Pisałem kilka dni temu, że Deschamps wygląda na trenera, którego piłkarze zwyczajnie lubią. Wczoraj znowu obserwowałem jego radość. Patrzyłem jak komunikuje się z zespołem i pomyślałem: tak, to jego bajka. Z byłych mistrzów świata chyba najszybciej dopasował się do współczesnej piłki. Djorkaeff nagrał piosenkę. Barthez pozostał w roli błazna. Lizarazu wybrał pisanie, a DeDe dumnie wypina pierś do Marsylianki i odzyskuje harmonię w drużynie, w której harmonii w tym wieku jeszcze nie było.
To są dwie inne rzeczywistości. W ośrodku Ribeirao Preto trening obserwuje pięć tysięcy ludzi. Piłkarze nie chowają się przed mediami. Ćwiczą rzuty wolne, a kilka metrów dalej Rio Mavuba przytulony do Mamadou Sakho turla się po trawie. Ten obrazek we Francji został wyemitowany dwa dni przed otwarciem mistrzostw. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy autobus z Knysny, symbol klęski w RPA, faktycznie spłonął w reklamie Adidasa, właśnie dostał odpowiedź.
Francuzi znowu są razem. Znowu się kochają. Kiedy Deschamps mówi “le groupe vit bien”, dziennikarze nie ostrzą piór, tylko czekają na potwierdzenie. Po meczu z Hondurasem mówiono, że kilka instrumentów wymaga jeszcze dostrojenia. Mówiono o lekkich przestojach. Ale Szwajcaria to już był karnawał. Koncert na kilka fortepianów, po którym nawet krytyczny Pierre Menes z Canal+ (ten, co założył się z Evrą, że zrobi dziesięć żonglerek), wystawił pięciu piłkarzom notę 8.
Za kadencji Deschampsa tylko raz zdarzył się taki mecz. Baraż z Ukrainą na Stade de France, kiedy Marsylianka zabrzmiała tak głośno, jakby chciała wybudzić słynny cmentarz Pere-Lachaise. Francuzi posiadali piłkę przez 68 procent meczu. Odrobili 0:2 z Kijowa, a gdy Sakho trafił na 3:0, komentator chyba z siedem razy wykrzyczał jego nazwisko. Warto czasem odświeżyć na Youtube obrazki z tamtego wieczoru. Zobaczyć energię z jaką drużyna podrzuca do góry trenera i zrozumieć, że wszystko, co najlepsze we Francji zaczęło się właśnie od niego.
Deschamps w meczu ze Szwajcarią zrobił dwie zmiany. Na konferencji powiedział: chcę, żeby wszyscy czuli niepokój. W jego drużynie tylko czterech piłkarzy pamięta smak nieudanego mundialu w RPA. Reszta to nuworysze albo jak Valbuena starzy-nowi, którzy w Afryce nie dostali ani minuty, a dziś są kołem zamachowym zespołu. Ty do mnie, ja do ciebie. Jest w tych trochę tiki-taki, ale tylko pozornie, bo od początku mundialu we Francji świetnie chodzą skrzydła, a rozwiązań pod bramką rywali jest trochę więcej niż w ostatnim meczu Hiszpanów.
Gdy Cabaye podnosi głowę, zawsze patrzy, gdzie jest Valbuena. We Francji nazywają go “Le Petit velo”, czyli Rowerek. Jest niższy od Messiego, w dzieciństwie ojciec Hiszpan zabierał go na Camp Nou, a Deschamps do dzisiaj śmieje się, że przychodząc do Marsylii chciał go kiedyś sprzedać. Parę lat temu grę w piątej lidze godził z rolą sprzedawcy, długo szukał swojej drogi, ale po ostatnim roku widać, że chyba znalazł. Dziś nikt nie tęskni za Riberym. Dyskusja o jego kontuzji wymarła. Paradoksalnie to chyba najlepsze, co mogło się tej drużynie przytrafić. Może to herezja. Może się nie znam. Ale tak czuję. To o nim mówiło się przecież, że udaje Zizou, kiedy Zizou wyraźnie nie jest.
26 goli w siedmiu ostatnich meczach. Bramki strzelane jak na zawołanie w spotkaniu ze Szwajcarią. Przeglądam dziś francuskie serwisy i nie widzę jak dawniej dyskusji o zderzeniu kultur, koniach trojańskich i braku pozytywnych liderów. To bardziej opowieść o odpowiednim dobieraniu charakterów. “Liberation” pisze o pokoleniu irokeza, młodych-gniewnych, którzy w odróżnieniu od ekipy sprzed czterech lat czują głód zwycięstwa. Deschamps nie zamyka treningów. Nie izoluje zawodników od playstation. W pokojach powiesił im koszulki z Kogutem Galijskim, a na boisku krzyczy: “dalej, dalej!”, zachęcając do ciągłego ruchu i wymiany pozycji.
Chciałbym zobaczyć Francuzów w starciu z lepszym rywalem. Dopiero wtedy okaże się, jaka prawdziwa siła drzemie w tym zespole. Na razie trwa pokoleniowa zmiana wizerunku. Gnębienie grupowych rywali i eksponowanie magazynku. Ottmar Hitzfeld, człowiek, który w piłce widział już wszystko, mówi na konferencji o Francuzach: twierdza, maszyna. To też o czymś świadczy.
Cztery lata temu temu “Le Figaro” pisało: nasi piłkarze codziennie świecą głupotą, po czym następnego dnia ta głupota jest jeszcze większa. Dziś jest odwrotnie. Francja z każdym dniem rośnie. To nowa fala.
Drugi oddech Marsylianki
PAWEŁ GRABOWSKI