W sierpniu utalentowanego pomocnika Legii chciało kupić CSKA Moskwa, ale kluby nie doszły do porozumienia. Mistrzowie Polski byli gotowi zaakceptować siedem milionów euro plus bonusy od kolejnej transakcji, ale taka kwota nie padła w negocjacjach. 19-latek został w Warszawie. Sebastian Szymański opowiada nam o transferze, braku powołania na mundial, roli w Legii i zaufaniu trenera Ricardo Sa Pinto – czytamy w “Przeglądzie Sportowym”. Zapraszamy na przegląd prasy, który dziś – z racji “Ligowego Weekendu” jest bardzo obszerny.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dziś o 13 okaże się, z kim reprezentacja U-21 zagra w barażach o awans do ME.
Polska była najlepszym spośród zespołów, które w swoich grupach eliminacyjnych zajęły drugie miejsce, i jedynym niepokonanym z barażowej czwórki. Nie daje to nam dziś jednak żadnej przewagi. Kulki z napisami Polska, Grecja, Austria i Portugalia trafi ą do jednego koszyka, nikt nie będzie w żaden sposób rozstawiony czy uprzywilejowany. Losowanie odbędzie się o 13 w siedzibie UEFA w szwajcarskim Nyonie. Dziś rano uda się tam polska dwuosobowa delegacja w składzie Czesław Michniewicz (selekcjoner reprezentacji U-21) i Bartosz Łaski (administrator zespołu). Kto zostanie wylosowany jako pierwszy, będzie gospodarzem pierwszego meczu. Baraże muszą zostać rozegrane w dniach 12–20 listopada. Prawdopodobnie będą to piątek i poniedziałek (16 i 19.11). Daty zostaną ustalone na miejscu, godziny będą dogadywane w porozumieniu ze stacjami telewizyjnymi.
– Szanse w barażach będą równe, niezależnie od tego, na kogo wpadniemy. Naszym największym atutem jest mądrość – uważa selekcjoner reprezentacji U-21.
Ma pan preferencje, na kogo chciałby wpaść?
Obejrzałem w środę ostatnie mecze Grecji, Portugalii i Austrii. Uważam, że wszystkie cztery reprezentacje są na zbliżonym poziomie. Portugalia ma indywidualności, Grecja to trochę fantazji, w Austrii rządzi dyscyplina. Szanse będą równe, niezależnie od tego, kogo wylosujemy. Patrząc nawet na bilans bramkowy, wszyscy wyglądają podobnie, chociaż akurat my mamy najlepszy: najwięcej strzelonych, i najmniej straconych goli.
Nowa epoka w Garbarni.
Tarnowianin obejmował Brązowych w III lidze, a zostawił na zapleczu ekstraklasy. Wprowadzając klub na ten szczebel po raz pierwszy od czterdziestu czterech lat, na pewno wpisał się w jego bogatą historię. Pożegnanie odbyło się jednak w kiepskiej atmosferze. Szkoleniowiec sugerował, że stracił pracę, bo nie wystawiał Marcina Siedlarza, syna wiceprezesa klubu. – W tej historii nie ma drugiego dna – ucina Marek Siedlarz, odsyłając do obszernego klubowego oświadczenia, w którym działacze Garbarni tłumaczą zwolnienie zasłużonego szkoleniowca wyłącznie względami sportowymi.
Felieton Michała Pola.
Kto liczył, że wraz z nowym selekcjonerem po katastrofalnym mundialu zostanie otwarty nowy, lepszy rozdział, ma prawo czuć się zawiedziony. I nie ma co się pocieszać, że przecież Adam Nawałka też nie miał wybitnego początku, a jednak dziś cenimy go za to, co zrobił z kadrą w obu eliminacjach i Jerzy Brzeczek, oprócz tego, że jest osobą o innym charakterze, umiejętnościach i doświadczeniu, to jeszcze ma zupełnie inny „materiał ludzki” do dyspozycji. Na innym etapie kariery, w innym wieku, zdrowiu itd. W ogóle wszystko co dotyczy kadry – forma i jakość zawodników, pomysły na grę, ustawienie taktyczne, ale także jakość dopingu i frekwencja na trybunach – popsuły się na tyle, że trudno być optymistą. Wygląda na to, że karnawał skończył się wraz z końcem eliminacji do mundialu. MŚ zainicjowały post, którego końca niestety nie widać.
