Z takimi ludźmi to sama przyjemność robić wywiady – na luzie, z dystansem, bez napinki i zbędnego pompowania się w stylu „co to nie ja”. Rozmowa jak z kumplem o przecież poważnych tematach, jak współpraca z psychologiem czy dalsza gra w Nottingham Forest. Radek Majewski w ostatnich miesiącach trochę schował się przed mediami, udzielał zdecydowanie mniej wywiadów niż kiedyś, ale dla Weszło zrobił teraz wyjątek i… opowiedział chyba o wszystkim. O “prowokowaniu” dziennikarzy na Facebooku, obstawianiu w zakładach bukmacherskich, statystykach biegowych, nauce hiszpańskiego i inwestowaniu w Anglii.
Ostatnio zrobiłeś sobie jaja z dziennikarzy, wypuszczając na Facebooku informację, że wracasz do Polski i rozmawiasz z Legią, tak?
Nie, to nie tak. Napisałem, że wyjeżdżam z Anglii i „Polandia, here I come”, ktoś podłapał temat, że Legia, a wiesz, jacy są kibice… Ja nieświadomy wyłączyłem Facebooka, potem patrzę na telefon, a tam dziesięć wiadomości od dziennikarzy.
Myślałem, że zaplanowałeś nakręcenie takiej beki.
Zupełnie nie! Właśnie widzisz – oni sami to nakręcili. Rozumiem jednak, że „time to say goodbye” może brzmieć dwuznacznie, więc dopisałem, że wracam do Polski na chwilę. Rzadko włączam Facebooka, to myślę sobie: „a co tam, napiszę coś”, a potem wychodzi takie zamieszanie. Kiedyś, jeszcze przed podpisaniem nowego kontraktu, wrzuciłem też „should I stay or should I go” i było to samo. Ale taki już jestem – nie traktuję tego konta, jako jakiegoś oficjalnego fanpage’a z wpisami w stylu „ooo, jedziemy na mecz, jest nas osiemnastu, autokar dojeżdża i gramy”, a potem: „dziękujemy kibicom za wsparcie”. To nie w moim stylu. O, albo te Twittery zakładają…
E, tam się akurat można pokazać z fajnej, czego dowodem „Grosik”, Ariel Borysiuk lub czasami Mateusz Klich.
Robią sobie jaja?
Nie tyle chodzi o jaja, co o autentyczność.
OK i to jest fajne, ale świat właśnie zmierza w takim kierunku – większego wykorzystania „social media”. W Anglii jest taka strona „Football League 72” i ktoś tam napisał, że ja obstawiam mecze. W klubie mnie zapytali, co jest grane i czy mają dalej ingerować, żeby oczyścić moje dobre imię i zapobiec takim sytuacjom w przyszłości. Na drugi dzień było sprostowanie. Nie wiem, skąd w ogóle takie wiadomości. Jakiś gnój z Preston to wypuścił, bo akurat graliśmy z nimi w pucharze i widzisz, co się dzieje.
Obstawianie to ostatnio modna sprawa w Polsce.
A w Anglii?! Co chwilę coś wypływa! Na SkySports robią wielkie wydarzenie, gdy trener idzie na przesłuchanie. Ale czemu mówisz, że modna sprawa w Polsce?
Nie słyszałeś o sprawie Burligi?
Średnio. Jak jestem w Polsce, to zajmuję się innymi sprawami, niż piłka.
”Przegląd Sportowy” wypuścił wideo, na którym widać Burligę w punkcie bukmacherskim.
Jak to? Obstawiał mecze?
Tak.
W Anglii nie możesz obstawiać swojej ligi lub rozgrywek, które w jakimś stopniu dotyczą twojej drużyny. Ale nie wiem, mnie takie rzeczy nie interesują. Od nas ostatnio gościa namierzyli i musiał zapłacić karę, bo obstawiał przeciwko drużynie, z której był wypożyczony. FA ma chyba jakąś umowę, na mocy której może sprawdzać dane piłkarzy u bukmacherów. Przed sezonem zawsze mamy z nimi spotkanie, by poznać wszystkie zasady.
W niewielu ligach zdarza się tyle skandali, co w Anglii. Impreza, obstawianie, laski… U nas, nawet jeśli coś dociera do tabloidów, to rzadko jest tak eksponowane.
