– Ciężko przebić sytuację, w której prowadząca nie wie, jak nazywa się jej reporter. Chociaż jeszcze szerzej poszedł nasz wydawca Marek, który był pewnego dnia przekonany, że program jest nagrywany i nie leci na żywo. Wszedł na luzie do studia i podbił do Tomasza Majewskiego. “Dzień dobry, chciałbym uścisnąć rękę mistrzowi”. Wszyscy zbaranieli, ale to był rekord świata. Niczego równie spektakularnego jeszcze nie zrobiłem – mówi Krzysztof Marciniak, dziennikarz NC+, z którym rozmawiamy m.in. o Lidze+ Extra, mediach społecznościowych i żoliborskich porankach z cafe au lait i “L`Equipe” ze smartfonu.
37 kolejek ekstraklasy, Liga Mistrzów, Multiligi. Chce ci się jeszcze z nami gadać?
– O piłce mogę akurat rozmawiać w nieskończoność, ale kiedy mózg odbiera właściwie same futbolowe bodźce oczekujesz przynajmniej fajnego rozmówcy. A za mną akurat najcięższy sezon odkąd pracuje w branży i nie zawsze jest czas na inne rozrywki. Owszem, fajnie wyskoczyć do kina, poczytać książkę, ale te zaczęte na początku rundy leżą dzisiaj z zakładką na setnej stronie. Chwilami dopadała mnie świadomość, że mam absolutny natłok informacji z jednej dziedziny, ale ogółem wyszło mi to na dobre. Gorzej, kiedy pracujesz dziesięć godzin, idziesz się rozluźnić na imprezę, a tam znowu… Ktoś usłyszy, gdzie działasz i nagle schodzą się Janusze. Wtedy nie wiesz jak się zachować. Czy brnąć w temat, analizować, czy z drugiej strony zażartować lub całkiem urwać wątek. Masz wtedy – za przeproszeniem – w dupie, jak zagrał piłkarz X czy Y.
Ale ty uchodzisz akurat za takiego, którego zawsze można pomęczyć. Uśmiechnięty, ksywka w redakcji “Pan Ładny”, ewentualnie “Mr. Nice”. Ciebie w ogóle można wyprowadzić z równowagi?
– Ta łatka zaczęła mnie trochę uwierać. Ludzie mówili wprost: – “Boże, przecież ty nie możesz mieć żadnych zmartwień”. Ci, którzy tak twierdzą nie zdają sobie sprawy, że ja po prostu nie chcę emanować złą energią. Też czasem mam gorszy dzień lub jestem niewyspany, co akurat działa na mnie najgorzej. Ale po co to okazywać? Kiedy idziesz rano do pracy i widzisz na ulicy te wszystkie przygnębione i sfrustrowane twarze nie powinieneś na dobicie dokładać swojej. Trzeba się uśmiechać, cieszyć, bo żyjemy w fajnym miejscu i mamy możliwość robienia super rzeczy. To nie powód, by siedzieć i płakać.
To kiedy ostatni raz wyszedłeś z siebie? Może wtedy, jak na Legii nie chcieli cię wpuścić na stadion, z którego za chwilę miałeś komentować mecz?
– Była taka sytuacja. Przyszła nam późno zmiana grafiku i miałem mecz do skomentowania – bodaj w zastępstwie Rafała Dębińskiego lub Przemka Pełki. A tu wyskakuje ochroniarz i mówi, że na liście nie ma mojego nazwiska. Tłumaczę na spokojnie, że nastąpiła zmiana, ale patrzę na niego i widzę, że jak grochem o ścianę. Powiedziałem, że mogę z nim stać i czekać na rozpoczęcie spotkania, ale jeśli transmisji nie będzie, nikt raczej go nie pochwali za dobrze wykonaną robotę. Na szczęście kierowniczka produkcji rozładowała napięcie, wykonała parę telefonów i obeszło się bez większej awantury. W środowisku raczej nie dochodziło do wielu takich spięć. Zdarzały się czasem w Orange`u, kiedy trzaskałem drzwiami, ale po kilku miesiącach uznajesz, że nie ma do czego wracać. Choć zadra pozostaje.