Jest piątek, więc mamy tradycyjnie Ligowy Weekend.
Wiem, że prezes mnie nie oszuka i w sprawie transferu podejmie decyzję najlepszą dla Legii i mojego rozwoju – mówi Sebastian Szymański.
W sierpniu utalentowanego pomocnika Legii chciało kupić CSKA Moskwa, ale kluby nie doszły do porozumienia. Mistrzowie Polski byli gotowi zaakceptować siedem milionów euro plus bonusy od kolejnej transakcji, ale taka kwota nie padła w negocjacjach. 19-latek został w Warszawie. Sebastian Szymański opowiada nam o transferze, braku powołania na mundial, roli w Legii i zaufaniu trenera Ricardo Sa Pinto.
Ostatnie miesiące były trudne – odpadliśmy z europejskich pucharów, a wcześniej nie znalazłem się w kadrze na finały MŚ. Przeżyłem decyzję trenera Adama Nawałki, ale tłumaczę sobie, że nic wielkiego się nie wydarzyło, że znalazłem się w gronie odrzuconych. Oczywiście żałuję braku nominacji, bo teraz byłbym dojrzalszym i bardziej śmiałym piłkarzem. Na zgrupowaniach w Juracie i Arłamowie byłem zestresowany, nie potrafiłem „sprzedać” wszystkich umiejętności. Przynajmniej jednak zobaczyłem, jak funkcjonuje reprezentacja. Przeżyciem było spotkanie z Kubą Błaszczykowskim – fenomenalny człowiek i wspaniały piłkarz. Każdy może brać z niego przykład na boisku i poza nim. Nie rozumiem krytyki, która ostatnio na niego spadła.
Obawiałem się, że Hiszpan może się nie sprawdzić w ekstraklasie –mówi szef skautingu Wisły Kraków, Marcin Kuźba.
Kiko Ramirez, były trener Wisły, zarzucał panu, że nie chciał pan zatrudnienia Carlitosa. To prawda?
Trener przyszedł do nas do biura, włączył nam dziesięciominutowy skrót występów Carlitosa i na koniec powiedział, że bierzemy tego zawodnika. Nikt wcześniej nie widział go na żywo. Ja wolę oglądać piłkarzy z trybun stadionu, a nie na wideo, a już zwłaszcza nie na krótkim filmie, w którym są zmontowane najlepsze fragmenty. Ówczesny dyrektor sportowy (Manuel Junco – przyp. MT) też był za tym, by go sprowadzić. Ja absolutnie nie byłem przeciwny! Po prostu go nie znałem. Później oglądałem wiele jego meczów w III lidze hiszpańskiej na InStacie i nie widziałem tam żadnego spotkania na poziomie, na jakim później grał w Polsce. Byłem nastawiony sceptycznie. Obawiałem się, że może się tu nie sprawdzić. Jeszcze przed poprzednim sezonem rozgrywaliśmy sparing z Rakowem Częstochowa. Carlitos w nim wystąpił i później nawet trener i dyrektor sportowy mówili, że chyba będzie miał problem z regularną grą. Potem jednak przyszła liga i Carlitos odpalił. Czasem trafi się taka perełka. Strzelił ponad dwadzieścia goli w ekstraklasie. Dla nas miało to duże znaczenie, wiele od niego zależało w poprzednim sezonie, bo tylko on zdobywał bramki i decydował o wynikach. Teraz już obrońcy trochę go poznali, wiedzą, czego się po nim spodziewać i ma trudniej.