Dzieje się, dzieje, ale powiem ci, że ja się ostatnio odłączyłem od takich spraw. Rozpocząłem współpracę z gościem, który nastawia mi głowę i mówi, że nawet jeśli w mediach pokaże się coś negatywnego na mój temat, to powinienem się odciąć. Każdy ma swoją robotę i nie będę tobie mówił, jak masz pisać ani kominiarzowi, jak ma czyścić komin, ale najważniejsze, żeby umieć się skupić na pracy. Przez ostatnie pół roku miałem trochę problemów, nikogo tym nie obarczałem, ale nagle zwaliły mi się na głowę trzy-cztery takie osobiste sprawy, które naprawdę wpłynęły na moją psychikę. Teraz wychodzę z założenia, że piłka to piłka, a rodzina to rodzina.
Jeśli problemy są bardzo poważne, to chyba nie da się od nich odciąć na boisku.
Też tak myślałem, ale jakbyś pogadał z tym moim coachem, to byś się przekonał, że się da.
Jeśli się rozwodzisz, ktoś z twojej rodziny jest poważnie chory albo masz problemy z hazardem, to musi ci to siedzieć w głowie.
Zadzwonisz do gościa, to sobie z nim pogadasz i zmienisz zdanie (śmiech). Rozumiem, o co ci chodzi, ale spędziłem z tym człowiekiem sporo czasu, wyłożyłem mu wszystkie moje problemy, a on mi je stopniowo układał i jakoś mnie ratował. Na tym polega psychologia – ty się otwierasz, a ktoś ci nastawia łeb. Wspomniałeś o rozwodzie… Nie mówię, że mnie to akurat dotyczy, ale domyślam się, jak to wygląda – przejmujesz się, tu żona, tam dziecko, idziesz na trening, myślisz: „miałem dzwonić do sądu”… Cały czas siedzi ci to w głowie, a jeśli jesteś w pracy, to powinno cię obchodzić tylko to, co jest teraz. Niby wszyscy to wiedzą, ale jednak potrzeba kogoś, kto cię w taki sposób nakieruje. Ja jestem tak zadowolony z tej współpracy, że nawet teraz, na wakacjach, za jakieś dwie godziny spotkam się z coachem. Psychika to 70 procent piłkarza. Reszta to umiejętności i walka. Jak nie masz głowy, to zaraz się w coś wpakujesz. Myślisz, że temu Łukaszowi to w głowie nie siedzi? „Co ludzie o mnie pomyślą? Co powiedzą?”. A ja teraz miałbym gdzieś, gdybym tu siedział w środku centrum handlowego brudny jak kominiarz.
Nie wiem, czego dotyczą twoje problemy, nie dopytuję, ale myślę, że hazard to jednak inny level. Tym bardziej, kiedy ciągną się za tobą długi.
Nie znam Burligi, ale może sam też nie chciał sobie pomóc?
Na pewno nie pomogli koledzy, którzy go w to granie wciągnęli.
Ale ile miał wtedy lat? Trzynaście? Hazard to ciężka sprawa, ale jeśli sam tego nie zrozumiesz, to się nie wyleczysz. Cała ta sytuacja Burligi może jednak mieć swoją pozytywną stronę. Kto wie, czy nie przestrzeże innych przed utratą renomy lub kontraktu? Czekaj, telefon, dzwoni psycholog.
Kto ci podsunął ten pomysł?
Kiedyś Marcin Kubacki zapytał, czy chciałbym z nim pogadać, a potem, jak się pojawiły te wszystkie problemy, w końcu się zdecydowałem. Potraktowałem to jako inwestycję w siebie i trochę kasy na to poszło, bo przylatywał do mnie do Anglii, a i ja przez ostatnie pół roku musiałem często wracać do Warszawy. Liczy się systematyczność i małe kroczki. Na boisku na przykład miałem problem z podjęciem decyzji o oddaniu strzału i często szukałem podań. Zaczynaliśmy od drobnych zmian, a potem kończyłem na ośmiu uderzeniach na mecz. Przekonywał mnie, bym się nie zniechęcał. Zawsze chodzi o pozytywne myślenie – jeśli podchodzisz do czegokolwiek negatywnie, to z góry jesteś na straconej pozycji.
Jak tak cię słucham dzisiaj i przypominam sobie naszą rozmowę sprzed dwóch lat lub wywiady, których udzielałeś z sześć lat temu, to zastanawiam się, czy jakikolwiek polski piłkarz przeszedł taką metamorfozę mentalną.