W stosunku do piłkarzy też?
– Z nimi akurat nie mam takiego problemu. No dobra, niedawno dość porządnie się wkurzyłem, bo kompletnie nie mogłem zrozumieć jednej sytuacji. Zaprosiliśmy do Ligi+ Extra zawodnika, który lada dzień wyjedzie na zachód, a on nam na to: – “Nie chcę iść do telewizji, bo nie czuję się celebrytą”. Litości. Próbowałem wyjaśniać, że czeka go za chwile zderzenie z inną rzeczywistością, choćby prezentacja w nowym zespole. Dociekałem, czy wtedy też odpuści, ale odparł, że to zupełnie inna sytuacja. OK, niech mu będzie. Szkoda tylko, że piłkarze niekoniecznie potrafią zrozumieć na czym polega ich zawód. Nieważne. Z innymi nie jest tak źle. Trafiają się ludzie zamknięci w sobie, ale wtedy analizujesz co zrobić, żeby go otworzyć. Nie każdy jest oswojony z kamerami, światłem. Wtedy powinienem zadbać o to, żeby się rozluźnił.
Ten, który się nie zgodził to Paweł Olkowski. To teraz wizyta w Lidze+ Extra robi z piłkarza celebrytę?
– Dajcie spokój… Nie rozumiem, jak można w ten sposób do tego podchodzić. Trzeba zapytać, jak niektórzy z graczy oceniają zaproszenie do Ligi+ Extra, Cafe Futbol czy Futbol Raportu w Orange Sport. Świadomość niektórych klubów też jest w powijakach. A tu przecież chodzi także o reklamę zespołu w TV, o eksponowanie loga sponsora. A nawet lokowanie produktu, bo Jurek Dudek zawsze ma na sobie nadruk Castrola. Niektórzy są jednak niereformowalni. Patryk Małecki potrafi odmówić reporterom wyjścia przed kamerę w pięciu meczach z rzędu. I nie szkodzi, że Jacek Bednarz wlepiał mu za to kary w Wiśle. Pan Patryk i tak tego specjalnie nie odczuwał i w następnym meczu znów robił to, na co ma ochotę. A tu chodzi nie tylko o szacunek do nas – dziennikarzy, ale i do telewidzów.
Wspomniałeś o Lidze+ Extra. Ładnie się tam zadomowiłeś
– Cokolwiek by ci się nie trafiło – czy będzie to Grany Poniedziałek albo Liga+ Extra – musisz to zrobić tak samo dobrze. Oczywiście Liga+Extra to mit Andrzeja Twarowskiego i Tomka Smokowskiego. Kiedy usiadłem na ich miejscu po raz pierwszy trudno, żebym czuł się komfortowo. W zasadzie to tak jakbyś założył czyjeś buty – za duże albo takie, które cię uwierają.
Pamiętasz pierwszy program? Od razu usiadłeś obok Andrzeja Twarowskiego
– Pierwszy raz byłem w ogóle świadkiem erupcji kreatywności Andrzeja. No i przekonałem się o tym pierwiastku szaleństwa… Dwie godziny przed programem jest po prostu nie do okiełznania. Śpiewy, krzyki, rozmowy z pięcioma ludźmi na raz. Pisanie na boku, rejestrowanie faktów. Ja jestem przeciwieństwem – lubię sobie wygospodarować trochę przestrzeni, usiąść w spokoju, a tu obok mnie wylądował człowiek-impreza. Tyle, że szybko to zrozumiałem, bo Andrzeja też dotyka stres, a w ten sposób może go łatwo neutralizować. Wszystko mieliśmy dokładnie obgadane i ustalone – miałem się nie wpierdzielać, nie tworzyć żadnych figur ozdobnych, bo było na wcześnie. Ja zapowiadałem materiał, on z nich schodził. Jakoś poszło.
Oglądałeś to drugi raz?
– Zdarza mi się często odwinąć jakiś materiał, żeby wyłapać błędy. A nawet spojrzeć na to, jak siedzę, bo mamy tam dość dziwne fotele. Nie są najwygodniejsze na świecie – czasem się w nich zapadam, innym razem jestem za bardzo wyprostowany. Źle to wygląda w obrazku, a to ważny element. Nie za bardzo lubię siebie oglądać drugi raz, ale chyba nie tylko ja mam z tym problem…
A zapamiętałeś szczególnie niektóre ze swoich wpadek?
