„Po cholerę nam mundial?” Część kolejna, nie ostatnia

redakcja

Autor:redakcja

10 czerwca 2014, 09:20 • 26 min czytania

– W godzinach szczytu korki w Sao Paulo miały wczoraj 250 km. My pokonaliśmy 20 km na lotnisko w ponad półtorej godziny w piekielnym chaosie, w chmurach spalin poruszających się jak ślimaki pojazdów. Ten strajk to wierzchołek góry lodowej. Od wielu tygodni strajkują kolejno policjanci, nauczyciele, pracownicy transportu, ludzie bezdomni i Indianie zarzucając władzom marnowanie miliardów dolarów na stadiony i faraońskie święto piłkarskie, na którym kokosy zbija tylko FIFA i kilka koncernów. Stałe hasła to: „FIFA go home!” albo „FIFA go to hell!” Strajków i marszy będzie więcej. Brazylia wydała już ok. 13 mld dolarów, więcej niż razem na oba mundiale wydały Niemcy i RPA – czytamy dziś w Gazecie Wyborczej, w kolejnej relacji dotykającej ciemniejszej strony futbolu w Brazylii. Cudów w prasie dziś nie znajdziecie, niemniej aby się o tym przekonać, zapraszamy na nasz serwowany każdego dnia przegląd.

„Po cholerę nam mundial?” Część kolejna, nie ostatnia
Reklama

FAKT

Lecimy po kolei z tym, co ma do zaproponowania wtorkowy Fakt. Na początek tekst z wypowiedziami Robina van Persiego. Tomasz Włodarczyk w Brazylii przyglądał się jak do mundialu przygotowuje się kadra Holandii.

Reklama

Godzina 14, 30 stopni w cieniu. Jedziemy z centrum Rio do dzielnicy Flamengo, gdzie swoją bazę ma drużyna Holandii. Miasto Boga ma dwie twarze. Tę biedniejszą i mroczniejszą, a także tę znaną z pocztówek. Słońce, plaża, woda, piasek, uśmiechy, piękni i wysportowani ludzie. Właśnie taka jest okolica Lagoa Rodrigo de Freitas. To właśnie tutaj mieszkają, bawią się i odpoczywają ci, którzy w 6-milionowej metropolii śpią spokojnie. Po prawej stronie mijamy Jezusa z Corcovado, kilkaset metrów dalej biało-czerwono-czarny mur z wielkim napisem „O mais querido do mundo” – „Najbardziej kochany na świecie”. Jesteśmy na miejscu. Takim sloganem kibice Flamengo zaznaczyli swój teren. Wysłali sygnał, że jest ich 40 milionów. Na treningu piłkarzy Luisa van Gaala (63 l.) śmiechy i dobra zabawa. Strzelanie rzutów wolnych, a za słabo nastawiony celownik kara wymierzona od reszty piłkarzy w postaci pompek. Cieniem na zajęciach kładzie się ostre wejście Bruno Martinsa (22 l.) w nogi Arjena Robbena (30 l.). Ale generalnie sielanka, którą podtrzymywał na zabawnej konferencji prasowej Robin van Persie. – Czujemy się znakomicie. Po mojej kontuzji nie ma śladu. Trenuję na pełnych obrotach. Będę gotowy na Hiszpanię – napastnik Manchesteru United uciął wszelkie spekulacje na temat stanu swojego zdrowia. Na pytania odpowiadał także Martins – przyprowadzony do niewielkiego, dusznego budynku trochę jako maskotka. Wiadomo, że dziewięćdziesiąt procent pytań powędrowało do RVP, ale z racji portugalskich korzeni obrońca Feyenoordu był dla brazylijskich dziennikarzy łakomym kąskiem. Ci niemal zrobili mu kartkówkę z języka. – Jak po portugalsku będzie melon? – pytali. Kiedy Martins poradził sobie i z tą „zagadką”, dali sobie spokój. Van Persie tryskał za to optymizmem przed zbliżającym się hitem.

Jeśli w jakimkolwiek stopniu was interesuje, komu w czasie mundialu będzie kibicował Robert Lewandowski, to Fakt ma na to pytanie odpowiedź: swoim niemieckim kolegom.