Czy największą, to nie wiem, ale te wywiady… No, kurwa! A najlepsze, że sami mnie wtedy podłapaliście za jakieś niewychodzenie na trening czy coś. Nauczyłem się, żeby nie odbierać każdej krytyki jako atak – nie przepchniesz w końcu ściany – ale coś normalnego. Nie będę grał w piłkę do 70. roku życia, więc trzeba wykorzystać tę karierę, jak tylko się da, a psychologię można przekładać na wszystkie sfery życia. Nauczyłem się też, żeby nie zamartwiać innych swoimi problemami.
Wyjazd za granicę przydarzył ci się chyba w idealnym momencie.
Tu czasem jadę samochodem, staję na czerwonym świetle, jeszcze się dobrze zielone nie zapali, a ci już trąbią! Przydałoby się trochę spokoju, dystansu. Nie chcę narzekać na Polaków, bo wiem, jak to zostanie odebrane, ale w Anglii podoba mi się to zrozumienie wobec innych – tu cię puszczą, tu zapytają, w czym problem, tu pozwolą przejechać i nie musisz się ryć na trzeciego. Jak masz trzy krowy, to sąsiad nie liczy, że jedna ci zdechnie, tylko gratuluje. Kiedyś miałem wypadek w trakcie śnieżycy, to gość się zatrzymał, poczekał ze mną pół godziny, sprawdził błotnik i dopiero odjechał do domu, jak wszystko było OK. Ale masz rację – potrzebowałem tego wyjazdu. Prezes Wojciechowski coś opowiadał o kolegach z Pruszkowa… Skąd on brał takie rzeczy?
Miałeś w Polsce gorszy wizerunek, niż zasługiwałeś?
Tak, myślę, że gorszy, a cokolwiek ludzie o mnie mówili, brałem to do siebie. Prezes opowiadał, że koledzy i problemy z Pruszkowa mogą mnie zniszczyć, ja próbowałem się tłumaczyć, ale niektórzy pewne kwestie z prywatnych rozmów wynoszą za daleko. Ciężko, żebym wtedy nie jeździł do Pruszkowa, skoro mam stamtąd rodzinę. Może zamontował mi jakiegoś GPS-a w samochodzie? A może sądził, że skoro słabiej spisuję się na boisku, to muszę mieć jakieś problemy? Tutaj, jak masz słabszą dyspozycję, to zawsze usłyszysz, że chlejesz lub źle się prowadzisz. W Anglii nikt ci nie będzie od razu czegoś zarzucał – trener zapyta, co jest nie tak, wprowadzi inny trening… Grunt, żeby dawać z siebie maksa.
Ale sam wiesz, że uchodziłeś tu za piłkarza o trudnym charakterze.
Wojciechowski też tak to kreował. Przyznaję – kłóciłem się z nim i na jednym spotkaniu parę słów mu powiedziałem. Potem usłyszałem w jakimś wywiadzie, że osoba, którą szczególnie zapamięta z uporu, to ja. Chodziło o sprawy transferowe i finansowe, bo w trakcie negocjacji się nie uginałem, i o jedną prywatną sprawę, o której nie chcę opowiadać. Ale wiesz… Jak masz 17-21 lat, wpadnie ci trochę pieniędzy, to tu trochę wydasz, tam coś zrobisz i ogólnie uważasz siebie za mistrza świata, a dopiero z wiekiem mądrzejesz.
Żałujesz czegoś z tego okresu?
Nie. No, może trochę tej Ukrainy… Potem jedna kontuzja, druga i tak się ten wizerunek tworzył. Naciągnąłem więzadła, bo ktoś mi spadł na kolano i jak słyszysz, jako młody chłopak, z trybun hasła w stylu „ty żulu”, to bierzesz to do siebie. Na Ukrainie faktycznie zostaliśmy nakryci, ale to była sensacja, bo nikt wcześniej nie pił. Pech? Mogłem nie pić. Bo jak to tak – jedziesz na kadrę i pijesz? Ale zdarzyło się.
Chciałeś się pokazać?
