To Jagiellonia Białystok, a nie Lech Poznań była w ostatnich sezonach najpoważniejszym rywalem Legii w wyścigu po mistrzostwo Polski. Białostoczanie pracą organiczną doszli do momentu, gdy na boisku musi się z nimi liczyć każdy w kraju. Ale finansowo wciąż Jaga nie dorasta nawet do pępka legionistów. Z jednej strony – tym większy szacunek dla niej, że mimo takich ograniczeń jest w stanie rzucać wyzwania klubowi ze stolicy. Z drugiej jednak – ta dziura jest tak ogromna, że siłą rzeczy Jagiellonia jeszcze przez kilka dobrych lat jest skazana na bycie “tylko” goniącym, a nie tym gonionym.
Czasami łapiemy się na tym, że wymagamy od Jagiellonii rok rocznej walki o mistrzostwo Polski, a każdą jej porażkę z teoretycznie słabszym rywalem traktujemy jako poważny powód do wstydu dla białostoczan. Bardzo szybko włożyliśmy Jagę do tego samego koszyka, w którym przez ostatnie lata znajdywała się Legia i do którego próbował wgramolić się Lech Poznań. Stworzyło nam się trio zespołów, którym punktów tracić nie wypada i które najczęściej przewijają się w odpowiedziach ekspertów na pytania “a kto pana zdaniem sięgnie w tym roku po mistrzostwo?”.
A mówimy tu o klubie, który ponad piętnaście lat temu był na skraju bankructwa i w którym czasami wyłączano prąd, bo nie było pieniędzy na spłatę rachunków. Mówimy o klubie, który w sezonie 2009/10 ledwo utrzymał się w Ekstraklasie. Mówimy o klubie, który dopiero na przełomie lat ’80 i ’90 doświadczył smaku gry w Ekstraklasie (ówczesnej I lidze).
Agnieszka Syczewska, wiceprezes klubu, kilka miesięcy temu na naszych łamach mówiła tak: – Gdy przychodziłam do klubu, nikt z nas nawet nie marzył, że za kilka lat nadejdą regularne sukcesy. Skupialiśmy się na codziennych problemach, z dzisiejszej perspektywy śmiesznych. To była proza życia, walka o przetrwanie, były problemy finansowe i jakoś musieliśmy sobie radzić. Wymagało to wiele inwencji, ale naszą siłą byli i są ludzie. Niektórzy inwestorzy pomagali klubowi jeszcze wcześniej, a dla pracowników nie jest to zwykła praca, są w nią zaangażowani emocjonalnie. Niedawno po dziesięciu latach wróciliśmy na Jurowiecką, mamy nowe biura. Historia zatoczyła koło. Klub bardzo rozsądnie wydaje pieniądze. Tamte trudne czasy nauczyły nas racjonalności i radzenia sobie z problemami.
Dziś Jaga – na polu sportowym, może rzucić wyzwanie kilkukrotnie bogatszej od niej Legii. Spójrzmy na łączną zdobycz punktową w ostatnich dwóch sezonach (plus dwanaście kolejek z obecnego):
Widać wyraźnie, że duopol Legia-Lech został rozbity i ostatnio to nie poznaniacy ścigali się z warszawianami, a to właśnie ekipa z Podlasia rzuciła wyzwanie aktualnym mistrzom Polski. Przewaga Jagi w ostatnich dwóch i pół sezonach to już dwanaście punktów, a strata do Legii wynosi ledwie cztery oczka. Czyli równie dobrze za dwie kolejki to już Białystok może prowadzić w tej tabeli.
A przy tym wszystkim trzeba pamiętać, że Jaga skacze na zdecydowanie mniejszej trampolinie. Tak wyglądało zestawienie przychodów z lat 2016-2017 zestawione z wynikiem sportowym za sezon 2017/18 (nie uwzględniono przychodów transferowych):
Przychody Jagiellonii za tamten sezon były ponad czterokrotnie niższe od przychodów Legii, a mimo to białostoczanie potrafili stawić jej czoła, choć ostatecznie to legioniści sięgnęli po tytuł mistrzowski. Już samo to pokazuje skalę sukcesu Jagi. Ale jeszcze ciekawsze wydaje się zastawienie ich przychodów z zasobami, którymi dysponowała Lechia, Lech, Zagłębie Lubin, Cracovia czy Śląsk – od każdego z tych klubów Jaga ekonomicznie była słabsza, a jednak była lepsza na boisku. Od niektórych z tych klubów znacznie lepsza.