– Z kilkoma grałem przez cztery lata w Borussii, paru kolejnych poznam lepiej w Bayernie. Bardzo jestem ciekawy, jak sobie poradzą. Presja na zwycięstwo jest duża, ostatni raz w wielkim turnieju Niemcy triumfowali w 1996 roku – mówi Lewandowski. – Dwa ostatnie mundiale skończyli na trzecim miejscu. Cztery lata wcześniej w Korei i Japonii przegrali finał z Brazylią. Na Euro w Portugalii w 2004 roku w ogóle nie wyszli z grupy, ale cztery lata później przegrali bój o złoto z Hiszpanią, a na polsko-ukraińskim Euro w półfinale pokonali ich Włosi. Na pewno nie są to powody do frustracji, mało która drużyna może pochwalić się takimi wynikami w XXI wieku – pięciu medali na wielkim turnieju nie zdobył chyba nikt. Głód złotego medalu w Niemczech jednak czuć. Grupę mają ciężką – Portugalia, Ghana i USA to wymagający rywale, ale nie wyobrażam sobie, by nie awansowali do fazy pucharowej. Mają zbyt mocnych i dobrych piłkarzy. Gdyby nie wyszli – byłaby to ogromna sensacja, ale nie przewiduję kłopotów. Grupowa wpadka w jednym meczu nie oznacza końca świata, straty można odrobić – kontynuuje kapitan reprezentacji Polski. – Schody zaczną się w fazie pucharowej, gdzie nie ma już marginesu błędu. Mają młody zespół, przyszłość przed sobą i kłopoty w ataku. Ich jedynym napastnikiem jest właściwie 36-letni Mirosław Klose, który po mundialu kończy reprezentacyjną karierę. Teraz Niemcy grają z większą fantazją, przez co czasem tracą więcej goli. Być może dlatego nie mogą postawić kropki nad i – dodaje „Lewy”.

Legia zbroi się na Ligę Mistrzów – czytamy na kolejnej stronie. Fakt donosi o zainteresowaniu Maorem Meliksonem, o czym również pisaliśmy niedawno na Weszło. Ten tekst bez przełomowych informacji.

Drużyna Izraelczyka spadła z Ligue 1, a klub ma duże kłopoty finansowe, dlatego prezes Legii Bogusław Leśnodorski (39 l.) i jego współpracownicy chcą skorzystać z okazji. Melikson ma kosztować kilkaset tysięcy euro. Właściciele zespołu mistrza Polski złożyli już ofertę działaczom Valenciennes. – Transfer do Legii to jedna z kilku opcji dla Maora. To topowy polski klub, a Melikson jest świetnym piłkarzem. Na razie nie rozmawialiśmy jeszcze o szczegółach z władzami klubu, ale taka transakcja jest możliwa – przyznaje menedżer zawodnika Dudu Dahan. Melikson idealnie pasuje do koncepcji gry preferowanej przez trenera Legii Henninga Berga (45 l.). To zawodnik, który może występować na pozycji skrzydłowego lub jako rozgrywający. Odchodząc z Wisły, pozostawił po sobie znakomite wrażenie, a we Francji również radził sobie nieźle. W zakończonym niedawno sezonie Izraelczyk wystąpił w 36 meczach, strzelił dwa gole i zaliczył pięć asyst. Jeśli władzom Legii uda się ściągnąć Izraelczyka, potencjał ofensywny zespołu znacząco wzrośnie.

Dzisiejszy numer dosyć przeciętny.

RZECZPOSPOLITA

Michał Kołodziejczyk działa w Sao Paulo. – Piłka nożna w Brazylii nie jest religią. To poważna nauka – intrygująco zapowiada dzisiejszy tekst pt. Futbolologia.