– Naturalnie. Więcej tego typu zdarzeń miało miejsce w Orange`u. Raz mogło się to skończyć dość marnie. Miałem wyłączony nadajnik, więc nie słyszałem komunikatów z reżyserki. Rozmawiałem sobie z koleżanką, która robiła przegląd prasy. Frywolna gadka, bo mamy bardzo dobry kontakt – na początku czy nie jest jej za zimno, czy nie przykręcić klimatyzacji. Potem czy przypadkiem nie będą jej się przebijały sutki przez koszulę, czy nie ma z nimi problemu. Dzięki Bogu skończyliśmy w momencie, kiedy na ekranie podglądowym pod prompterem zobaczyłem dżingiel. Nadal byłem rozluźniony i przekonany, że usłyszę zaraz coś w uszach, więc siedziałem mocno rozluźniony. A tu nagle widzę na tym ekranie swoją twarz, więc poprawiłem pozycję i wycedziłem, że – “Chyba jesteśmy na antenie”. Sięgnąłem błyskawicznie, żeby odpalić nadajnik i wtedy usłyszałem krzyk – bo mamy reżyserkę blisko studia – “KUUURWAAA!!! JESTEŚ!!!”!Przeprosiliśmy… Ale dobrze, że skończyliśmy na czas dyskusję o sutkach, bo to byłby już materiał do Łapu-Capu.
Była też słynna spadająca szklanka w studiu.
– Też podczas przeglądu prasy. Tu akurat nie ma naszej winy, bo… spadła z sama z siebie. A nie, czekajcie – Dominika, która prowadziła program ze mną… zapomniała jak się nazywam i nie wiedziała jak mnie przedstawić. Co z tego, że dzień wcześniej przegadaliśmy połowę redakcyjnej wigilii… Ten przegląd miał parę punktów kulminacyjnych – ciężko przebić sytuację, w której prowadząca nie wie, jak nazywa się jej reporter. Chociaż jeszcze szerzej poszedł nasz wydawca Marek, który był pewnego dnia przekonany, że program jest nagrywany i nie leci na żywo. Wszedł zatem na luzie do studia i podbił do Tomasza Majewskiego. “Dzień dobry, chciałbym uścisnąć rękę mistrzowi” – wszyscy zbaranieli, ale to był rekord świata. Niczego równie spektakularnego jeszcze nie zrobiłem.
Lepiej czujesz się jako prowadzący studio czy komentator?
– W komentowaniu mogę się jeszcze wiele nauczyć, popracować przede wszystkim nad warunkami głosowymi. Jest na tym polu sporo do poprawy, bo jeszcze pozostaje prowadzenie narracji. W studiu wszystko przychodzi mi dla odmiany z większą łatwością. Od pewnego momentu czynnik stresu tak na mnie nie wpływa. Często rozmawiam z różnymi osobami i te twierdzą, że wolą mnie jako prowadzącego niż komentatora. Ja to akceptuję, nie mam prawa polemizować. Chciałbym jednak cały czas rozwijać się w komentatorce, bo w studiu przychodzi swego rodzaju zgnuśnienie. A najlepsze w naszej pracy są wyjazdy i spotkania z ludźmi.
Co daje większą satysfakcję? Komentowanie dobrego meczu Ligue 1 czy prowadzenie Ligi+ Extra?
– Ciężko porównać, uczucia po skończonej pracy są kompletnie inne. W trakcie meczu jesteś nabuzowany, a po programie spokojny, bo tylko to cię może uratować. Tyle, że ja wtedy nie wiem, czy program wypadł bardzo dobrze, dobrze, średnio czy beznadziejnie. Nie umiem za bardzo się na tym skupić, bo mam za dużo na głowie – czy nie przewalamy, czy wszystko poszło OK. Nie umiem wystawić sobie noty. Z meczami jest trochę inaczej. Masz spotkanie, które kończy się wynikiem 3:2 po bramce w doliczonym czasie i dostajesz olbrzymiego kopa energii. Pamiętam choćby Lyon-PSG skończone rezultatem 4:4. Wychodzisz z dziupli i myślisz sobie: – “Kurde, uwielbiam ten sport. Zajebista gra, tyle się może zdarzyć”. Wracasz potem wieczorem, a krew ciągle buzuje.
