Nie jestem dyplomatą i całe moje życie składa się z tego, że ja coś mówię, a potem muszę się z tego tłumaczyć. Jednak wolę żyć tak, niż być człowiekiem, którego oplujesz w ryj, a on powie ci, że pada deszcz. Ja mówię, że to jest ślina. I tyle. Moje życie przez te prawdomówność nie jest łatwe, ale dzięki Bogu mogę spojrzeć w lustro.
No i świetnie, ale czemu nie przyjmujesz tych powodów zwolnienia?
W umowie, która rozwiązywała stosunek pracy Legia – Hadaj, jest napisane za porozumieniem stron. I w momencie, gdy masz taki zapis, żadna ze stron nie musi podawać powodów. Po prostu szukano kija, żeby uderzyć psa.
Jak bardzo czujesz, że sam pokazałeś sobie drzwi, a jak bardzo Mioduski coś sobie wymyślił?
Wszystko wymyślił pan Mioduski. Gdy podawano mi powody, o których mówiłem, zaproponowałem, by zgłoszono to do sądu. Do dziś to się nie stało.
Było ci smutno, że żaden z piłkarzy nie napisał nawet SMS-a na pożegnanie?
W pierwszej chwili bardzo. Natomiast później, jak pomyślałem sobie, jakie to jest towarzystwo, jacy są to potworni egoiści, to już mi przeszło. Natomiast przez te pierwsze dwa dni czułem się głupio. Bo to, że ja piłkarzy krytykowałem, nie znaczy, że oni nie byli dla mnie kimś ważnym. Grali, jak grali, ale ponieważ są legionistami, to są ważni. A że krytycznie się wyrażałem… Jak się można inaczej wyrażać po takim meczu jak w Gliwicach?
Mówisz, że są egoistami, ale może są wyjątki?
Są, ale jeśli mielibyśmy uśredniać, to większość myśli tylko o sobie. O zabezpieczeniu swojej przyszłości, jak to się ładnie mówi. Tylko nie wiem, co to ma wspólnego z tym, że na przykład każdy wyjazd do szkoły czy na akcję charytatywną to była walka, by pojechali, pobyli dwie godziny i się nie obrazili. Zdecydowana większość piłkarzy, jeśli miała gdzieś jechać po treningu, to była z tego bardzo niezadowolona.
Nawet do szpitala, do chorych dzieci?
To akurat takie miejsce, że po przemieleniu tego w mózgu przez parę chwil, uznawali, że tam pojadą bez większego szemrania. Co myśleli naprawdę, nie wiem. Ale wyjazdy do szkół, na jakiś piknik, to zawsze były tysiące najprzeróżniejszych wymówek. Pokazywanie swojego niezadowolenia. Na końcu jechali, ale cały wstęp to było smutne przedstawienie.
To, że uważasz ich za takich ludzi, miało gdzieś swój konkretny początek?
Zawsze zastanawiało mnie, jak piłkarze po przegranych meczach mogą wychodzić z szatni, jakby nic się nie stało. Być może przeżywali to w środku i chcieli grać twardzieli, ale wątpliwe. Poza tym przez rozmowy między nimi, które do mnie dochodziły, poznawałem ich hierarchię wartości: bryka, kilka mieszkań, odstawione ciuchy, w które normalny facet się nie ubierze. Na podstawie różnych wydarzeń i informacji, które wokół mnie krążyły, zacząłem zmieniać swoje zdanie. Najsmutniejsze było to, że po golach całowali herb, a za chwilę byli już w innym klubie.
Magiera, Kiełbowicz, też tacy byli?