Stadion Paulo Machado de Carvalho miał swoje lata świetności. Kiedy 74 lata temu otwierał go prezydent Brazylii Getulio Vargas, był najnowocześniejszy w całym kraju. Przez dekady był domem Corinthians, 20-krotnych mistrzów stanu, klubowych mistrzów świata z 2000 i 2012 roku i zdobywców Copa Libertadores sprzed dwóch lat. W 1995 roku grali tu Rolling Stonesi, w 2007 roku z młodzieżą spotkał się tu papież Benedykt XVI. Na stadion nikt nie mówi Paulo Machado de Carvalho, to po prostu Pacaembu, jedno z najgorętszych miejsc w kraju. Podczas mundialu znajduje się na uboczu, mimo kolejnych modernizacji nie spełniał wymogów FIFA. W 1950 roku, kiedy Brazylia ostatnio organizowała mundial, w tym miejscu odbyło się sześć meczów, ale gospodarze grali tylko jeden – grupowy, zremisowany ze Szwajcarią 2:2. Teraz, trzy dni przed mundialem, w drzwiach wita wszystkich Pele. Co prawda jest to Pele elektroniczny, odtworzony na wielkim ekranie, ale mówi o tym, że muzeum futbolu na pewno nam się spodoba. Otworzono je w 2008 roku, ma 7 tys. metrów kwadratowych i kosztowało 33 miliony reali. Wtedy jeszcze nikt nie protestował. Można tu spędzić dobę, a i tak będzie za mało. Czasami forma przerasta treść, zaaranżowane na modłę futbolową są nawet klatki schodowe. Plakaty ze wszystkich mundiali, filmy z każdego meczu. Jedna z sal przypomina kafejkę internetową, każdy zwiedzający może usiąść przy swoim komputerze i obejrzeć interesujący go fragment. Można nawet spróbować strzelić gola z rzutu karnego, a bronić będzie elektroniczny bramkarz. Muzeum próbuje wytłumaczyć, czym dla Brazylii jest futbol. Gra się tu wszystkim, co ma kulisty kształt. Zwinięte skarpetki, główka od lalki, świński pęcherz, zmięta gazeta, zgięta puszka i na końcu – papier włożony w prezerwatywę Durex. To wszystko eksponaty, których nie można dotykać. Alex Bellos w fantastycznej książce „Futebol. Brazylijski styl życia” wydanej ostatnio na polskim rynku opisuje dokładnie to, co można zrobić z piłką nożną, nie mając możliwości w nią grać. Corinthians ma sekcję guzikarską – zamiast piłkarzy są guziki, zamiast boiska – stół. Zrzeszeni w klubie zawodnicy w trakcie zawodów muszą nosić oficjalne koszulki, a ich gracze posiadać barwy. Kolejne sale w muzeum w Sao Paulo prezentują wszystkie odmiany futbolu – plażowy, pięcioosobowy, piłkę nożną dla niepełnosprawnych, siatkonogę.

Drugi artykuł, niewątpliwie znacznie mniej zajmujący traktuje o Miroslavie Klose, który ma szanse stać się najskuteczniejszym strzelcem finałów mistrzostw świata.

Na liście najlepszych prowadzi Brazylijczyk Ronaldo – 15 bramek. Klose ma o jedną mniej. W ostatni weekend pobił inny rekord. W meczu z Armenią (6:1) strzelił 69. bramkę dla reprezentacji Niemiec i wyprzedził o jedną legendarnego napastnika lat 70. Gerda Muellera. W reprezentacji Miroslav Klose debiutował w jednym z najgorszych dla Niemiec okresów w dziejach, którego zwieńczeniem były katastrofalne mistrzostwa Europy w 2000 roku. Na belgijskich i holenderskich boiskach niemiecki zespół nie wygrał ani jednego meczu i odpadł po fazie grupowej. Dziewięć miesięcy później Klose po raz pierwszy włożył reprezentacyjną koszulkę, a po upływie półtora roku od debiutu był wicemistrzem świata i drugim najlepszym strzelcem mundialu w Korei Południowej i Japonii. Dziś urodzony w Opolu napastnik (ojciec Józef grał m.in. w Odrze Opole i Auxerre, gdzie jego miejsce zajął Andrzej Szarmach) jest jednym z symboli odbudowy niemieckiej potęgi i reprezentacji spod znaku multi-kulti, która na przełomie wieków zaczęła przyjmować dzieci imigrantów. Na kolejnych turniejach Niemcy wystawiali coraz młodsze drużyny, zmieniali piłkarzy i system gry, ale miejsce w kadrze dla Klosego można było obstawiać w ciemno. Do Brazylii „Miro” leci jako jedyny nominalny napastnik ekipy Joachima Loewa. Swój 20. mecz na MŚ może zagrać tydzień po 36. urodzinach. Przed czterema laty do RPA Loew zabrał czterech napastników: Klosego, Mario Gomeza, Stefana Kiesslinga i Cacau. Osiem lat temu trener Juergen Klinsmann atak mógł budować z pięciu piłkarzy. Na poprzednich turniejach też było z kogo wybierać. Choć od MŚ 2010 Niemcy tylko sześć meczów zagrali bez nominalnego napastnika, to na tym mundialu ich najgroźniejszą bronią mają być ofensywni pomocnicy. Klose, który przez dużą część sezonu w Lazio Rzym borykał się z problemami mięśniowymi, wcale nie ma pewnego miejsca…

GAZETA WYBORCZA

Wyborcza dodaje do dzisiejszego wydania ponad 20 stron mundialowego przewodnika. Większość z nich zajmują krótkie sylwetki każdej z reprezentacji, jedne ciekawe, inne mniej, ale jest też kilka obszerniejszych materiałów. – Czemu akurat dla mundialu człowiek traci rozum, czemu właśnie na mistrzostwa świata czeka jak dziecko na Mikołaja? – zastanawia się w swoim felietonie Wojciech Kuczok.