I trzeba jakoś odreagować…
– Dokładnie. Tak zdarzyło się akurat po tym wyniku 4:4, bo po pracowitej sobocie była wolna niedziela. Trudno mi jednak wygospodarować wolny weekend, co specjalnie nie cieszy mojej dziewczyny. Bo kiedy ona ma wolne, ja zwykle jestem zajęty.
Ligę francuską kupiłeś od razu? Sam jej nie wybierałeś.
– Na początku, tak jak mówisz, trzeba ją kupić. Zwłaszcza, jeśli nie siedziałeś w tym wcześniej, a powiedzmy sobie szczerze – nie jest to liga, która interesuje nas w pierwszej kolejności. Przyszedł Gry Plan, zostałem wpisany na francuską i nie powiesz: sorry, sorry, ale to nie jest moja liga. Potem zacząłem wsiąkać. Czytam gazety, uczę się francuskiego…
Słynne żoliborskie poranki. Cafe au lait, croissant i świeżutkie L`Equipe.
– Ale L`Equipe z PDF-a, a zamiast croissanta bezglutenowa owsianka. A tak już na poważnie, to racja – mniej więcej tak to wygląda. Francuzi naprawdę robią gazety na bardzo wysokim poziomie, z mnóstwem infografik, analiz. Czasem coś wrzucę na Twittera i zaraz pytania: Jezu, skąd masz takie fajne obliczenia. A sama liga – daje radę. Mistrzowski sezon Lille, kiedy Hazard wyczyniał cuda, teraz masz Zlatana, a w całej lidze mnóstwo jest innych świetnych piłkarzy jak James Rodriguez z Monaco. Ogólnie wolę kulturę włoską niż francuską. Więcej razy byłem we Włoszech niż we Francji, ale Ligue 1 kupiłem. Trzeba się przekonać do tej ligi.
Mówisz o Włoszech. Przypomniało nam się, że na turnieju dziennikarzy grałeś przeciwko Ze Marii, który kiedyś grał w Interze Mediolan.
- Na szczęście nie był już tak szybki i dało mu się uciec! A tak całkiem serio – rywal grał z nami lajtowo, choć mieliśmy dużo frajdy. Prowadzić do przerwy 1:0, kiedy twój bramkarz broni karnego, a mierzysz się z Davidem Suazo, Dino Baggio czy Francesco Toldo… Rywalami była ekipa Inter Forever, a mecz doszedł do skutku, bo sponsorem jest tam polski Oknoplast. Sam Toldo okazał się najbardziej sympatycznym zawodnikiem, bo rozmawiał z nami 20 minut. Porozumiewaliśmy się po angielsku, łamanym włoskim i z pomocą tłumaczki. Opowiedział nam anegdotę, jak podczas finału Euro 2000 w jakiś przypadkowym zderzeniu złamał nos, a tydzień później miał wesele. Na wszystkich ślubnych fotkach ma wielkiego, zdeformowanego kulfona, z którego żona nie była specjalnie szczęśliwa… Na drugim biegunie był z kolei Dino Baggio. Zamknięty w sobie, niedostępny. Nie wiem czy wynikało to z charakteru czy z urazu do Polaków po słynnych wydarzeniach z Krakowa, kiedy grał jeszcze dla Parmy.
Jak odbierasz dziennikarzy, którzy w życiu piłki nie kopnęli, a coraz częściej zabierają głos na temat taktyki?