Nie. Ani ja nie chciałem się pokazać, ani nikt nie narzucał mi żadnej presji. Mamy wspólnych znajomych z Arturem Borucem, trochę osób nazbierało się w tym samym miejscu, a że ja kiedyś byłem inną osobą po alkoholu… Śmiechy, coś porobić, tu jakiś żart, niech się coś dzieje! A tu jeszcze dopadłem takie charaktery, zrobiło się za głośno, za długo się posiedziało…
Co miało na ciebie większy wpływ – Lwów czy wyjazd do Anglii?
Dwie skrajnie inne sytuacje. Lwów moi bliscy – rodzice i dziewczyna, obecna żona – bardzo źle znieśli, bo rzucono na mnie negatywne światło. Człowiek był młody i głupi. Anglia? Przed wyjazdem opowiadałem, że nie chce mi się uczyć języków, tymczasem w Nottingham nauczyłem się angielskiego, a niedawno jeszcze wystartowałem z hiszpańskim, bo raz, że mi się podoba, a dwa – byłem kiedyś w Hiszpanii i nie mogłem się dogadać, bo nikt tam nie mówi po angielsku. Zacząłem się uczyć sam, trochę pogadałem z Chilijczykiem od nas, Gonzalo Jarą, doszedł jeszcze jeden chłopak, który zna hiszpański… Ale masz rację, ta Anglia była mi potrzebna.
Rozumiesz dziś argumenty tych, którzy odradzali ci Championship? Bo ten transfer nie miał chyba w Polsce ani jednego zwolennika.
Wszyscy się wypowiadają, bo chcą się wypowiedzieć, a nikt nie wie, jak faktycznie jest, bo ani tam nie był, ani nie ogląda ligi. Patrzą na to wszystko – jak to się mówi? – z pędzącego pociągu. Pomyślałbyś, że Benfica kupi teraz tego młodego? Nie pomyślałbyś.
Nie pomyślałbym też, ani chyba nikt inny, że filigranowy piłkarz z ekstraklasy da sobie radę przy takiej jeździe w Championship.
Ale spróbuj, jedź, bo nie dostaniesz drugiej oferty! Dlaczego u nas brakuje takiego podejścia? Nawet jak chłopakowi nie wyjdzie w Benfice, to przyjmie go każdy klub w Polsce, a i on sam – podejrzewam – będzie miał inne wymagania finansowe. Może ta liga idealnie mu podpasuje? Wiesz, ja osobiście uważam, że lepiej odnalazłbym się w Premier League, tylko po prostu ciężko tam trafić. Championship to chyba najbardziej wymagające rozgrywki pod względem pressingu na świecie. Ktoś tam kiedyś spojrzał, że przebiegłem 14 kilometrów, ale to akurat nie jest nic warte. U nas najbardziej liczy się, jaki dystans pokonasz sprintem. Jeśli zaliczysz od 1700 metrów w górę, to jest naprawdę dużo i mecz musi kosztować sporo sił. Średnia ogólnego dystansu dla pomocników to u nas około 11,5 kilometra, a na treningach – tam też nas mierzą – mam około 5-6 kilometrów, czyli zazwyczaj najwięcej w drużynie. Widocznie biegam bez sensu (śmiech). Zobaczymy, jak teraz będzie u nowego trenera, Stuarta Pearce’a.
Strasznie się zasiedziałeś w tym Forest. Nie za długo?
Trzeci kontrakt podpisałem… Można na to patrzeć z dwóch stron – niby mam już 28 lat i przede mną teoretycznie szósty sezon w Nottingham, ale z perspektywy czasu, zawsze działo się coś innego. Pierwszy sezon był super, trzecie miejsce, play-offy, w drugim szóste miejsce, w trzecim dramat, w czwartym prawie play-offy i teraz w piątym kolejna zmiana trenera…
Jesteś w stanie wymienić nazwiska wszystkich po kolei, którzy cię prowadzili w Nottingham?
Ściągnął mnie Billy Davies, potem McClaren, Cotterill, O’Driscoll, McLeish, wrócił Davies i teraz do końca był trener z akademii, Gary Brazil. A zapytaj, ilu zostało zawodników z mojego pierwszego sezonu. Trzech. Cały czas zachodziły te zmiany, ale – jak mawiają Anglicy – „everything is for a reason”. Wszystko ma swój powód. Albo kiepskie wyniki, albo zmiana właściciela, albo coś tam… Teraz wzięli takiego, którego kochają kibice. Ale wiesz, na tym poziomie wszyscy wiedzą, jak postępować, jak się odżywiać i ćwiczyć, a trener ma to tylko poukładać na boisku i ściągać swoich zawodników. Jak ci się nie sprawdzą, to – tak podchodzą Anglicy – winę ponosi trener. Ten sezon, powiem ci, był jednak trochę dziwny.