Wszak futbolowa orgia trwa teraz przez cały rok: ligi, puchary, superpuchary, mistrzostwa kontynentów, gry towarzyskie; mecze do obejrzenia mnożą się jak muszki owocówki. Nie ma już dni powszednich, rozgrywki trwają przez cały tydzień; czy ktoś na przykład pamięta jeszcze określenie „piłkarska środa”? Kibice z przejedzenia już szukają percepcyjnych wyzwań i kiedy to możliwe, korzystają z opcji „multiliga”, bo jeden mecz daje zbyt mało atrakcji; najlepiej śledzić równocześnie osiem spotkań: gole padają jak w szczypiorniaku, nie ma dłużyzn w środku pola, dzięki multilidze przeżywamy nalot dywanowy bodźców. Na czym więc polega prymat mundialu nad tą nieustanną piłkarską balangą? Jak wytłumaczyć fakt, że na co dzień przekarmieni kibice nie mogą się doczekać pierwszego gwizdka w meczu otwarcia, a kiedy sędzia kończy mecz finałowy, niezmiennie przeżywają objawy zespołu odstawieniowego? Bo tylko na mundial musimy wciąż czekać; czteroletni interwał jest niepodważalny i niezmienny. Choć roi nam się wszystkim mundial w cyklu biennale, na szczęście jest to marzenie ściętych głów – mogłoby się takie zagęszczenie dokonać tylko kosztem rozgrywek kontynentalnych. Mundial jako czas olśnienia działa właśnie dzięki stosownej długości czasu czekania. Wszystkie ofiary mundialiny, narkotyku piłkarskich mistrzostw, wszyscy ci uzależnieniowcy wpadający w ciąg kibolski, jesteśmy w czerwcu na rauszu, jak urodzeni 29 lutego świętujemy urodziny raz na cztery lata, bo mierzymy czas obejrzanymi mundialami. Mam zatem dopiero czternaście wiosen, trądzik mi się właśnie wysypał na czole; całe dorosłe życie w jego nieznanej, lecz intensywnie przeczuwanej bujności jest przede mną. A co najważniejsze, lada chwila wpadnę wespół z połową świata w trans-misję: idée fixe zakłada bowiem, by nie przegapić żadnej transmisji, by w transie doświadczyć nawet dania tak wytrawnego jak mecz Iworyjczyków z samurajami, który w przypływie nagłego szaleństwa wepchano na godzinę trzecią nad ranem czasu polskiego. Prawdziwego mundialinistę poznać można po tym, że i tej przyjemnostki sobie nie odmówi, i tę porcję nocnych wrażeń sobie wstrzyknie – kto już ostrzy zęby na mecz Wybrzeże Kości Słoniowej – Japonia, ten mi bratem w nałogu. W czerwcu dostajemy dyspensę od życia, rytualnie oddajemy się uzależnieniu, zatracamy w trzydziestodniowej Nocy Kupały, rozżwawiamy się na czas wielkiego karnawału futbolowego, zachłystujemy wszechbarwną kanikułą, o którą drżymy, by rzeczywistocha nam jej nie zepsuła.

„Po cholerę nam mundial?”. To kolejny z artykułów traktujących o przewodnim motywie, nazwijmy go, okołopiłkarskim w Brazylii. Protesty, protesty i jeszcze raz niechęć do FIFA.

