Nie wiemy, co wstąpiło w Sebastiana Szymańskiego, ale niewykluczone, że rozegrał dziś najlepszą połówkę w seniorskiej piłce. No, zaimponował nam ten chłopak, przede wszystkim w pierwszej odsłonie, gdy dyrygował bardzo dobrze dysponowaną Legią, która tak naprawdę – w ciągu prawie całego spotkania, z wyjątkiem końcówki – nie pozwoliła Śląskowi na zbyt wiele. Tak, temu samemu Śląskowi, który w dwóch ostatnich kolejkach wbił przeciwnikom z czołówki tabeli osiem goli.
Dziwna jest ta nasza Ekstraklasa, nie rządzi się jakąkolwiek logiką. No ale dobra, wiemy to nie od dziś, nie to jest najważniejsze. Gorzej, gdy jakąkolwiek logiką nie rządzą się zachowania piłkarzy i, co gorsza, komentatorów relacjonujących ich spotkania.
60. minuta, Legia prowadzi 1:0. Śląsk nawet nie pierdnął, dość powiedzieć, że największym zagrożeniem należy ochrzcić strzał Cholewiaka zza pola karnego. Niegroźny. Wprost w Cierzniaka. Nadziei na korzystny wynik trudno było upatrywać już wtedy, ale swoje trzy grosze wtrącił jeszcze Piech. Brutalnie sfaulował Jędrzejczyka, nie ma dla niego żadnego wytłumaczenia. Szczęście, że obrońca Legii nie skończył ze złamaną nogą.
Sędzia chwilę się zastanowił, pomógł mu VAR. Wszystko jasne, klarowne. Faul brutalny, boiskowy bandyta pogoniony z murawy. W idealnym świecie skupilibyśmy się na dalszych wydarzeniach boiskowych.
Ale idealny świat nie istnieje.
Piech schodzi z boiska, ironicznie bije brawa, w sumie ciekawe, czy zdaje sobie sprawę, że ośmiesza sam siebie. Wtóruje mu Grzegorz Mielcarski, który wmawia ludziom bajki o niekorzystnych ujęciach, o niesłusznym wykluczeniu. Co najmniej zabawne.
No ale dobra, wróćmy do piłki. Gdybyśmy mieli opisać Legię w kilku słowach, powiedzielibyśmy, że – przede wszystkim do momentu wykluczenia Piecha – była wybiegana, dynamiczna i od Śląska po prostu lepsza. Prym wiódł bardzo aktywny Szymański, który w pierwszej połowie stawiał stempel na każdej koronkowej akcji Legii.
Najpierw ograł na lewej stronie Celebana i dograł na głowę Kucharczyka, który chybił. Potem sam miał szansę po strzale głową (głową!), gdy piłkę dograł mu Hlousek, a Celeban nawet nie zdążył zareagować. Akcja bramkowa? Znów Szymański. Tym razem jego rzut wolny, jego strzał w słupek, po którym piłka trafiła do Cafu, a ten skrzętnie swoją sytuację wykorzystał. Swoją drogą, wielki błąd popełnił Słowik. Strzał młodego pomocnika Legii nie był zbyt silny, jak najbardziej do odbicia. Kibicom Śląska mógł przypomnieć się kabaret w wykonaniu ich bramkarza przeciwko Zagłębiu Lubin, ale później było już lepiej, udało mu się nawet wyjąć dwa groźne uderzenia.
Ale co z tego, skoro bilans zysków i strat nie został wyrównany? Skoro zawalił Śląskowi gola. Jedynego w tym spotkaniu.
Bo Legia – przez większą część meczu – zdominowała dziś wrocławian. Ci długo nie byli w stanie zagrozić jej bramce. Choć nawet słowo “zagrozić” jest tutaj na wyrost. Ot, Cholewiak dwa razy uderzył zza pola karnego, wprost w Cierzniaka. Tyle. Poza tymi incydentami okazje kreowała Legia, choć nie ma co ukrywać – w pierwszej połowie oglądało się ją przyjemniej, była konkretniejsza, a jej grał ładniejsza dla oka. W drugiej połowie zatarła korzystne wrażenie, które pozostawiła po pierwszej części.
A po czerwonej kartce Piecha – paradoksalnie – Śląsk z minuty na minutę wyglądał lepiej. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale plusik za charakter możemy postawić. Tym bardziej musi boleć gospodarzy głupota Piecha. Skoro Śląsk nawet w dziesiątkę napędził rywalom strachu, kto wie, jak wyglądałoby to, gdyby mógł walczyć w pełnym składzie.
Tego się jednak nie dowiemy. Wiemy za to, że Legia pod wodzą Sa Pinto prezentuje się coraz lepiej.
[event_results 529569]
Fot. FotoPyk