Zawsze są wyjątki. Dla tych, których wymieniłeś, to Legia była bardzo ważna. Natomiast najmniej ważna była dla piłkarzy zza granicy. Z Bałkanów, dla Brazylijczyków. Dla nich to jest tylko miejsce do zarabiania pieniędzy i jak się okazywało, że można odejść do śmiesznego Benevento, pośmiewiska Serie A, to Guilherme się zawinął i odszedł. Wiem, że to jest myślenie niewspółczesne i naiwne, ale opowiem ci mój wzór piłkarza Legii. To jest dla mnie ktoś, kto gdzieś tam gra, marzy o Legii, a jak już w niej jest, stara się robić to jak najlepiej i odchodzi do tylko takiego klubu, który płaci mu co najmniej cztery razy więcej niż Legia. A nie, że płaci mu parę groszy więcej i on tam idzie. Powtarzam: to jest myślenie naiwne, nieprzystające do konsumpcyjnego świata, ale nikt mi nie zabroni tak myśleć.
Czyli taki Radović pasuje do tego opisu, bo dostał w Chinach pewnie cztery razy więcej.
Taak, Radović pasuje, bo on pasuje do wielu rzeczy… Najbardziej pasowało mu granie z Ajaksem w Lidze Europy. Miał pretensje do trenera Berga, że ten go nie wystawił, a ja z bardzo pewnych źródeł wiem, że trener go obserwował przed meczem i wiedział, że go nie wystawi, bo Radovicia nie było z drużyną. Był już w Chinach. Oczywiście – Rado mówił co innego, że bardzo chciał grać i tak dalej. Te opowieści o piłkarzu, który chce, ale winny jest trener, to zwykłe alibi.
Dla ciebie Radović nie jest więc legendą Legii?
Miał znakomity czas, ale przeminęło z wiatrem. Najbardziej fałszywi są jednak Brazylijczycy, opisuję w swojej książce różne sytuacje. Byli wręcz bezczelni w udawaniu, że są przywiązani do klubu. A jaka była prawda, to wiemy. Jeden uciekł do AEK Ateny, potem prosił, żeby go Legia przygarnęła z powrotem. Edson myślał, że jest nie wiadomo jakim piłkarzem, zaczął stawiać duże warunki finansowe. Gdy Legia się nie zgodziła, on się obraził i poszedł grać do śmiesznej Brazylii za śmieszne pieniądze.
W czasie twojej pracy w Legii objawiła się tutaj jakaś legenda?
Mam dobre zdanie o Jacku Magierze, Tomku Kiełbowiczu, Jacku Zielińskim. Oni byli takimi legionistami, o jakich mówiłem wcześniej. Nie wiem, czy w stu procentach, natomiast taki Magiera nie chciał z Legii odchodzić. Raz go wywalił pseudo trener Smuda, więc musiał się zahaczyć w Widzewie. Potem nie pamiętam, kto mu podziękował, ale musiał być przez chwilę w Cracovii. Zieliński miał propozycje, pewnie nie jakieś bardzo atrakcyjne finansowo, ale gdyby chciał odejść byle gdzie, to by odszedł. A skończył tu karierę.
Jak już lecimy nazwiskami, to ciekawią mnie dwie rzeczy. Pierwsza to twoje zdanie o Kucharczyku.
Jeden z największych legionistów ostatnich lat. Ma spore braki, trybuny się z niego śmieją, ale on się z Legią utożsamia i ja w nim to cenię, mimo że często irytował mnie swoją grą i miałem z nim drobne utarczki.
Jakie?
W ramach swoich obowiązków miałem za zadanie rozsyłać po szkołach i osobach prywatnych zdjęcia piłkarzy Legii z autografami. Przychodziłem do szatni, rozkładałem te zdjęcia piłkarzy po ich miejscach w szatni, za dzień-dwa wracałem je zabrać. Spotkałem raz w takim momencie Michała:
– Co pan robi w szatni? – mówi do mnie.
– Jak to co? Jestem w tej szatni po raz tysięczny i wiesz, co ja tu robię.
– Szatnia jest tylko dla piłkarzy.
– Tak? To co tu robisz?
Obraził się, poskarżył się dyrektorowi sportowemu Żewłakowowi, Michał mnie zawołał na rozmowę i powiedział, że wie, że ja tam muszę chodzić, ale bym się starał chodzić tam, kiedy nie ma w niej piłkarzy. Stwierdziłem, że ich to nie drażni, tylko Kucharczyka drażniło akurat w tym dniu.