W Brazylii lądują samoloty z piłkarzami. Za 2 dni rozpoczyna się mundial. Ale od tygodni w Sao Paulo przez Rio de Janeiro po Salvador i Porto Alegre szumi, jak w ulu. To nie gwar podnieconych kibiców, ale ludzie wściekli na marnotrawstwo i nadużycia przy organizacji mistrzostw. Ponad 62 procent Brazylijczyków nie chce mundialu, bo „zaszkodzą krajowi”. Od mistrzostw odwracają się gwiazdy piłki nożnej, artyści, pisarze.
– Jeszcze cztery lata temu moja ulica byłaby cała na zielono-żółto (w barwach Brazylii) – mówi taksówkarz z Sao Paulo. Dzisiaj flag w mieście nie widać. Za to 3.5 mln mieszkańców gigantycznej metropolii od czterech dni nie może dojechać do pracy i szkół metrem, bo trwa strajk. Władze ogłosiły, że strajk jest nielegalny, ale pracownicy mają to w nosie i domagają się 12 procentowej podwyżki płac. Chcieli 30 proc. ale chociaż po negocjacjach obniżyli żądania, miasto dalej się nie zgadza. W godzinach szczytu korki w Sao Paulo miały wczoraj 250 km. My pokonaliśmy 20 km na lotnisko w ponad półtorej godziny w piekielnym chaosie, w chmurach spalin poruszających się jak ślimaki pojazdów. Ten strajk to wierzchołek góry lodowej. Od wielu tygodni strajkują kolejno policjanci, nauczyciele, pracownicy transportu, ludzie bezdomni i Indianie zarzucając władzom marnowanie miliardów dolarów na stadiony i faraońskie święto piłkarskie, na którym kokosy zbija tylko FIFA i kilka koncernów. Stałe hasła to: „FIFA go home!” albo „FIFA go to hell!” Strajków i marszy będzie więcej. Brazylia wydała już ok. 13 mld dolarów, więcej niż razem na oba mundiale wydały Niemcy i RPA. Koszty przebiły planowany budżet już dwa razy. Pieniądze popłynęły do kieszeni kilku wielkich inwestorów, a na drogi, koleje, rozjazdy czy domy zastępcze dla burzonych slumsów już nie starczyło. Nie mówiąc o innych zaniedbanych inwestycjach w usługi publiczne. Oliwy do ognia dolała sekretarz komitetu organizacyjnego Joana Havelange, która oświadczyła, że protestować nie ma co, bo „co miało zostać rozkradzione, to już zrabowano, a teraz trzeba się cieszyć piłką”. O tych słów Brazylijczycy się zatrzęśli. Pani Havelange za swoje słowa przeprosiła… szefów FIFA. Ci z kolei ogłosili, że na mundialu FIFA zarobi 4 mld dolarów, m.in. dzięki zwolnieniom podatkowym partnerów strategicznych i koncernów.

Dariusz Wołowski rozmawia ze Zbigniewem Bońkiem, dość sceptycznym wobec mistrzowskich szans gospodarzy turnieju.

Czy Brazylia zdobędzie szósty tytuł mistrza świata?
– Jest faworytem. Ma bardzo dobrych piłkarzy, jednak mam wątpliwości co do Neymara, który kreowany jest na lidera. To indywidualista, piłkarz fenomenalnie wyszkolony, ale taki wolny elektron zajęty raczej swoją grą niż tworzeniem gry drużyny.

Obrońca Thiago Silva nie jest kimś takim, kto może stanowić fundament zespołu gospodarzy?
– Pewnie tak. Mówi się, że mecze wygrywa się dzięki napastnikom, ale turnieje dzięki obrońcom. Brazylia jest bardzo mocna w tyłach. To grupa graczy silnych fizycznie, wybieganych, zmotywowanych. Ja w tej drużynie nie widzę duszy, nie ma tam poezji jak w 1982 roku, ale oni wciąż mają wystarczająco dużo atutów, by zdobyć mistrzostwo świata.

Zagrają pod zdecydowanie największą presją ze wszystkich. Dla Hiszpanów, Niemców, Argentyńczyków wartość ma także tytuł wicemistrzowski. Dla Brazylijczyków byłby on porażką, tak jak w 1950 roku.
– Wychodząc na boisko z takim obciążeniem, piłkarz jest trochę jak desperado. Albo wszystko, albo nic. Niektórym presja czy wizja porażki plącze nogi, ale są tacy, których taka sytuacja skrajnie motywuje. Mecz staje się sprawą życia lub śmierci. Trudno przewidzieć, jak będzie w przypadku Brazylii. Jak mówię, wielkiej gry się po niej nie spodziewam, ale zwycięstw na pewno. Jeśli się rozpędzą, pozytywnie nakręcą, to w tarapatach będzie każdy, kto stanie im na drodze. Są drużyny, które grają ładniej, ale czy któraś zagra skuteczniej? Brazylia jest u siebie, ma gigantyczne wsparcie kibiców. I mocne postanowienie odegrania się za mistrzostwa sprzed 64 lat. Ma wiele atutów, choć nie wszystkie.

Szczególnie jednak polecamy zajrzeć do wspomnianego dodatku dla alfabetu, który pomoże zrozumieć Brazylię i zachwycić się mundialem. Dziennikarze Wyborczej spędzili sporo czasu w Brazylii i sporo już widzieli.