Zdecydowanie najsłabszy w twoim wykonaniu.
Tak, grałem naprawdę dużo, ale mój indywidualny dorobek… Dramat. Cztery asysty i jedna bramka w pucharze. Bardzo, bardzo słabo, chociaż miałem sporo sytuacji, ale… Nie, chuj z sytuacjami. Fakty nie stoją po mojej stronie i już ich nie zmienię. Mogłem zmienić w trakcie sezonu.
A nie jest tak, że – choć może to złe słowo – po prostu ci się odechciało? Dwa lata temu rozmawialiśmy tu o Premier League i dalej się do niej nie zbliżyłeś.
To już dwa lata?! „Wasyl” przyjechał, awansował sobie, a ja? Może, jak odejdę, to w końcu awansują? (śmiech) Ale nie… Wtedy będę sobie pluł w brodę. Widzisz, to taka niepewność. Może się człowiek nastawiać, że to będzie TEN sezon, a okaże się, że znowu będziemy tylko walczyć. Spójrzmy na ten sezon – wygraliśmy z QPR 2:0, Burnley miażdżyliśmy, a zremisowaliśmy 2:2, z Leicester zwycięstwo i remis, Wigan rozwaliło nas 4:1 i nie mieliśmy nic do powiedzenia, a Barnsley, które spadło, przegraliśmy i zremisowaliśmy. Taka to liga. Nie ma tak, że czołówka jest nie do ogrania – każdy może pokonać każdego. Gdybym ci miał opowiedzieć ile punktów pogubiliśmy, w ilu meczach powinniśmy wygrać lub zremisować albo traciliśmy gola w końcówce… Mielibyśmy z 15 punktów więcej, ale co konia obchodzi, jak się wóz przewróci? Rozmyślanie nic nie daje.
Miałeś kiedyś przynajmniej jakieś zapytania z Premier League?
Zapytania były, też z zagranicy, ale brakowało konkretów. Teraz związałem się z prężną grupą menedżerską, która to wszystko ogarnia i reprezentuje już piłkarzy Premier League. Z Marcinem Kubackim dalej mam bliski kontakt i jeżeli czegoś potrzebuję, to działa w moim imieniu w Polsce, ale grając w Anglii, lepiej mieć agentów Anglików. Najciężej się dostać do Premier League.
Na ile oceniasz szanse, że teraz zostaniesz w Nottingham? 60 procent? 80?
No, 80. Skoro mam kontrakt, to raczej mnie nie wywalą. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Nawet teraz mógłbym tu wypisać wady i zalety odejścia i pozostania. Tutaj jestem pięć lat, wszyscy mnie znają, a w nowym klubie wszystko musiałbym poznawać od zera. Z drugiej strony, może pojawiłaby się świeżość?
Stąd moje pytanie – czy Championship albo Nottingham ci się nie przejadły?
Nie, bo uważam Championship za dużo lepszą ligę od polskiej ekstraklasy. Crystal Palace awansowało do Premier League i tam zostało, Hull potrafiliśmy nawet pokonać, ale z drugiej strony Cardiff awansowało i spadło. Nie ma reguły, ale nie sądzę, by liga mi się przejadła. Wciąż mam motywację, chociaż to pierwszy klub, w którym gram tak długo. Jeszcze był Znicz, ale tam spędziłem tylko trzy lata. Kontrakt z Forest mam do czerwca 2016. Podpisałem ostatniego dnia okienka transferowego w tamtym roku, czyli w sumie zostaje mi dwuletnia gwarancja, ale akurat w Nottingham zmiany są nieuniknione. W kadrze mamy sześciu pomocników i praktycznie wszyscy zaliczyli prawie taką samą liczbę meczów. Cały sezon na topie rozegrał tylko Andy Reid i gdyby pod koniec nie doznał kontuzji, to może byśmy awansowali? 10 bramek, 10 asyst. Double-double, jak w koszykówce.
A ty jaką masz pozycję w Championship po tylu latach?
