O tym, że Rafał Kurzawa nie jest wodzirejem w szatni, wiadomo nie od dziś. Nawet w Zabrzu zdarzało się, że z niektórymi praktycznie przez długie tygodnie nie zamieniał słowa. O tym, że mediów unika bardziej niż diabeł święconej wody również każdy wiedział. I też już wtedy stawało się jasne, że z takim nastawieniem będzie mu za granicą jeszcze trudniej niż przeciętnemu ligowcowi wyjeżdżającemu z kraju. Gdy do kompletu dodamy fakt, iż poszedł w ślady Arkadiusza Recy jeśli chodzi o przygotowanie językowe, w ogóle nas nie dziwią doniesienia z Francji, które w ostatnich godzinach są przedmiotem ożywionej dyskusji na Twitterze.
Zaczęło się od wpisu Tomasza Smokowskiego, który zacytował francuskie media na temat problemów trenera Amiens. Christophe Pellisier musi organizować zawsze dwie odprawy przedmeczowe dla obcokrajowców – dla grupy “angielskiej” i “hiszpańskiej” – a największy problem jest z samotnikiem Kurzawą, bo komunikuje się tylko po polsku. Często trzeba zapraszać tłumaczkę. Ogólnie nasz rodak “mało mówi i pokazuje i poza boiskiem, i na nim”.
Że Kurzawa nie pokazuje nic poza boiskiem – żadne zaskoczenie. Bylibyśmy w szoku, gdyby wyszło odwrotnie. Fakt, że będzie zawodził również w kwestiach sportowych wydawał się mniej oczywisty. Amiens z pozoru mogło wyglądać na klub skrojony idealnie na jego miarę – nie za duży, bez nie wiadomo jak szerokiej kadry, bez przesadnej presji, ale jednak rywalizujący w topowej lidze. Niestety na ten moment źle wygląda wszystko i trudno nie odnieść wrażenia, że problemy z jakąkolwiek komunikacją nie są bez znaczenia.
Uszczypliwości Kurzawie nie szczędzą nawet koledzy po fachu.
Rafał Gikiewicz: – Obowiązki piłkarz ma wobec mediów i kibiców. Mnie nie pyta ktoś, jak dobrze po niemiecku mówię, tylko wczoraj miałem stawić się w danym miejscu po meczu i udzielać wywiadów…
Łukasz Gikiewicz: – My w Polsce zawsze szukamy śmiesznych powodów… Języki to podstawa życia piłkarza, jeśli ktoś nie chce się dostosować, niech gra całe życie w naszej lidze i po kłopocie. Można wtedy kupować kolorowe auta i się bawić i być królem życia.
Jakub Rzeźniczak: – Chłop ma 25 lat i na pewno winą agenta nie jest, to że nie mówi w żadnym języku. Przecież podstawy to złapiesz w miesiąc, może nawet szybciej… Ok, mógł pojechać tam i nic nie mówić, ale jest LISTOPAD. (…) Nie każdy musi być aktywny jeśli chodzi o kontakt z mediami, ale podstawy do komunikacji w drużynie muszą być.
Krótko mówiąc: pal już licho te wywiady. Zawsze zdarzają się przypadki skrajne, którym można takie rzeczy odpuścić, ale jeśli okazuje się, że facet po kilku miesiącach na obczyźnie bez obecności tłumacza nie jest w stanie pogadać z nikim o czymkolwiek, mowa o sytuacji nienormalnej. Być może potrzebna jest tu pomoc specjalistów od psychologii. Jeśli ktoś nie ma ochoty komunikować się nawet z najbliższym otoczeniem, to niech zostanie pustelnikiem. Wolne jaskinie chyba jeszcze się znajdą.
Efekty niestety widać na boisku. Za nami 11 kolejek Ligue 1, a Kurzawa uzbierał 200 minut. Cztery razy w ogóle nie podniósł się z ławki, dwukrotnie wystąpił od początku (raz zmieniony już w przerwie), a tak to zalicza epizody. Gol strzelony Lille na chwilę nieco zwiększył jego notowania, ale ostatnie trzy mecze to raptem 11 minut za miniony weekend z FC Nantes. A mówimy o drużynie, która wywalczyła 10 punktów, straciła najwięcej bramek i jest w strefie spadkowej.
Oczywiście mogłoby się okazać, że nawet perfekcyjnie mówiący po angielsku Kurzawa okazałby się po prostu za słaby nawet na słabeusza francuskiej ekstraklasy i nieprzygotowany mentalnie na jakikolwiek wyjazd poza Polskę. Jego ograniczenia wszyscy doskonale znamy, w klubie na pewno też je widzą. Nie ulega jednak wątpliwości, że sam zainteresowany dodatkowo utrudnia sobie zadanie i to mocno. Pytanie, na co tak naprawdę liczył? Nie grzałoby to nas zbyt mocno, gdyby nie fakt, że mimo wszystko mowa o postaci ostatnio dość istotnej dla reprezentacji na pozycji, z którą mamy najwięcej problemów.
Ciągle nam się wydaje, że czasy prawdziwków wyjeżdżających za granicę z termosem i kanapkami z pasztetem zawiniętymi w folię aluminiową już minęły – że takiej kulinarnej metafory użyjemy – ale jak się okazuje, co jakiś czas dostajemy plaskacza na otrzeźwienie. Mało tego, zamiast pasztetu w kanapkach jest bardziej zalatujący paprykarz. Tak (nie)przygotowanym i bez chęci zmiany, człowiek nigdzie się nie zaaklimatyzuje. Chyba faktycznie w niektórych przypadkach lepiej do końca kariery grać w polskiej lidze, gdzie i tak można żyć jak król.
Fot. FotoPyk