Fortuna musi wyjątkowo lubić się z ironią losu, skoro w 1/32 Pucharu Polski skojarzyła ze sobą dwie ekipy, które w ostatnim czasie są w sporym kryzysie. Co prawda Pogoń wygrała w weekend z Wisłą Kraków, ale poza tym jej gra pozostawia wiele do życzenia. No i jeszcze ten szpital w drużynie… Z GKSem Katowice w sumie nie jest lepiej, skoro okupuje niziny pierwszej ligi. Super prognostyk na mecz, prawda? Dwóch leżących przyszło dziś (się) pokopać i dopiero w serii rzutów karnych padły te najważniejsze ciosy, które dobiły szczecinian.
A zaczęło się tak niepozornie… Nieśmiałe były te pierwsze ataki podopiecznych trenera Dziółki i dopiero ten z 20. minuty przyniósł bardzo dobry efekt. Z lewej strony szturmował Łyszczarz, wbiegł w pole karne, a że krótko trzymał piłkę, to też obecni obok niego Hołota i Rudol nie za bardzo wiedzieli jak się zachować. Pierwszy – dał sobie siana, nie chciał ryzykować faulem. Drugi zaś wstawił nogę w tor biegu pomocnika i bach, ten runął na ziemię. Cóż, jedenastka była całkowicie zasłużona i mimo tego, że Budziłek wyczuł intencje Añona, nie udało mu się go przechytrzyć.
GKS zaczął wtedy grać w ślimaczym tempie. W przejściu do ataku niemal zawsze zagranie szło opóźnione. Atak pozycyjny? Emocje jak podczas wyścigu ślimaków. Pressing? Prawie tak niski jak w meczu Polski z Japonią.
W takich okolicznościach całkiem szybko strzelony gol na 1:0 w sumie idealnie ustawił mecz pod to jak chciała grać przeszkadzać rywalom pragnęła drużyna gospodarzy. Trudno było na przykład Buksie odnaleźć się w polu karnym, skoro wokół niego panował taki ścisk, że momentami brakowało mu nawet powietrza do oddychania. Najbardziej wymowna w tym aspekcie może być klisza mniej więcej z 60 minuty, gdy praktycznie cała drużyna gospodarzy broniła się na przestrzeni… no nie wiemy, gdzieś 15×20 metrów.
Mimo wszystko myśleliśmy sobie dość długo: „dobra, skuteczna odpowiedź to w zasadzie kwestia czasu”. Od początku spotkania to przecież zawodnicy Runjaica atakowali bardziej przekonująco. Na przykład już w 7. minucie w słupek uderzył Hołota, a niezwykle trudną do obrony kaczkę z rzutu wolnego puścił Kożulj, lecz i wówczas Krzysztof Baran interweniował skutecznie. W ogóle Kożulj rozgrywał dziś dwa mecze w jednym, bo parę razy fajnie się podłączył do ataku, ale też kilkukrotnie w dogodnej okazji piłkę przyjmował tak fatalnie, że psuł cały wysiłek kolegów z ofensywy.
Oprócz tego Pogoń najgroźniej atakowała lewą stroną, gdy wysoko podchodził Nunes, Kowalczyk pokazywał się do podań, zaś kolejne opcje rozegrania dawał Drygas. Ale co by nie było zbyt różowo, dogrania ich wszystkich a także z przeciwnej flanki Kożulja i Hołoty nie znajdowały adresata. Z dwóch powodów – albo były niecelne, albo stoperzy gieksy zbyt uważnie pilnowali Buksę, by mógł on cokolwiek zdziałać.
W zasadzie najgroźniejsza okazja z jego udziałem zdarzyła się w momencie, gdy nie wziął się za wykończenie, tylko wystąpił w roli napastnika odgrywającego. Wygrał pojedynek powietrzny z Poczobutem, a piłkę pod nogi otrzymał Drygas. Ten zaś wyszedł sam na sam, ale przestrzelił tak bardzo, że piłka wylądowała podobno poza górnośląską konurbacją. Na szczęście Portowców więcej precyzji włożył w strzał w 85. minucie, kiedy po dośrodkowaniu Majewskiego i własnej dyńce zdobył wyrównującą bramkę.
Nie będziemy zatem się go czepiać. Na cel bierzemy Benedyczaka, który już w doliczonym do drugiej połowy czasie mógł tę konfrontację rozstrzygnąć. Wyobraźcie to sobie – mijają ostatnie sekundy meczu. Wasz kolega (znów Majewski) dostaje piłkę w polu karnym, może ładować, albo podać wam, wszak czekacie na idealnej pozycji. Ani jednego obrońcy wokół, wszyscy już pogodzili się z wyrokiem i egzekucją. Piłka dociera do was, dokładacie nogę i… słupek! Nie wiedzieliśmy, czy się śmiać, czy jednak płakać, naprawdę. Tym bardziej, że podobną sytuację zepsuł później Matynia po centrze Błanika.
I o ile w podstawowym czasie gry GKS jeszcze stwarzał całkiem niezłe zagrożenie – na przykład po stracie Podstawskiego koło własnej szesnastki i strzale Tabisia – o tyle w dogrywce to już Portowcy dawali więcej konkretów, ale na drodze, w spektakularny sposób, często stawał im Krzysztof Baran. Z interwencji na interwencje coraz bardziej podkręcony, coraz bardziej efektowny i efektywny w paradach. Pierwszą spektakularną zaliczył jeszcze w 80. minucie, gdy barkiem chciał pokonać go Rudol, a on pofrunął imponująco wysoko, broniąc ten strzał. Następnie pojedynki z nim przegrywali także Benedyczak czy Majewski, obaj próbujący swoich sił z paru metrów, w bardzo dogodnych sytuacjach. Niesamowita była ta nieskuteczność szczecinian, aż trudno było w nią uwierzyć.
Co jednak najważniejsze – miała też przełożenie na serię rzutów karnych. Na nic zdała się ładna parada Budziłka, blokująca próbę Śpiączki, skoro vis-a-vis Portowca znów okazał się lepszy. Najpierw bowiem znów wygrał pojedynek z Buksą, który uderzył praktycznie na idealnej wysokości dla bramkarza. Za chwilę zaś zatrzymał Dwalego, wszak ten praktycznie pokazał mu ułożeniem ciała gdzie będzie próbował zmieścić futbolówkę.
Oj, będzie dziś noszony Baran na rękach przez kolegów z drużyny. Przeciwnikom zaś przyśni się przez kilka nocy z rzędu i to jako bohater wyjątkowo nieprzyjemnego koszmaru…
GKS Katowice 1:1 Pogoń Szczecin (1:0)
1:0 Añon 21′ (karny)
1:1 Drygas 85′
(4:3 po rzutach karnych)
Fot. NewsPix.pl