Tyle czasu tu spędziłem, że raczej mnie znają. Jak pytałem chłopaków, to mówili, że trenerzy przy analizie zwracają uwagę na moje lepsze i gorsze strony. Najczęściej pozycję zawodnika w lidze ocenia się przez pryzmat zarobków, czyli nie jest źle (śmiech). Może nie każdy o mnie pamięta, ale zdarzało mi się, że w innych miastach mnie rozpoznawali.
W Nottingham podobno cieszysz się dużą popularnością.
Ale czy będą długo mnie pamiętać? Nie wiem. Każdy jest do zastąpienia. Możesz grać dobre mecze i strzelać bramki najważniejszemu rywalowi, ale jak przyjdzie drugi i zrobi to samo, to zaraz o tobie zapomną. Nie mówię oczywiście o topowych legendach, jak Stan Collymore, choć i o takich nie wszyscy będą zawsze pamiętać.
Rozważałeś wyjazd za granicę?
Rozważałem. Dostałem zapytanie z USA, ale czy to atrakcyjny kierunek? Dawałem ostatnio wywiad jakiejś stacji radiowej z Orlando i niby grają tam w MLS duże nazwiska, ale nie jest to jakaś wielka liga. Słyszałem od gościa, który tam grał, że to fajne rozgrywki na rok-półtora, żeby zobaczyć coś nowego. Kris Boyd, który chwilę u nas był, a potem poszedł do MLS, też szybko stamtąd wrócił i dziś gra w Kilmarnock. Ludzie po prostu są ciekawi życia w Stanach, ale czy to dobra opcja na dłuższą metę? Do konkretnych rozmów w każdym razie nie doszło, ale może coś się dzieje za moimi plecami i spływają kolejne zapytania? W okienku transferowym byłoby to normalne. Ale nigdy nie było też tak, żeby ktoś zadzwonił i powiedział: masz tyle euro za sezon i trzy lata kontraktu. A nie, było raz, ale z Grecji, więc wiesz… No, ale w Polsce też niby kryzys.
Nie wszyscy płacą na czas, ale w kilku klubach można dobrze zarobić, np. ostatnio w Lechii.
Tam jacyś goście weszli, tak? A trener z zagranicy?
Faktycznie przestałeś się interesować (śmiech).
Czasem gdy widzę nagłówek, to czytam, ale jak człowiek w tym nie siedzi, to traci zainteresowanie. Może też dzięki psychologowi? Chyba tak, on mi sporo nagadał. Wiesz, ile jest negatywów w mediach i jak zawodnicy odbierają takie rzeczy? Sam ostatnio nie udzielałem wywiadów. Kiedyś ktoś dzwonił, to myślałem: „kurde, jak fajnie! Pogadam z kimś!”. Teraz mam spokój, skupiam się na treningach.
Niektórym brakuje takiej otoczki medialnej. Właśnie np. Maćkowi Rybusowi w Tereku.
Ale nie zapominaj, że jemu rzucają granaty na śniadanie! Dobra, żartuję (śmiech). Mieszkają gdzie indziej, nie?
Tak, w Kisłowocku.
Ale to mimo wszystko inny świat. Wiesz, chciałbym jeszcze posmakować jakiejś silniejszej ligi. Jak grywaliśmy sparingi z zespołami Premier League, to nie ma tak, że ktoś cię od razu wali po plecach. Spokój i ład.
I kto zrobił na tobie największe wrażenie?
Wasilewski! Nie, czekaj, zastanowię się. Mam problem z nazwiskami… Z kim my graliśmy? Choćby QPR spadło z Premier League. A „Wasylowi” naprawdę tak pozytywnie zazdroszczę. W Anglii doceniają zdrowych chamów o takich cechach wolicjonalnych, jak u niego. Walka, wstanie, ruszy, walnie z głowy… Z jakiegoś powodu kontrakt z nim przedłużyli, a przecież ośmiu zawodnikom kończyły się umowy. Premier League… No, byłoby zajebiście.
Słyszałeś, że trzech na pięciu piłkarzy Premier League w ciągu kilku lat po zakończeniu kariery bankrutuje? Ciebie, jako osobę znającą te realia, te liczby szokują?