– My poruszamy się w innych ramach finansowych. Nie chcę uciekać, migać się, chować za gardą i nie mówić o naszych atutach. Nasze mistrzostwo jest realne. Poważnie traktuję ludzi, więc nie złożę deklaracji i nie dam gwarancji. Ale o tytuł, uważam, jak najbardziej możemy się bić. Przed przerwą zimową zobaczymy, jak będą wyglądały liczby w tabeli. W rozmowach ze mną pańscy koledzy dziennikarze podkreślają niekiedy, iż jesteśmy faworytem, bo mój zespół nie dotknęły zmiany kadrowe. Ale jeżeli mam grać o mistrzostwo, to nie tylko należy powstrzymać upływ krwi – mówił w tym tygodniu Ireneusz Mamrot w wywiadzie dla “Przeglądu Sportowego”. I nie sposób pozbawić go racji przy fragmencie o tym, że Jagiellonia “porusza się w innych ramach finansowych”. Chociaż może trafniej byłoby stwierdzić, że to Legia porusza się w innych ramach finansowych niż cała reszta ligi.
Równać się może z nią tylko Lech, ale wyłącznie w sezonach, w których sprzedaje dwóch-trzech swoich wychowanków za bardzo dobre pieniądze. W innych wypadkach raporty finansowe Deloitte i Ernst&Young wyglądają tak, że jest Legia, później przepaść, a dopiero później Lech i za plecami poznaniaków reszta stawki. W tym właśnie Jaga.
To Legia sprzedaje najwięcej karnetów w Ekstraklasie, to Legia najczęściej gra w europejskich pucharach i zgarnia z tego tytułu najwięcej pieniędzy, to Legia sprzedaje najwięcej koszulek, to Legia ma najwyższe kontrakty sponsorskie, to Legia dostaje najwięcej kasy z praw do transmisji. To wszystko składa się na zdecydowanie największy potencjał – bo oczywiście pieniądze nie grają, ale te właśnie pieniądze pozwalają ci na rozwinięcie skrzydeł. Wracając do porównania z trampoliną – Legia skacze na trampolinie najbardziej sprężystej, z której może wybić się najwyżej. Ale już od samego skoczka zależy, czy pofrunie ponad wszystkich akrobatów, czy skoczy tak niechlujnie, że prawie wyląduje twarzą na betonowej podłodze.
W przypadku legionistów najpoważniejszą różnicę robią bowiem wpływy z UEFA, które w najlepszym przypadku oznaczają zastrzyk gotówki na poziomie blisko stu milionów złotych (według raportów Legia za rok z Ligą Mistrzów dostała z tej puli łącznie 93 mln złotych). Niesie to za sobą ogromną przewagę, ale i… ogromne niebezpieczeństwo. Brak gry w europejskich pucharach – i to dwa razy z rzędu – sprawił, że koszta rozpędzone w czasach hossy zderzyły się z twardą rzeczywistością budżetu opartego wyłącznie na przychodach komercyjnych, prawach telewizyjnych z Ekstraklasy i z dnia meczowego. I efekty tego są takie, że Legia musi teraz poważnie zaciskać pasa, o czym mówi na łamach sport.pl Łukasz Sekuła, członek zarządu. Dziura w budżecie wynosi według niego 40 mln złotych, a jej pokrycie wiążę się z cięciami w zatrudnieniu – chociażby w akademii. Ponadto część dziury ma zasypać Dariusz Mioduski: – Właściciel klubu, czyli Dariusz Mioduski podjął decyzję o dofinansowaniu Legii. Zadeklarował, że dołoży z własnych środków brakujące 20-30 mln zł – mówi Sekuła w rozmowie z Bartłomiejem Kubiakiem.
Niemniej żaden inny klub w Polsce nie ma takich możliwości jak Legia. Jeśli mówimy o tym rdzeniu – czyli budżecie bez transferów i bez wpływów z gry w europejskich pucharach – wynosi on między 100 a 120 mln złotych. Składa się na to ~50 milionów z wpływów komercyjnych, 20 milionów z praw TV i niecałe 40 milionów z dnia meczowego. Nawet biorąc pod uwagę zawirowania, kryzysy i ryzyko słabszej formy sportowej – to i tak pieniądze, którymi Legia dystansuje rywali. Dość powiedzieć, że ten rdzeń w przypadku Jagiellonii wynosi ledwie około 30 milionów złotych, z czego połowa to pieniądze z praw telewizyjnych. Przychody Legii z tytułów sponsorskich wynoszą niewiele mniej (25 mln) niż cały budżet klubu z Białegostoku.