– Zastanawiam się zawsze nad jednym: czy jak ktoś zaczyna mędrkować na sprawy taktyczne i mówi, że ten zespół zagrał za mało diagonalnych piłek, a ten gra w środkowej strefie szóstką zawodników, to czy ma on ma jakieś podłoże merytoryczne i widzi więcej od innych, czy to tylko takie przeświadczenie na podstawie iluś tam obejrzanych meczów. Jeżeli to jest taki oglądacz, który opiera się na tym, że widział setki meczów to raczej nie powinien ogłaszać swoich sądów w formie prawdy objawionej. A wiele osób tak ma. Ja widzę najlepiej, ja wiem jako jedyny, co źle zrobił Mourinho itd. Niby wszyscy dziennikarze oceniają, ale trzeba brać poprawkę, że ty czegoś nie wiesz, tylko się domyślasz. Nie byłeś w szatni i nie wiesz tego wszystkiego, co wie ten gość. Staram się unikać zdecydowanych poglądów, że ktoś zrobił dobrze albo źle. Raczej się zastanawiam. A są tacy, którzy wiedzą. Wiedzą wszystko o futbolu i głoszą o tym na Twitterze. No, ich prawo. Ale nikt nie musi traktować tego na poważnie. Każdy ma swój osąd.
Wywołałeś Twittera. Fajna zabawka, ale to budzi politowanie, jak wchodzisz w finale Ligi Mistrzów na telefon i po 10 minutach czytasz, że Diego Costa to chuj, a Simeone nie umie wyciągać wniosków.
– Odnośnie Twittera fajnie ktoś to sparafrazował. Że jeszcze nigdy tak wielu ludzi, którzy mają do powiedzenia tak mało, nie mogło mówić tak wiele.
Ale sam przyznasz, że Twitter zmienia piłkę. Leśnodorski z Mioduskim dyskutują sobie na oczach tysięcy followersów. Kamil Grosicki sam daje komentarz po meczu, a Mariusz Piekarski zaprzecza jakimś tam informacjom. Wyobraziłbyś sobie coś takiego trzy lata temu?
– To prawda, spójrz na sytuację z dziewczyną Nasriego. Nikt by jej nie znał, gdyby nie wpis na Twitterze, że “pierdolony Deschamps, pierdolona Francja i generalnie chujowo, że nie ma Nasriego”. Nagle dziewczyna we Francji stała się osobą nr 1. Wrogiem publicznym. Widać, że ten świat zmierza w kierunku nowych technologii, ale u nas to jeszcze nie ten etap. Ilu masz piłkarzy na Twitterze? Pięćdziesięciu? Mateusz Klich, Kuba Rzeźniczak, jest ich trochę, ale ci topowi typu Robert Lewandowski raczej nie dyskutują z fanami. Jak Paweł Olkowski założy Twittera to trzeba będzie obwieścić, że osiągnęliśmy koniec ewolucji, koniec ery cyfryzacji.
A twitterowe przepychanki? Wolisz się przyglądać czy czasem zabierasz głos?
– Jeżeli ktoś wywołuje dyskusje i próbuje przekonać go do swoich racji w tweetach na 140 znaków, to życzę powodzenia.
Do tego czasem dochodzi jeszcze AlkoTwitter…
– Wiem, wiem, parę razy zostałem zaczepiony przez AlkoTwitter. Trzeba mieć rozsądek i wiedzieć, jakie rzeczy piszesz i do kogo. Przecież nie napiszę sobie na AlkoTwittera o 3 w nocy do Bogusława Leśnodorskiego, bo byłbym kompletnym parodystą. To tak jak ze wszystkim: musisz wiedzieć, kiedy używać, a kiedy nie. Patryk Mikita nie wie. Po przegranym meczu Widzewa wrzucił fotkę, jak w pokoju stoi flaszka i tańczą dwie laski. Już mniejsza o to, że on nie musiał tej flaszki pić. Ale po co takie rzeczy wrzucać?
Czyli nie masz tak, jak Roman Kosecki, że oznajmiasz całemu światu hasło “PRACUJEMY!!!!” i – dajmy na to – wrzucasz fotkę ze studia Ligi+ Extra?
– Capslocka zostawiam w spokoju, ale fotki czasem wrzucam. Dla wielu ludzi, którzy nie wiedzą, jak wygląda telewizja od środka, są to naprawdę cenne rzeczy. Ludzie łakną takich smaczków. Kiedyś wrzucenie zdjęcia wozu transmisyjnego na Granym Poniedziałku wywołało lawinę wpisów: wow, ale fajne, wow! Kurczę, pierwszy lepszy człowiek nie ma możliwości ot tak z ulicy wejść sobie do wozu transmisyjnego.
Jak w ogóle wspominasz Grany Poniedziałek? Wyjazdy z rana do Bielska-Białej, potem wtorkowe powroty. Trochę to pewnie “rozwalało” tydzień.
– Wyjazdy były fajne, ale mniej więcej do 10 kolejki. Bo potem jak jedziesz w listopadzie na drugi koniec Polski i robisz program z płyty, gdzie ciągle deszcz pada, to wiadomo, że twój komfort gdzieś spada. Ale robota to robota, robimy świetne rzeczy, więc nie narzekam. Lubiłem jeździć ze względów towarzyskich, bo każda godzina o piłce przegadana z Remkiem Jezierskim, Piotrkiem Dziewickim czy Kubą Polkowskim to sama przyjemność. Kuba ma nieszablonową wiedzę o piłce, taką hipsterską, powiedziałbym. Zna wszystkich młodych chłopców od 11 do 15 roku życia, którzy kopią piłkę, no i ogólnie chłonie futbol. Z Granego Poniedziałku zapamiętam więc masę rozmów o piłce i mecz Piast – Wisła, gdzie miałem 39 stopni gorączki. Michał Probierz podał się do dymisji, a ja marzyłem, żeby pojechać do hotelu. Pierwszy raz musiałem zamawiać lekarza do domu. Nie miałem sił. Majaczyłem. Kilkanaście godzin na mrozie raczej mi nie posłużyło.
W trakcie komentowania albo prowadzenia studia masz jakieś obawy? Tomek Smokowski powiedział kiedyś, że obawia się czkawki w tracie transmisji.
– Nie wiem, raczej nie. Ale raz zdarzyła mi się historia, że z powodu Maratonu Warszawskiego dotarłem do pracy minutę po rozpoczęciu transmisji. Biegłem przez pół Mokotowa, zostawiłem samochód gdzieś po drodze, byle tylko zdążyć. A potem wbiegłem do dziupli i od razu słyszę odliczanie 10, 9, 8. Zaraz muszę coś powiedzieć, a nie mogę uspokoić oddechu. Przy czytaniu składów wymiękłem przy drugim nazwisku. A najśmieszniejsze było to, że po siedmiu minutach przyszedł trener Białas i sprzedał wszystkie ciekawostki, które ja powiedziałem kilka minut wcześniej. Musiało wyjść zabawnie.
Nie żałujesz, że zostałeś dziennikarzem sportowym? Chciałeś być tym politycznym…
– Tak było, ale byłem bardzo młody i naiwnie patrzyłem na świat.
Kuźniar był twoim idolem?
– Nie, nie. Kuźniara jeszcze nie było. To były czas, jak jeszcze chodziłem do liceum, czyli 2000-2002. Jeszcze na studiach byłem rozpolitykowany. Angażowałem się. Dyskutowałem. Ale dzisiaj jak patrzę na pracę moich kolegów i koleżanek, to nie żałuję. Spijanie z ust polityków i relacjonowanie wzajemnych pyskówek. Sorry, ale to nie dla mnie.
Ty w ogóle chciałeś pisać. Że niby ta forma dziennikarska jest tą, w której sprawdzałbyś się najlepiej
– Tak mi się wydawało. Nie wiedziałem, w jakim kierunku zmierzają media. A wiadomo, że dziś idą w stronę Internetu i Video. Ta prasa drukowana niestety będzie ginąć. Kiedyś wydawało mi się, że te szpalty i nazwisko pod tekstem, to jest to, w czym najbardziej się odnajduję. Do dziś wolę gazetę papierową niż na tablecie.
Tak samo, jak do dziś podkręcasz głośniej jak leci audycja “Co w mowie piszczy”.
