Było kilka kuszących par na środę z Ligą Mistrzów, więc wybór Tottenhamu z Barceloną niekoniecznie był dla wszystkich oczywisty, ale każdy, kto zdecydował się śledzić wydarzenia na Wembley, musiał być zadowolony. No, chyba że kibicował gospodarzom. Wtedy otrzymał piękny spektakl, acz ze smutnym zakończeniem. Londyńskie “Koguty” dziobały Barcę jak tylko mogły, sprawiły, że mieliśmy wielkie emocje do samego końca. Koniec końców jednak 4:2 wygrała drużyna po prostu lepsza.
A trzeba przyznać, że wygrana Dumy Katalonii wcale nie wydawała się oczywista, patrząc na jej aktualną formę. Podopieczni Ernesto Valverde w ostatnich trzech ligowych kolejkach wywalczyli zaledwie dwa punkty, remisując z Gironą i Athletic Bilbao, a przegrywając ze słabiutkim Leganes. Jeżeli ktoś chciał analizować po pierwszym gwizdku sędziego, czy ten kryzys zostanie przedłużony, od razu został wybity z rytmu. Już w 2. minucie Hugo Lloris uznał, że skopiuje wyjścia z bramki Matusa Putnockiego. Francuz podjął irracjonalną decyzję o wycieczce na skraj pola karnego po dalekim zagraniu, gdy wszędzie blisko znajdowali się jego obrońcy. Skończyło się na tym, że Jordi Alba wycofał piłkę na osiemnasty metr do Coutinho, a ten strzelał w zasadzie do pustej bramki. Tak szybkie objęcie prowadzenia mogło zaskoczyć nawet samą Barcelonę, ale skoro rywale rozdają prezenty, to trzeba brać.
Alba tego dnia zaliczył łącznie trzy asysty, wspaniałą partię rozegrał też Leo Messi (cudowne podania, dwa gole, dwa słupki zaraz po zmianie stron), ale i tak telewizje na całym świecie najczęściej będą powtarzać fantastyczne uderzenie Ivana Rakiticia. I trudno się dziwić.
Przy akcji na 0:2 całe nieszczęście zaczęło się od prostej straty Davinsona Sancheza. Kolumbijski stoper co jakiś czas bywał strasznie niepewny. W drugiej połowie do spółki z Llorisem mógł podarować gościom kolejnego gola. Sanchez zagrał nieprzyjemne podanie swojemu bramkarzowi, ten poza polem karnym stracił na rzecz Messiego, ale Argentyńczykowi w ostatniej chwili piłkę spod nóg wybił Toby Alderweireld. Groźne straty stanowiły spory problem dla Tottenhamu, w taki sposób padła też ostatnia bramka dla “Barcy” (Alba zabrał piłkę Sissoko).
Gdy Messi po zmianie stron zaczął obijać słupki, wydawało się, że jedyna wątpliwość, to rozmiary zwycięstwa mistrzów Hiszpanii. Londyńczycy jednak zmobilizowali się i podjęli walkę. Dwa razy łapali kontakt. Najpierw Harry Kane w polu karnym nawinął Semedo i precyzyjnie kopnął w dalszy róg. Później Eric Lamela strzelał sprzed szesnastki i pewnie nie byłoby żadnego zagrożenia, gdyby nie rykoszet od Clementa Lengleta, który kompletnie zmylił Ter Stegena. Lenglet “zrewanżował się” (bo ciężko mówić, że wtedy zawalił) w 85. minucie, blokując bardzo groźny strzał Moury, poprzedzony efektownym ograniem dwóch obrońców. Gdyby nie francuski obrońca, zapewne byłoby 3:3. A tak niedługo potem Messi dobił Tottenham.
Valverde zaryzykował i rzucił na głęboką wodę Arthura. 22-letni Brazylijczyk wcześniej rozegrał w tym sezonie zaledwie 146 minut. Chłopak nie spękał i nie utonął na głębinach. Ba, od razu odrzucił koło ratunkowe i pływał w najlepsze, świetnie poczynając sobie w środku pola. Zawsze był do podania, zachowywał spokój, mądrze regulował tempo gry, a jak trzeba było, ostro walczył z rywalami. Egzamin zaliczony celująco.
Barca realizuje plan i ma komplet punktów po dwóch kolejkach. Tottenham natomiast wyłącznie przegrywa i jeśli zamierza jeszcze myśleć o awansie, musi w następnym meczu wygrać w Eindhoven z PSV.
Tottenham – Barcelona 2:4 (0:2)
0:1 – Coutinho 2′
0:2 – Rakitić 28′
1:2 – Kane 52′
1:3 – Messi 56′
2:3 – Lamela 66′
2:4 – Messi 90′
Fot. newspix.pl