Trochę się pieścił Żewłakow z nimi.
Dyrektor sportowy to jest jedność z drużyną. I on, nawet gdy nie do końca myśli, że piłkarze mają rację, to im ją przyzna.
Druga rzecz dotycząca personaliów to najgorszy trener, jakiego według ciebie miała Legia.
Besnik Hasi, który cudem awansował do Ligi Mistrzów, bo gdyby nie Dundalk, drużyna z fiuta, to by Legii w tej Lidze Mistrzów nie było. Gbur, który zażyczył sobie sejfu na swój zegarek, bo bał się, że ktoś mu go podpieprzy z szatni, mimo że miał tam zamykany pokój. Bardzo dobrym trenerem w opinii wielu był Czerczesow, ale ja, gaduła, zamieniłem z nim dwa słowa. Odstraszał mnie groźnym spojrzeniem. No, ale ci, którzy go poznali, mówią, że to jest zajebisty gość. Ja takiej okazji nie miałem. Do pewnego momentu lubiłem Jozaka, ale jak rozpieprzył Legię w pył, to lepiej, żebym go już nie spotkał.
Za co mogłeś go lubić?
Bo mówił do mnie „how are you legend?”, „ja tu jestem trenerem na chwilę, a ty jesteś kimś”. Nie lubiłbyś kogoś takiego? Zaspokajał moją próżność. Jak wyszło, że kłamał o byciu trenerem, to go przestałem lubić. Tak sobie myślę: jakimi kretynami są ci z Kuwejtu, że go wzięli? A jeszcze się zastanawiam: jest trener, którego wywalono trzy razy. I bierze go czwarta drużyna. Po co? Chyba po to, żeby go czwarty raz wywalić. Czasem poczeka na pracę parę miesięcy, ale przez te kilkadziesiąt dni nauczył się zawodu?
W sumie mało mamy trenerów z odpowiednią licencją.
No, mało. Piłkarzy też mamy mało. Jak się pojawi jakiś i zagra dwa dobre mecze, to już wszyscy szczytują.
Poznałeś przyjaciół w Legii?
Przyjaciel. Słowo według mnie bardzo często nadużywane, zdewaluowane. To, co wielu nazywa przyjaźnią, ja nazywam bardzo dobrym koleżeństwem. Czereszewski, Szamotulski, Citko, Żewłakow, trochę Wojtek Kowalewski, bo zdziwiony byłem, że jak mnie zwolnili, to nie znalazł minuty na telefon, co mu zresztą powiedziałem. Poza tym muszę wspomnieć Astiza – nie żaden przyjaciel czy bardzo dobry kolega, ale Inaki jest super człowiekiem, zdyscyplinowanym i pełnym szacunku do drugiej osoby.
A Leśnodorski?
Ani przyjaciel, ani bardzo dobry kolega. Natomiast najlepszy prezes, jakiego miałem.
W książce wyłania się obraz, że długo go bardzo lubiłeś.
Tak i do tej pory go lubię, ale wcześniej lubiłem go bardzo, a teraz tylko lubię. Fajny człowiek, z dystansem do siebie i poczuciem humoru, zachowujący się niewyniośle. Używający od czasu do czasu męskich słów, ja też takich używam, więc była to nić porozumienia.
Podpadałeś mu.
Tak i dlatego w pewnym momencie musiałem przejść na pół etatu. Doceniam jednak fakt, że mnie nie wywalił, tylko przeniósł na połówkę. Inny prezes – słusznie czy nie słusznie – wypieprzyłby mnie na zbitą mordę. A on mówi: „panie Wojtku, są do pana zastrzeżenia, PZPN, UEFA, Piździefa, coś musimy z tym zrobić”. Powiedziałem mu, że pójdę na pół etatu i będę mniej w klubie.
Kiedy przestałeś go bardzo lubić, a zacząłeś lubić?