Różnicę między piłkarzami Premier League a Championship chyba widać przede wszystkim po domach, bo na tym poziomie chyba każdy ma taki samochód, jaki chce, co widać choćby po naszym parkingu. No, może nie licząc samochodów na poziomie Ferrari czy Lamborghini, bo takimi jeżdżą już ci, którzy zarabiają najwięcej. Jak do tego podchodzę? Zabezpieczam się finansowo już w trakcie kariery, rozglądam się po rynku i inwestuję, bo nie zastanawiałem się, co będę robił, jak przestanę grać w piłkę. Nie wiem też, gdzie będę mieszkał. W Anglii mam już sporo znajomych, trzeci raz zmieniałem dom, poznałem ludzi z Nottingham… Jestem tam praktycznie cały czas i mam spokój, a tutaj jestem od trzech tygodni, jeszcze nie zdążyłem wyjechać na wakacje, a codziennie jestem w biegu. Bardziej się tu zajadę niż podczas treningów na Wyspach (śmiech). Oczywiście żartuję – to po prostu taki czas. Jeśli chcę zabezpieczyć przyszłość rodziny, to idealny moment.
Inwestujesz tylko w Polsce?
Na razie w Polsce, ale powoli też myślę o Anglii. Jak już kupię pierwszą nieruchomość, to już będzie łatwiej. Niby robiłem jakieś podchody, dowiadywałem się, ale ten pierwszy krok jest najtrudniejszy. A po piłce chciałbym pracować w telewizji, tylko musiałbym najpierw naprawić nos, bo mam garba jak Ormianie (śmiech). Nawet już o to pytałem, ale człowieku, ile to czasu zajmuje… Musiałbym najpierw w masce grać.
Łamałeś nos?
Tyle razy dostałem w japę, że nawet nie pamiętam! (śmiech) Chyba był złamany. Ale ta telewizja mi się podoba. Raz nawet komentowałem w Orange z Marcinem Grzywaczem i co prawda ludzie pytali: „co ty tam człowieku gadasz”, ale chyba dla śmiechu. Po tym meczu jakieś dostawałem jednak propozycje z innych telewizji. Przyjemna sprawa, jak masz gadane i umiesz się wysłowić. Ale to plany dalekosiężne, nad konkretami się nie zastanawiałem. Jeśli chodzi natomiast o inwestycje, to chciałbym pójść śladami Czarka Kucharskiego, który ma milion mieszkań i je wynajmuje. Nie chcę doprowadzić do takiej sytuacji, w jakiej znajduje się wielu piłkarzy, którzy zarabiają przez całą karierę dziesięć tysięcy, nagle zostaje im dwa i nie wiedzą, gdzie się podziało to osiem. Póki co nie inwestuję agresywnie, jak głupek i nie szukam na siłę jakiejś giełdy. Powoli, krok po kroku, realizuję swój cel. Grunt to zdrowy rozsądek, a co będzie dalej, zobaczymy. Może będę pasł owce na łące w Grecji? (śmiech) Na razie jest OK. Mam ciszę, spokój i mało się o mnie mówi, bo jakie miałoby to znaczenie? No powiedz – odbiłoby się to jakoś na mojej sytuacji?
Marcin Gortat kiedyś powiedział, że nieważne, jak się o sportowcu mówi – grunt, żeby się mówiło.
Ale nie porównujmy do NBA…
Wiesz, o co mi chodzi. Ilu było piłkarzy, których „powołały” media?
Ale to też byłoby dziwne, bo selekcjoner chyba wie, na kogo może liczyć. Nie sądzę, żeby media powołały tego obrońcę Thiago.
No, jego media na pewno nie. Jaki ty masz w ogóle kontakt z Nawałką?
Żaden. Zerowy. Ale sami rozmawialiśmy o tym, jaki miałem w tym sezonie dorobek. Gdybym strzelał, to nie potrzebowałbym żadnych wywiadów, bo i tak by o mnie gadali. Poza tym wiesz, jak ludzie podchodzą do Championship. Chamy, drwale, liga i pieniądze. Nie zawsze tak jest… Ciężko jednak, żeby selekcjoner do mnie teraz wyciągał rękę. Żeby coś odebrać, najpierw trzeba coś z siebie dać. Ale czekaj, w Polsce ostatnio się liczy coś takiego, jak asysty drugiego stopnia, tak?
Zaczęliśmy liczyć.
O, to takich mam dużo! Zresztą, poważne kluby nie przywiązują do statystyk aż takiej wagi, jak do samego meczu. Bo co mogę poradzić, jeśli gramy z Brighton, stwarzam sporo sytuacji, a Kuszczak broni więcej, niż powinien? (śmiech)
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA