Nie dajmy się zwieść jednobramkowej porażce. Nie dajmy się zwieść golowi Piątka, nie dajmy się zwieść wolejowi Kuby.
Ten mecz w wykonaniu biało-czerwonych był beznadziejny. Jeden z najgorszych, jakie ostatnio widziałem, a przecież nikt nie powie, że nie było w czym wybierać.
Dałem się nabrać, że remis z Włochami był efektem naszej wyrachowanej, rzetelnej w defensywie gry. Okej, Squadra Azzurra opłakuje po dziś dzień koniec kariery Del Piero, Tottiego i Vieriego, ale nie są tak słabi, żeby nie stworzyć żadnej groźnej sytuacji z Polakami, prawda? Trzeba było znaleźć sposób na zrealizowanie takiego scenariusza.
Przyznam się bez bicia: imponowało mi, że Italia oddała cały jeden celny strzał, w dodatku zza szesnastki. Glik kierował partnerami z defensywy, Bednarek wyglądał jakby w Premier League grał wszystkie mecze, a lewa obrona, jak zwykle nasza piąta kolumna, niczego nie zawaliła. Środek pola dzięki Krychowiakowi i Klichowi był jak zaminowany.
Pomyślałem: oto potencjał. Oto coś, na czym możemy budować. Czas na zespół mądry. Czas na taki, który nie szarpie się jak ryba na spławiku, tylko zachowuje wystudiowany spokój cechujący najlepszych.
A jednak to tylko Squadra Azzurra jest aktualnie aż tak skandalicznie słaba, bo nie zobaczyłem z Portugalią cienia wyrachowanej, rzetelnej w defensywie gry. Test był idealny, bo przy 1:0 prosiło się o umiejętności zaprezentowane w Bolonii, a tymczasem Portugalczycy robili co chcieli, do samego końca. W końcówce byliśmy świadkami żenującego pościgu za rezultatem, w trakcie którego przeciwnik dwa razy miał pustą bramkę (!) a jeszcze Fabian sobie znanym sposobem wyjął potężny strzał z dystansu.
Przecież ten mecz powinien się skończyć 2:5, nie 2:3.
Jeśli zastanawiacie się co robi na grafice głównej zamek oparty na Cheetosie, to tak właśnie prezentowała się dzisiaj nasza defensywa.
Mieć stosunkowo szybko strzelone na własnym stadionie 1:0 i tak łatwo dać się stuknąć? Porażające. Już do przerwy 1:2, chwilę po zmianie stron rezultat jeszcze podniesiony przez rywala na bezpieczny dystans. A wszystko w czasach, gdy nawet europejska czwarta liga tanio skóry nie sprzedaje, szczególnie, gdy ma wynik. My sprzedaliśmy dzisiaj skórę wyjątkowo tanio.
Portugalczycy wybadali przez pół godziny grunt, Rui Patricio popełnił kosztujący bramkę błąd, a potem wrzucili szybszy bieg i nam odjechali. Gol Kuby ładny – pytanie, czy piłka wcześniej nie wyszła na aut – niemniej nie zmienia wymowy meczu ani na jotę. Byliśmy jak bokserski debiutant, który napędzany entuzjazmem zaczepia większego od siebie, by po paru zaczepnych akcjach wylądować na deskach.
Reprezentacja Polski nigdy nie będzie naprawdę dobra, jeśli nie uporządkuje swoich tyłów. Tylko wtedy, gdy to się udało, osiągnęliśmy poważny rezultat – ćwierćfinał Euro. We wszystkich innych przypadkach kończyło się mniej lub bardziej spektakularną klapą. Na Euro mało strzelaliśmy, ale też mało traciliśmy – moim zdaniem to dla drużyny o naszym potencjale lepsza droga, bo przy otwartej wymianie ciosów znacząco rośnie ryzyko, że to my skończymy z wybitymi zębami.
Do pewnego czasu fajnie było oglądać biało-czerwonych, którzy potrafili zrywami w ataku nadrobić błędy defensorów. To wciąż potrafi zadziałać, gdy gramy ze słabeuszami, a może nawet czasem wypalić ze średniakami. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Brzęczek zaczął dla odmiany od meczów z drużynami ciut poważniejszymi i Portugalia nas obnażyła. Jeśli znowu zobaczę więc eliminacjach drużynę, która strzela trzy gole, ale zawsze balansuje w okolicach straty trzech, nie będę sobie robił żadnych wielkich nadziei, bo wiem, że to jest machanie szabelką dobre przeciwko Armenii, a najlepsi nas klepną jak uciążliwego komara.
W ataku, choćby ustawiła nas ta słynna teściowa, ma kto stworzyć zagrożenie, ma kto coś strzelić. Od selekcjonera wymagam planu na ułożenie formacji defensywnych. To jest klucz do powodzenia drużyny narodowej. Myślałem, że widzę zarys tego klucza, ale albo ktoś go zgubił, albo od początku był przywidzeniem.
Leszek Milewski