Dlatego Legia właściwie każdą wpadkę na polu ligowym może zasypać pieniędzmi. Możemy przypominać przypadki klubów z całego świata, które wcale nie były najbogatsze, ale zdobywały mistrzostwa kraju, niemniej ekonomii nie da się oszukać – istnieje bardzo silna korelacja budżetu z miejscem w tabeli. Ważne są rzecz jasna sposoby wydawania pieniędzy, natomiast zasada jest prosta – im masz więcej kasy, tym masz więcej możliwości. Oto wyniki badania korelacji różnych czynników na miejsce klubu w Premier League (sezon 2016/17):
Widzimy, że najsilniejszy związek zachodzi między punktami zdobywanymi w danym sezonie a budżetem płacowym. Nie kasa wydawana na transfery i nie punkty zdobyte w sezonie wcześniejszym odzwierciedlają aktualny dorobek klubów z angielskiej ekstraklasy. – Pokaż mi ile płacisz swoim piłkarzom, a powiem ci które miejsce zajmiesz – możesz powiedzieć przed sezonem i z dużym prawdopodobieństwem trafisz w dziesiątkę.
A zatem jak jest w Ekstraklasie? No tak:
Oś pionowa przedstawia miejsce zajęte w poprzednim sezonie, na osi poziomej są przedstawione budżety płacowe za zeszły rok. W lidze rządzącej się rozsądkiem i logiką powinniśmy oglądać tutaj krzywą łagodnie opadającą ku prawej stronie. Tymczasem w środku tabeli mamy chaos, z którego wyłaniają się trzy prawidłowości – Legia pożera ligę pod względem pieniędzy wydawanych na płace i jest pierwsza w tabeli punktowej, wysoko w tabeli jest dużo wydający Lech, a dwa zespoły z najmniejszymi budżetami płacowymi poleciały z ligi. Ale mamy też Jagiellonię, która zakrzywia logikę – płace na poziomie środka tabeli, a wynik ponad stan.
Zresztą zerknijmy do raportu “Ekstraklasa piłkarskiego biznesu” od Ernst&Young: – Koszty wynagrodzeń piłkarzy Jagi na zdobyty punkt były 2. najniższym wynikiem w Ekstraklasie. Mniej za sukces piłkarski płacił tylko beniaminek – Arka Gdynia (118 tys. PLN). Każdy zdobyty punkt na boisku „kosztował” bowiem włodarzy klubu z Białegostoku 121 tys. PLN. To kwota zbliżona do kosztów ponoszonych w ubiegłych latach: 120 tys. PLN w 2015 r. i 115 tys. PLN w 2014 r. Pokazuje to z jaką konsekwencją rok do roku białostocki klub podchodzi do kwestii wynagrodzeń. Dla porównania, Legia w przeliczeniu kosztów wynagrodzeń zawodników na jeden zdobyty punkt, wydała 661 tys. PLN, Lechia 399 tys. PLN, a Cracovia 328 tys. PLN. Należy zaznaczyć, że wszystkie te kluby odnotowywały zdecydowany wzrost kosztów rok do roku w przeliczeniu na punkt. Z kolei Jagiellonia w sezonie 2016/2017 udowodniła, że przy zachowaniu efektywności finansowej można w Ekstraklasie uzyskać bardzo dobry wynik sportowy – historyczne wicemistrzostwo Polski.
Szukając puenty możemy jedynie pochwalić Jagiellonię za to, do jakiego pułapu sportowego doszła mimo tak skromnego – jak na warunki ekstraklasowe – budżetu. “Efektywność” – to słowo klucz w kontekście białostoczan. Nikt w tej lidze tak dobrze nie wykorzystuje swojego potencjału. Natomiast czy stać ją na rok roczne rzucanie wyzwania Legii? Jak widać po ostatnich dwóch sezonach i po tym aktualnym – tak. Ale jeśli to Jaga chce być gonionym, to na przestrzeni wielu kolejnych lat czeka ją ogrom konsekwentnej pracy – zwiększanie znaczenia własnej marki, budowanie coraz większych przychodów z dnia meczowego i przychodów komercyjnych. No i rzecz jasna zasypywanie dziury finansowej między Legią i Lechem dzięki udanemu handlowi zawodnikami. Czyli tym, co robią do tej pory dzięki sprawności transferowej Cezarego Kuleszy – znajdź, wypromuj, sprzedaj.
A Legia? Legia przy swojej pozycji sportowo-ekonomiczną po prostu ma nic nie schrzanić. Spójrzmy prawdzie w oczy – przy jej potencjale finansowym każdy sezon bez mistrzostwa oznacza porażkę.
DAMIAN SMYK
fot. FotoPyk