Trener Ivan Djurdjević ma pomysł, jak poukładać Lecha. Nie stanie się to jednak z dnia na dzień.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Kolejorz potrzebuje przebudowy, ale nie odbędzie się ona na łapu–capu. Pierwszy krok zrobiono latem, kiedy pozbyto się najsłabszych ogniw. Rewolucja jednak trwa i jej główne uderzenie ma nastąpić po sezonie. Dlaczego? Bo zimą nie uda się zapełnić wszystkich luk nowymi graczami, a do tego kilka miesięcy później zapadną ostateczne decyzje dotyczące tych lechitów, którym wygasają kontrakty.
Matej Pučko ciężkiej pracy się nie boi. Jako dziecko pomagał rodzicom prowadzić gospodarstwo.
Skrzydłowego Korony trudno jest zatrzymać. Przekonali się o tym już obrońcy Zagłębia Sosnowiec, Wisły Kraków i Jagiellonii. Kilka lat wcześniej przekonali się o tym też… jego rodzice. Kiedy pomocnik Korony miał dziesięć lat, po raz pierwszy pojechał do piłkarskiej szkoły w Lublanie. – Od razu wiedziałem, że zrobię wszystko, by tam trafić – mówi. To jedyny ośrodek w Słowenii, gdzie młodzi zawodnicy mogą codziennie trenować. Żeby się tam uczyć, trzeba spełniać dwa warunki: po pierwsze dobrze grać w piłkę, po drugie opłacić czesne.
Wywiad z Dariuszem i Jackiem Bayerami.
Przekładając waszą ówczesną popularność na teraźniejszość, bylibyście lokalnymi celebrytami.
Jacek: Nie daj Boże! Tak spokojnie, przy małym piwku pewnie byśmy nie siedzieli.
Dariusz: Przy dzisiejszych rozwiniętych mediach byłoby takie zagrożenie (śmiech). Wtedy plusem jako takiej rozpoznawalności była możliwość załatwienia wielu rzeczy. W urzędzie lub u mechanika w Polmozbycie. Młodzi mogą nie zrozumieć, że kiedyś, gdy nie miało się znajomości to… d…a blada.
Jacek: Nie wspomnę o mieszkaniach. Jagiellonia, jako klub budowlany, potrafiła to zorganizować. Bywali piłkarze, którzy tylko z tego powodu chcieli u nas grać, choć akurat ja miałem dostać i… nie dostałem. Proponowano mi mieszkanie pod warunkiem, że podpiszę nowy kontrakt. Zdenerwowałem się, bo już w starej umowie był zapis o mieszkaniu. Przepadło.
Dariusz: Ale ty, Jacek, nie spełniłeś bardzo ważnego warunku – nie ożeniłeś się! Kiedy tylko któryś z zawodników żenił się, klub szybciutko wręczał klucze.
Jacek: No tak. Wtedy jeszcze byłem kawalerem.
Dariusz: Jedynym nieżonatym, któremu udało się wyrwać mieszkanie, był Jarek Michalewicz. Pamiętam dokładnie – przy ulicy Dobrej, bo organizowaliśmy tam imprezki. Wtedy bonusami były talony na dywany, telewizory, głośniki do sprzętu grającego.
Pierwszy mecz w życiu Adam Buksa oglądał z barków taty. Dzisiaj na nim opiera się ofensywa Pogoni.
Z gromady brzdąców wyróżniał się pewien blondynek. Nie umiejętnościami, bo na to jeszcze za wcześnie. Zresztą i tak utrudniałby mu to wiek. Był o połowę młodszy od dziesięcioletnich dzieciaków biegających po boisku Bronowianki. Od reszty chłopców odróżniał go sposób poruszania. W jednej ręce trzymał spodenki, które były na niego o tyle za duże, że gdyby je puścił, opadłyby mu do kostek. – Ciągle mi spadały. Była to spora trauma, długo to przeżywałem, dla mnie to był debiut – opowiada nam 17 lat później Adam Buksa.
W 2001 roku został ustawiony na jednej z ofensywnych pozycji, ponieważ był najmłodszy i tam ewentualny błąd byłby najmniej kosztowny. Do dziś biega w ataku, choć teraz dlatego, że tam daje drużynie najwięcej. W ostatnich trzech spotkaniach Pogoni strzelił trzy gole i wywalczył rzut karny wykorzystany przez Kamila Drygasa, a granatowo-bordowi odnieśli trzy zwycięstwa z rzędu i razem z Legią są najlepszą ekipą ostatnich pięciu kolejek.
Trenerzy z mocnymi piłkarskimi nazwiskami dostają kredyt zaufania, ale czar w końcu mija i zaczyna się surowe rozliczanie.
Mechanizm jest tak prosty, że w swej przeraźliwej prostocie aż genialny. Weźmy na trenera byłego piłkarza. Nie zaistniał jeszcze jako szkoleniowiec? Nie szkodzi, kibice taki wybór zrozumieją, może nawet pochwalą, przecież ten facet kiedyś nieźle kopał piłkę. Dla akcjonariuszy i sponsorów klubu nominacja też jest OK, bo taki nowy trener broni się wizerunkowo, zagrywka ma sens marketingowy i nawet dobrze, że jest trochę pod publiczkę. Dopiero później następuje sportowa weryfikacja, kończy się miodowy miesiąc. Pojawiają się pretensje, wzywanie na dywanik, stawianie warunków i nieprzyjemne napięcie, które zwykle udaje się rozładować wręczeniem dymisji.
Kibu Vicuna poznał polską piłkę od podszewki. Jego byli współpracownicy opowiadają, jakim jest człowiekiem.
W dzieciństwie biegał za piłką na podwórku z Julenem Lopeteguim, obecnym trenerem Realu Madryt. Już wtedy był mały i nie miał takiej smykałki do gry, jak inni koledzy. Szybko zorientował się, że nie będzie wybitnym piłkarzem. Pierwsze zajęcia jako szkoleniowiec prowadził w wieku 16 lat. Był na stażach w Athleticu Bilbao u Marcelo Bielsy czy Atletico Madryt u Diego Simeone. Terminował też u kolegi, u Lopeteguiego w FC Porto. Przez ponad 10 lat był asystentem Jana Urbana. Pracowali razem w Legii, Zagłębiu Lubin, Lechu czy Śląsku. W czerwcu zaczął samodzielną pracę w litewskim FK Trakai. Po czterech miesiącach dostał propozycję prowadzenia Wisły Płock i ją przyjął. W niedzielę będzie debiutował jako pierwszy trener w ekstraklasie.
Po drugim zerwaniu więzadeł krzyżowych zdałem sobie sprawę, że nie ma już miejsca na złe decyzje – mówi pomocnik Cracovii.
Była tegoroczna Wielka Sobota, gdy Cracovia rozgrywała w Niecieczy kluczowy mecz w walce o awans do grupy mistrzowskiej. Tuż przed przerwą Damian Dąbrowski, dla którego był to pierwszy występ w podstawowym składzie w sezonie, wyskoczył do piłki z Vlastimirem Jovanoviciem z Bruk-Betu. Bez udziału rywala upadł na murawę i już wiedział, co mu się przytrafiło. To uczucie poznał doskonale dziewięć miesięcy wcześniej, gdy na pierwszym treningu pod wodzą trenera Michała Probierza zerwał więzadła krzyżowe w lewym kolanie. Tym razem nie wytrzymało prawe. Po szesnastu miesiącach praktycznie wyjętych z życiorysu Damian Dąbrowski znów jest na boisku. I wierzy, że najgorsze ma już za sobą.
Adam Marciniak już zastanawia się, co robić po zakończeniu kariery. Piłka albo biznes.
Jest 24 sierpnia, w studiu Canal+ po meczu Korona – Arka gości szkoleniowiec gdynian Zbigniew Smółka. Trener nie gryzie się w język i krytykuje postawę swojej drużyny w przegranej 1:2 potyczce. – Tak doświadczony piłkarz nie powinien popełniać takich błędów – denerwował się Smółka, wskazując na Adama Marciniaka. Ktoś te słowa mógł odebrać jako słowny atak.
Obrońca sprawę widzi jednak inaczej. Rozumie, o co mogło chodzić Smółce. – Nie byłem zły na szkoleniowca, bo akurat w Kielcach zagraliśmy słabo. Zresztą trener publicznie i wcześniej podczas rozmowy ze mną wyjaśnił, o co mu chodziło. A miał na myśli to, że doświadczeni zawodnicy Arki, w tym ja, spisali się poniżej oczekiwań. Nie minął się z prawdą. Tym bardziej nie ma mowy o żadnej złości, to była trzeźwa ocena spotkania z Koroną. Pomijając tę wypowiedź, trener Smółka konsekwentnie na mnie stawia – mówi „PS” kapitan żółto-niebieskich.
Chwila z… Wojciechem Łobodzińskim.
Dużo pan osiągnął w piłce?
Nie. Przede wszystkim straciłem sześć lat. Kiedyś twierdziłem, że grając w reprezentacji, wyciągnąłem maksa ze swoich możliwości, dziś myślę, że mogłem zajść dalej. Nie udało się z powodu afery korupcyjnej.
Będę całkowicie szczera. Kiedy przed rozmową myślałam „Łobodziński”, to pierwsza moja myśl brzmiała „korupcja”.
Pogodziłem się z tym. Swoje odcierpiałem, więcej niż inni. Dług, i to z nawiązką, spłacam postawą na boisku i poza nim. Każdy zasługuje na drugą szansę, ja mocno na nią zapracowałem. W Legnicy odżyłem. Miedź uratowała mi piłkarskie życie. Dziś mogę już mówić o tym zupełnie szczerze.
Przez sześć lat nie było pana w ekstraklasie. Świadomie skazał się pan na pierwszoligowy czyściec?
Często słyszę od trenerów pytanie: „Gdzieś ty się podziewał?”. Odpowiadam, że musiałem odpokutować za błędy popełnione w młodości. Gdyby nie afera korupcyjna, na pewno nieprzerwanie byłbym w ekstraklasie. Wiem, że przeszłość będzie się za mną ciągnęła do końca życia, ale w I lidze łatwiej było się odbudować. Poza tym znałem ludzi z klubu i właściciela. Cieszę się, że trafiłem na taką osobę jak Andrzej Dadełło. W piłce nie spotkałem tak dobrego, szczerego, normalnego człowieka, bardzo mi pomógł. Choć uważam, że w 90 procentach jestem kozłem ofiarnym.
GAZETA WYBORCZA
Brak interesujących treści.
SUPER EXPRESS
Eugen Polanski o problemach ze znalezieniem klubu i planach po zakończeniu kariery.
Ile jest prawdy w doniesieniach, że myślisz o zakończeniu kariery?
Mam w głowie takie myśli, ale chcę jeszcze trochę zaczekać. Sytuacja nie jest taka, jakbym sobie życzył. Myślałem, że jeśli nie w Bundeslidze, to uda znaleźć się klub w innej lidze w Europie. Mam 32 lata i jestem zdrowy, więc mógłbym jeszcze pograć, ale oferta musi być odpowiednia. Mam rodzinę, dzieci i muszę to uwzględniać.
Czy to oznacza, że nie chcesz wyjeżdżać z Niemiec?
Nie. Rodzina może zostać w Niemczech, tym bardziej że niedawno przeprowadziliśmy się do Moenchengladbach, dzieci poszły do nowej szkoły i nie chcę tego zmieniać. Mogę wyjechać sam, żeby kontynuować karierę, muszę zarabiać na rodzinę. Oferta musi być odpowiednia pod względem finansowym, ale także sportowym, żebym po trzech tygodniach nie żałował wyboru.
Rozmówka z Czesławe Michniewiczem.
Miał być awans, na razie są tylko baraże… Rozczarowanie?
Zacznę od końca: mamy tylko baraże, których nie było od 14 lat. Celem był awans. Nie przegraliśmy meczu w eliminacjach, walczyliśmy z Danią, która od 10 lat nie przegrała meczu w eliminacjach, a była na wszystkich mistrzostwach Europy w,ostatnim czasie. Kluczowe były stracone punkty z Finami i Wyspami Owczymi. Zabrakło punktu.
Fot. FotoPyk