Nasza reprezentacja przyzwyczaiła nas do tego, że na wielkich imprezach gra mecz otwarcia, później mecz o wszystko i na koniec mecz o honor. Spodziewaliśmy się, że na brazylijski mundialu tradycyjny los naszych rodzimych kopaczy może powtórzyć wielu, ale nie akurat Hiszpania. W końcu to drużyna, która wygrała trzy ostatnie wielkie imprezy z rzędu, rozkochując w sobie miliony kibiców na całym świecie. Mówi się, że jak spaść to z wysokiego konia, ale w wypadku podopiecznych Vicente del Bosque należy raczej mówić o upadku z 30 piętra. Wszystko kiedyś się kończy, ale „La Furia Roja” zalicza spektakularny upadek, jakiego dawno nie widzieliśmy. To była czarna środa na Półwyspie Iberyjskim – pogrzeb, który zakończył piękną sześcioletnią podróż.
Vicente del Bosque starał się ukryć emocje, ale widać było wielki ból i zawód, jaki sprawili mu jego podopieczni. W pomeczowym wywiadzie powiedział, że to nie czas na rozmowy o przyszłości, ale to tylko zasłona dymna. Selekcjoner Hiszpanów na pewno podświadomie czuje, że to koniec pewnej ery i zmiany są nieuchronne, wliczając w to zapewne i jego posadę. Hiszpanom zabrakło głodu, pragnienia, są zbyt najedzeni latami sukcesu.
Nie, to nie starość – to zwyczajny brak nowych wyzwań, piłkarze „La Furia Roja” zapomnieli jak to jest przegrywać. Zapomnieli jak to jest pragnąć czegoś bardziej niż inni. To nic nadzwyczajnego, to się zdarza – oni na szczycie byli dłużej niż inni, wszystko przeżyli, wszystko widzieli.
Wczorajszy zimny prysznic kończy ich epokę, ale był im bardzo potrzebny. Być może wrócą znów głodni, napędzani chęcią rewanżu, ponownego wdrapania się na szczyt. Hiszpanie dostali impuls do zmian, do powiewu świeżości w tym zatęchłym pokoju pełnym rozleniwionych samców alfa. Większość z nich jest spełniona piłkarsko na tyle, że nie bardzo jest gdzie upychać kolejne puchary, nagrody, trykoty rywali zdobyte w pomeczowej wymianie koszulek. Czas odejść od stołu i dać innym się najeść – tym bardziej głodnym, tym bardziej pragnącym.
Potrzebne są zmiany, świeża krew.
A być może jest i drugie dno. Może to taktyka zwyczajnie zawiodła? Diego Costa kreowany był na mesjasza, „dziewiątkę” z prawdziwego zdarzenia jakiej nie było w kadrze od czasów zapaści Fernando Torresa. Jak wyszedł ten eksperyment, sami widzieliśmy. Costa był albo totalnie bez formy po kontuzjach, a może zwyczajnie nie pasuje do tej taktyki? A może i do drużyny? Problem leży pewnie jednak w ustawieniu boiskowym – jeśli Diego może czarować w Atletico, to pewnie jest gdzieś i wzór do odkrycia by naturalizowany Hiszpan był tej kadrze przydatny.
Łatwo jest się pastwić nad przegranymi, ale parę rzeczy trzeba zauważyć. Symbolem tegorocznej klęski Hiszpanów jest Iker Casillas. Nie wiem dlaczego, a pewnie i nikt tego nie wie, ale „Święty Iker” zestarzał się na naszych oczach okrutnie. Zamiast kwitnąć wraz z wiekiem tak jak większość bramkarzy, żywa legenda Realu więdnie coraz mocniej. Przypomina mi się kazus Michaela Owena. Podobnie jak Iker, bardzo wcześnie zaczął swoją wielką karierę, szybko przeskakując ze statusu juniora do gwiazdy światowego formatu. Oczywiście w wypadku Owena doszły jeszcze kontuzje, ale on także szybko gasł.
Dobiegając trzydziestki Michael Owen był cieniem tego młokosa, który czarował świat swoimi pięknymi golami. Osobiście mam nadzieję, że Casillas pozbiera się, że to chwilowa niedyspozycja. W końcu to on bronił w zwycięskiej kampanii w Lidze Mistrzów, czyli nadal to ma. Równie dobrze może on jednak podzielić los byłego snajpera „The Reds”, będąc coraz słabszym i słabszym. Czy Mourinho widział coś więcej niż my, sadzając Ikera na ławce w Realu? Niewykluczone, widzieliśmy w końcu bowiem, jak zaprezentował się on w dwóch pierwszych spotkaniach na mundialu. Dawny błysk w oku Casillasa? Zamienił się w strach i niepewność. Cienka jest linia dzieląca bohatera od nieudacznika, zwłaszcza w życiu bramkarza.
Media już prorokują, że Del Bosque może pożegnać się z posadą i byłaby to decyzja na pewno rozsądna. Warto spróbować kogoś nowego, może zmienić system gry, wymienić niektórych wykonawców? Każda, nawet najwspanialsza przygoda się kiedyś kończy, a ta kończy się dwoma spotkaniami i bilansem bramek 1:7. Eksperci z „Daily Mail” zadali ciekawe pytanie: „Czy taktyka kreuje piłkarza, czy może jest odwrotnie?” Przez lata twarzą tiki taki był Xavi, maestro Barcelony. Czas jest okrutny nawet dla niego i to właśnie asa „Blaugrany” obwiniono częściowo za porażkę 1:5 z Holandią. Spotkanie przeciwko Chile przesiedział na ławce, a inni starali się kopiować jego grę. Bezskutecznie.
Zaryzykujmy pewną tezę – tiki taka umrze wraz z odejściem Xaviego na emeryturę. Diego Costa to dobry napastnik, ale w życiu nie pasuje do piłki spod znaku Guardioli i Del Bosque. Minione dwa lata pokazały nam, że na gruncie klubowym taktyka ta umarła, zwyczajnie przestała się sprawdzać. Teraz nadszedł czas jej śmierci w wymiarze reprezentacyjnym. Coraz więcej zespołów stawia na futbol bezpośredni, pragmatyzm, a nie sztukę dla sztuki w postaci tysiąca i jeden krótkich podań. Świat nauczył radzić sobie z tiki taką, Hiszpanie muszą wymyśleć zatem coś nowego. Nadszedł czas (a może i powrócił?) twardej gry, futbolu szybkiego, bazującego nierzadko na kontrataku. Umarł król, niech żyje król.
<b>KUBA MACHOWINA</b>