– Tak, tak, jestem fanem audycji Katarzyny Kłosińskiej w Trójce. To krótkie felietony o casusach językowych. Ostatnio nawet dostałem od Kuby Polkowskiego książkę o takim samym tytule i czytam sobie do snu kilka rozdziałów, bo mają dokładnie stronę. Nie wymagają wielkiego wysiłku, a każdy dziennikarz powinien dbać o język i robić coś w tym kierunku. Dla mnie to oczywiste.
W przyszłym roku będziesz wykładał na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Nie będzie to kolidowało z Canalem?
– Bałem się, że będzie to trudne do pogodzenia, ale dogadałem się z prodziekanem i tak naprawdę wystarczy, że trzy razy w miesiącu przyjadę do Poznania i jestem w stanie to ogarnąć. Będę wykładał dziennikarstwo sportowe. Fajne doświadczenie.
Masz już wprawę, bo prowadziłeś w liceum fakultety. Podobno same dziewczyny przychodziły.
– To zabawne, bo przychodzi gość, który pracuje w telewizji sportowej i masz go podanego na tacy. Możesz pytać o wszystko i faktycznie kilku chłopaków długo ze mną rozmawiało. Ale potem, jak przyszło, co do czego, to frekwencja nie była za wysoka. Ale rozumiem ich, to była ósma godzina lekcyjna. Nie każdy ma już siły, żeby zostawać na fakultetach. Ale były trzy bardzo ambitne dziewczyny, które mocno tematem się zainteresowały.
Ale miałeś problem z wyegzekwowaniem prac domowych.
– Weź wyegzekwuj prace domowe od dziewczyn, które przychodzą na zajęcia i zastanawiają się, czy jakiś chłopak im odpisze, czy nie. Mają większe zmartwienia niż fakultety z dziennikarstwa. Ale parę razy byłem pozytywnie zaskoczony. Dziwiłem się tylko, że tak wiele osób ma problem z przełamaniem wstydliwości. Czasem dziewczyny wstydziły się przeczytać tekst, który napisały. A od tego przecież trzeba zacząć, jeśli chce się w tym zawodzie funkcjonować.
W Canale kto ci najbardziej pomógł? Kogo uważnie podpatrujesz?
– Na pewno dużą pomocą służył i służy Andrzej Twarowski. Wiele rzeczy mi tłumaczył odnośnie życia w redakcji itd. A warsztatowo uczę się od każdego. Jeżeli ktoś coś robi fajnie, to podpatruję. Lubię słuchać jak komentuje Rafał Wolski. Świetnie operuje językiem, ma super pasję w głosie, do tego jest perfekcjonistą, co jest bliskie mojej filozofii. No, długo mógłbym wymieniać. Np. Tomek Smokowski ma ogromny luz przed kamerą. Patrzysz na niego i myślisz: a może uda się to jakoś przełożyć na mój język wyrazu? Od każdego w tej redakcji można wyciągnąć coś pozytywnego.
Redakcje Orange i Canal+. Podobne klimaty?
(W Canale nie ma Hektora – głos z boku)
(I Zarzecznego – drugi głos z boku)
– Zupełnie inny tryb pracy. W Orange dzień w dzień masz newsroom. Z jednej strony jest to męczące, bo ciągle przebywasz z tymi samymi osobami, ale z drugiej masz coś, co buduje więź. Ktoś cię powkurwia, ale generalnie śmiejesz się, bo taki jest klimat newsroomu. Jesteś cały czas bodźcowany rzeczami, które się dzieją dookoła. W Canale w weekendy jest podobna atmosfera, a w tygodniu każdy sobie wybiera: albo pracuje z redakcji albo z domu. Poza tym Orange to bardzo młoda redakcja, trochę inna bajka niż Canal, gdzie masz głównie facetów, którzy mają dzieci i po pracy spieszą się do rodziny, a nie żeby o północy stać w bramie Ulubionej i gadać, co się dzieje.
Z Canalu ciężej na miasto ruszyć, bo na Stegnach…
– To prawda, ale po ostatniej gali Ekstraklasy nie miałem wrażenia, żeby ludzie pracujący w Canale mieli specjalne problemy z wyjściem na miasto. Problem raczej dotyczył wczesnego wrócenia do domu. Może tak zakończmy.
Rozmawiali PAWEŁ GRABOWSKI i FILIP KAPICA