SPORT

Sport jeszcze tkwi w tematach ligowych. Skorża, te sprawy…

Najpierw katowicki dziennik pisze jednak o tych, którzy rzutem na taśmę zwiększyli swoje szanse na pozostanie w Górniku. Chodzi o Rafała Kurzawę, Macieja Mańkę czy Grzegorza Kasprzika. Nie jest to na tyle ciekawe, by szczegółowo cytować. Dalej już meritum – Skorża wraca na ławkę trenerską, jako szkoleniowiec Zawiszy. Pisanie dla pisania, bez żadnej „tajemnej” wiedzy o sprawie.

– To klasowy trener, ale przyszedł taki moment, kiedy ma coś do udowodnienia. Zawisza również, dzięki awansowi do Ligi Europy, daje mu tę szansę – podkreśla boss zdobywcy pucharu. Swoją drogą, ciekawe jakie miał argumenty finansowe, bo o Skorży zwykło się mówić, że rozmowy zaczyna od 100 tysięcy miesięcznie. Kwoty jak na warunki Bydgoszczy nierealnej… Dość powiedzieć, że Ryszard Tarasiewicz zarabiał około 30 tysięcy złotych.

Mamy dziś też rozmowę z Piotrem Zielińskim z Udinese, który rozczarowany opowiada o zakończonym sezonie. Krótko mówiąc: wyobrażał go sobie całkiem inaczej.

– Mimo wszystko staram się szukać plusów i takim była gra w reprezentacji. W klubie na początku nie wyglądało to źle – wchodziłem na kilka – kilkanaście minut. Potem było jednak już tylko gorzej. Wiadomo, że stawiałem sobie wyższe cele. Ale nie ma co się załamywać. W Udinese jest nowy trener i liczę na częstsze występy. Wtedy mogę znowu zacząć mówić o kolejnych celach. Tym obecnie jest powrót do reprezentacji Polski.

Nie było żadnych sygnałów dlaczego trener na pana nie stawiał?
– Nie miałem pojęcia, dlaczego tak mało gram. Gdy już grałem, nie było sytuacji, żebym coś zawalił lub słabo się zaprezentował. Rewelacji nie było, ale też nie mogę sobie niczego zarzucić. Przez kilka minut – a tyle tylko dostawałem – nie zrobię nie wiadomo jakich rzeczy. Wtedy trzeba mieć masę szczęścia, którego zabrakło…

Być może rywale byli po prostu lepsi?
– Konkurencja była, ale po pierwsze nigdy się jej nie bałem, a po drugie, nie czuję się słabszy od nikogo w zespole. Zasługuję na więcej, ale przecież nie będę teraz płakał. Nie zawsze wszystko może iść po mojej myśli. Robiłem absolutnie wszystko, co mogłem. Trenowałem na pełnych obrotach i trener Guidolin zapowiadał, że w ostatnich meczach już na pewno dostanę szansę. Słowa nie dotrzymał. Podkreślam jednak – nie ma co dramatyzować.

Jak sami widzicie, nie jest to pasjonująca rozmowa.

Selekcjonerzy reprezentacji młodzieżowych, Marcin Dorna czy Rafał Janas, nie lecą do Brazylii, ale zapowiadają, że będą analizować mundial, żeby jak najwięcej wyciągnąć z niego dla siebie.

– Mundial analizować będę dwudrogowo: raz, by zaobserwować najnowsze trendy w światowym futbolu, dwa, by w ramach kursu UEFA PRO wykonać zadania wynikające z uczestnictwa w nim – mówi Marcin Dorna. Jutro ostatecznie dowie się, którą z grup i które zespoły dostanie pod specjalny nadzór w ramach „zadania domowego”, kończącego się sporządzeniem specjalnego raportu. Sam telewizor nie wystarczy. – Nieco inne od kibicowskiego spojrzenie zapewniają nam specjalne programy, zapewniające na przykład obraz z kamer szerokokątnych, a więc pokazujących znacznie szerszy fragment boiska – zaznacza trener Dorna.

Dzisiejsze wydanie Sportu zapewne nikogo nie porwie.

SUPER EXPRESS

W tekście „Młode wilki podbiją Brazylię” Super Express typuje zawodników, którzy mogą okazać się gwiazdami turnieju. Wszycy z młodego pokolenia, jak sugeruje tytuł.