Niektóre okoliczności to są tajemnice gabinetowe. Natomiast mogę powiedzieć, że w pewnym momencie nie podobało mi się przyjmowanie dziwnych ludzi do pracy, którzy mieli zrobić z Legii wielki klub. Nazwisk nie podam, ale chodzi o ludzi zatrudnionych w marketingu, o ludzi odpowiadających za poszukiwanie sponsorów, za szkolenia. Nic wielkiego nie osiągnęli. A po ludzku patrząc, starsi pracownicy byli wkurzeni, że nowi dostają dwa-trzy razy tyle kasy i samochody służbowe. Demotywowało to nas. A ci ludzie dostawali się tam po znajomości, to nie była sytuacja, kiedy Legia szukała fachowca, zgłaszała się do agencji i ta wysyłała siedmiu kandydatów. Nie: wszystko kolesiostwo.
Bolało cię, że Leśnodorski nie zaprosił cię na imprezę pożegnalną?
Oczywiście. Głupio się czułem. Pozapraszał tylu przedziwnych lamusów, a mnie nie. Prawdopodobnie myślał – kompletnie źle – że jestem zadowolony z przejęcia sterów przez Mioduskiego. Ani nie byłem smutny, ani nie byłem zadowolony. Pan Mioduski wtedy był mi zupełnie obojętny.
Dlatego nie odszedłeś w geście solidarności razem z Leśnodorskim?
Ja nie byłem tak zakumplowany z Leśnodorskim, by w ogóle o tym myśleć. Poza tym ja w swoim wieku odszedłbym i co miałbym robić? Otwierać szlaban na parkingu?
A Mioduskiemu po co tak naprawdę jest Legia?
Zadalem mu to pytanie.
– Panie Dariuszu, po co panu jest zejście do piekła, skoro miał pan wcześniej raj na ziemi? – nie było tajemnicą, że jest bardzo zamożny.
– Lubię wyzwania, znudziłem się biznesem. Trafiły się okoliczności, jakie się trafiły i chcę spróbować – odpowiedział.
Żałuje?
Nie mam pojęcia, ale każdy człowiek, który musiałby wyłożyć 30 baniek, powodów do radości by nie miał.
Gdzie ta Legia pod jego wodzą dojdzie?
Przez kilka najbliższych sezonów będzie mistrzem Polski, a w Europie tylko przy bardzo korzystnym zbiegu okoliczności uda się jej wejść do Ligi Europy. Do tego, by prowadzić klub piłkarski, trzeba mieć dużo szczęścia – na boisku, do otaczania się bardzo dobrymi doradcami. To, co się dzieje do tej pory z Legią świadczy o tym, że pan Leśnodorski farta miał całą furę, a pan Mioduski nie.
Zaprzeczasz w książce, że jesteś prowokatorem, a trochę tych prowokacji było.
Zaprzeczam, bo to fajnie brzmi na okładce. Jeśli chodzi o moje prowokacje – trudno będzie w to uwierzyć, wiem, ale niektóre tworzyły się w ciągu sekundy. Tak jak słynny tekst do kibiców Jagiellonii, że nigdy nie będą mistrzami. Wyzywali Legię od najgorszych, prosiłem ich, żeby trochę zluzowali i zajęli się swoją drużyną, efekt był odwrotny. 30 sekund przed wejściem piłkarzy, tak jakby od niechcenia rzuciłem tamto zdanie do mikrofonu. Chwila ciszy na stadionie… i nieprawdopodobna salwa śmiechu. Natomiast akcja z kierownikiem Korony – tam nie wytrzymałem. To była czwarta osoba, której tłumaczyłem, że nie mam nic wspólnego z cheerleaderkami na połowie Korony. Trener zrozumiał, asystent zrozumiał, Vuko zrozumiał, a ten nie i do mnie podleciał z pianą na ustach. Nie jestem taki, żeby nie reagować i odpowiedziałem wulgaryzmami. Tak się złożyło, że nagrała to telewizja klubowa Korony, ale wyemitowała tylko fragment, kiedy ja mówię. Obydwaj byliśmy równi, ale tylko moje przekleństwa puszczono.
Jeszcze był Górnik i „przez 200 lat nie zdobędziecie mistrzostwa”.
Śpiewali, że Legia to stara „rara”, a przecież to nieprawda, więc musiałem zareagować. Górnik wtedy nie najlepiej się trzymał i powiedziałem, co powiedziałem.
Czyli nie jesteś prowokatorem, ale masz taki gen w sobie?
Niewiele mi trzeba. Nie zaczynam, ale szybko reaguję na zachowania drugiej strony, jeśli odbieram je jako prowokacje.
A jak ocenisz swoje relacje z kibicami Legii?
Kiedyś bardzo dobre, później słabe, teraz obojętne.
Powiedziałeś, że tylko raz się od ciebie odwrócili.
Tak, śpiewali wtedy „obcięte jaja to sekret głosu Hadaja”, a ja jaja mam, mogę każdemu zaprezentować, jak trzeba. Zostali jednak zmanipulowani przez jednego gościa, który nie za wiele, ale coś tam znaczył. Opublikowano listę zdrajców, ja na niej byłem, a ponieważ pełniłem funkcję publiczną, łatwo było mnie zaatakować. Uznano, że ja na znak solidarności z kibicami powinienem rzucić mikrofonem i odejść z Legii, która była okupowana – według części kibiców – przez wroga z ITI. Do głowy mi odejście nie przyszło. Poprosiłem o pomoc kogoś zorientowanego wśród kibiców, wyjaśniliśmy to, ale od tamtego momentu dla niektórych stałem się obojętny.
Była jeszcze sprawa z transparentami.
To był test, czy ja zrobię to, co zapowiedziałem w wywiadzie dla klubowej strony. Stwierdziłem: może mnie zwolnić prezes Leśnodorski albo kibice, jeśli wywieszą transparent pięć razy, że chcą nowego spikera. No i fani z loży szyderców zastanawiali się, co ja zrobię, jak oni te transparenty wywieszą. Po piątym poszedłem do prezesa:
– Prezesie, powiedziałem, co powiedziałem, trzeba być konsekwentnym. Byłem spikerem.
– Jak to pan był? Cały czas pan jest.
– Nie, bo powiedziałem, że jak kibice będą się domagać mojego zwolnienia, to odejdę honorowo.
– Żadnej dymisji nie przyjmuję i proszę mi nie zawracać dupy.
To dotarło do kibiców i dali mi spokój. A jak tak gadamy o spikerce, to powiem – choć to wkurzy wielu – że te wszystkie zmiany w spikerowaniu w Polsce, czyli ewolucję w kierunku animowaniu tłumu, zaczął Wojciech Hadaj. Pierwsze moje mecze to był dramat, gorzej to prowadziłem, niż się pociągi zapowiada, ale od 1996 wystartowałem z tą ewolucją albo i rewolucją, bo to się szybko działo. Czy to się komuś podoba, czy nie, czy będą mnie nazywać legijną szmatą, czy będą o mnie śpiewać różne piosenki, to ja byłem pierwszy i mam w dupie zdanie innych.
Skąd pomysł na książkę?
Frustracja i utracone marzenie o tym, że piłka jest taka, jaką ja widziałem jako dzieciak. Wiem: spotkam się z zarzutem, że bardzo dużo czasu mi ta refleksja zajęła, ale lepiej późno niż wcale. Książka, którą napisałem, to jedno. Ale powtórzę i będę powtarzał, ile trzeba: Legia jest moim klubem. Była nim i będzie. A to, że się wkurzam na grę piłkarzy, bierze się z banalnego psychologicznego mechanizmu: zależy mi, by miała wyniki. I podkreślę jeszcze jedno: największą wartością klubu, każdego, są kibice. Potrafią, jak ja, trwać przy jednym zespole po 45 lat. Legia to my, „każdy inny klub” to my. Coś w tym jest.
Mówisz, że do Legii wrócisz jako prezes.
Tak. Pozatrudniam tam swoją rodzinę oraz znajomych, według tego schematu to działa.
Byłbyś lepszym prezesem niż Mioduski?
Nie wiem, czy lepszym. Nie byłbym gorszym.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. FotoPyk