W 2006 roku FIFA wprowadziła nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza mundialu (nie może mieć więcej niż 21 lat). 8 lat temu wygrał فukasz Podolski, a w 2010 jego kolega z kadry, Thomas Mueller. Teraz wśród potencjalnych objawień też jest Niemiec, Julian Draxler z Schalke, którego idolami są Zidane i Rivaldo. Podobnie jak oni, Niemiec też jest kreatywnym pomocnikiem. Wielkim talentem, dosłownie i w przenośni, jest Romelu Lukaku. Ten pochodzący z Konga gigant (191 cm/97 kg) może być nawet jednym z kandydatów do króla strzelców. Mimo młodego wieku już ma dobry bilans na poziomie ekstraklasy (Belgia i Anglia): 149 spotkań i 65 bramek. Odkryciem może też zostać Francuz Paul Pogba, o którego biją się najlepsze kluby świata. Juventus wycenia go na ponad 50 mln euro. To jeden z największychÂ… błędów transferowych sir Alexa Fergusona, który wypuścił go z MU po siedmiu meczach w pierwszym zespole. Po drugiej stronie kanału La Manche też liczą na swoje gwiazdki – na przykład na Raheema Sterlinga. Urodzony w stolicy Jamajki piłkarz mógł grać dla tego kraju, ale postawił na drugą ojczyznę, w której mieszka od piątego roku życia. Jest najlepiej zarabiającym spośród potencjalnych odkryć turnieju – z pensją w Liverpoolu 30 tysięcy funtów tygodniowo. Z afrykańskich piłkarzy warto zwrócić uwagę na Kennetha Omeruo. To nigeryjski stoper Chelsea Londyn, wypożyczony do Middlesbrough, który mimo młodego wieku już ma pewne miejsce na środku obrony „Super Orłów”. Innym Afrykańczykiem, mającym szansę błysnąć w Brazylii, jest 18-letni Fabrice Olinga. W ojczyźnie nazywają go drugim Eto o. Został najmłodszym strzelcem gola w historii hiszpańskiej ekstraklasy, trafiając dla Malagi w wieku 16 lat i 98 dni.

Znajdujemy też rozmowę z Mikelem Arruabarreną, któremu ewidentnie nie powiodło się w Legii, czego nie można powiedzieć o ostatnich występach w Hiszpanii. Wygląda na to, że w przyszłym sezonie powalczy na boiskach Primera Division. Wywiad bardziej w charakterze ciekawostki, mało treści.

Jak to się stało, że w ciągu dwóch lat Eibar z trzeciej ligi przebił się do ekstraklasy?
– Nikt nie liczył, że Eibar jest na tyle silny, aby z marszu bić się o wejście do Primera Division. Przed laty miasto znane było z produkcji broni. Teraz świat usłyszał, że jest tutaj także klub piłkarski, i to na tyle dobry, aby grać wśród najlepszych hiszpańskich drużyn. Jesteśmy drużyną wojowników, która wygrała bitwę o awans (śmiech).

Zostajesz na kolejny sezon?
– Z końcem ligi kończy się mój kontrakt. Jednak klub zaproponował już nową umowę, ważną na dwa lata.

Przed laty nie sprawdziłeś się w polskiej lidze. Do dziś wypomina się władzom Legii, że sprowadzili ciebie, a zrezygnowali z Roberta Lewandowskiego. Co ty na to?
– Legia może żałować, że nie wzięła takiego piłkarza jak Lewandowski. Jednak to nie moja wina. Nie zająłem przecież miejsca Polaka. Choć gramy w ataku, to jednak każdy z nas prezentuje odmienne walory.

Transfer do Legii to był dla ciebie życiowy błąd?
– Sportowo mi nie wyszło. Jednak nie mogę być rozczarowany, bo byłem w dobrym klubie. Do nikogo nie mogę mieć pretensji.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec bardzo klimatyczna okładka Przeglądu.

Pierwsze strony? „Van Gaal już wie, jak okiełznać byka”. Holandia przed meczem z Hiszpanią, czyli reportaż Tomka Włodarczyka i Barbary Bardadyn, o którym wspominaliśmy już w Fakcie.

Na pytania dziennikarzy odpowiadał także Martins, przyprowadzony do niewielkiego, dusznego budynku trochę jako maskotka. Wiadomo, że dziewięćdziesiąt procent pytań powędrowała do Van Persiego, ale z racji portugalskich korzeni obrońca Feyenoordu był dla brazylijskich dziennikarzy łakomym kąskiem. Ci zrobili mu niemal kartkówkę ze znajomości języka. – Jak po portugalsku jest melon? – pytali. Kiedy Martins poradził sobie i z tą zagadką, dali mu spokój. Van Persie tryskał za to optymizmem przed zbliżającym się hitem na Arena Fonte Nova. – Nie ważne, co było cztery lata temu. Teraz piszemy nową historię. To już mój trzeci wielki turniej i myślę, że mam odpowiednie doświadczenie, aby poprowadzić drużynę do wielkich rzeczy. Wiadomo, że Hiszpania jest faworytem. To obecnie najsilniejsza drużyna świata. Ale czujemy się naprawdę bardzo dobrze. Przyjechaliśmy do Brazylii wcześnie, aby się odpowiednio zaaklimatyzować – stwierdził Holender, którego pytano także o wpływ południowoamerykańskiego klimatu na ewentualne wyniki turnieju. On z kolegami pojawił się w Brazylii w piątek. Hiszpanie dopiero w niedzielę. Holandia, która mundialowe eliminacje przemknęła jak burza, najprawdopodobniej podejmie spore ryzyko w starciu z drużyną Vicente del Bosque. Bo z ryzykiem zawsze wiąże się zmiana wypracowanej taktyki. Van Gaal planuje zagrać aż pięcioma obrońcami, którzy mieliby podłączać się do szybkich kontr. – Zagramy, jak nam każe trener. To znakomity szkoleniowiec. Zmieniamy swój styl, ale kto powiedział, że na gorszy? – pytał Van Persie, który nie mógłby sobie pozwolić na krytykę systemu gry selekcjonera. W końcu już za kilka tygodni Van Gaal będzie jego trenerem w Manchestrze United. Kiedy pytamy holenderskich dziennikarzy, jak Van Persie dogaduje się z mającym trudny charakter Van Gaalem, nie mają wątpliwości, że są dla siebie stworzeni i na Old Trafford napastnikowi ta współpraca wyjdzie na dobre.

Poza tym większych materiałów dziś nie ma. Sporo drobnicy. Między innymi rozmówka z mocno zgranym już Oscarem Bońkiem Garcią, który… na mundialu będzie reprezentował Polskę.

Czy przez wzgląd na pańskie drugie imię, Boniek, w jakimś stopniu czuje pan większą odpowiedzialność?
– Pewnie, że tak. Znam karierę Zbigniewa Bońka, który grał znakomicie w reprezentacji i we Włoszech. Wiem jak ważną postacią jest w polskim futbolu, wiem, że teraz jest szefem polskiej federacji. To naturalne, że takie rzeczy muszą ciążyć, dlatego w jakimś stopniu na mundialu będę także reprezentował Polskę. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.

Może kiedyś zagra pan w polskiej lidze, wtedy nie będzie z tym problemu.
– Jeśli mam być szczery, to moim wielkim marzeniem jest gra w Europie, a jeśli wypadłoby na Polskę, byłbym szczęśliwy. Osman Chavez i Carlo Costly dużo mi opowiadali o Polsce, o waszej lidze, o klubach. Mówili, że polski futbol jest dość szybki, fizyczny. Na pewno nie odmówiłbym, gdybym dostał jakąś propozycję z Polski, chociaż cieszyłbym się, gdybym mógł grać w jakimkolwiek kraju w Europie. Być może ktoś zauważy mnie podczas mundialu.

W fazie grupowej mistrzostw świata zagracie z Francją, Ekwadorem i Szwajcarią. Honduras może sprawić niespodziankę?
– Myślę, że tak. Mamy dobrą reprezentację, której nie brakuje charakteru i zaangażowania. Ta drużyna dokonała wielkiego wysiłku, żeby się zakwalifikować i teraz chcemy pokazać się z jeszcze lepszej strony niż cztery lata temu i wyjść z grupy. Takie są oczekiwania rodaków, a uważam, że posiadamy wystarczająco duży potencjał, żeby awansować do kolejnej rundy. Nasza grupa jest dość wyrównana i każda z drużyn może przejść dalej. Niektórzy nas skreślają, stawiając na Francję i Szwajcarię, a myślę, że stać nas na awans. Nie przyjechaliśmy do Brazylii jako turyści.

Jak na polski użytek, trochę ten chłopak wydaje nam się już wyeksploatowany medialnie. Ale nic, lecimy dalej. Deleu nie zagra więcej dla Lechii, ale chciałby w dalszym ciągu występować w Polsce.

Tłumaczono to jakoś dokładniej? Na przykład tym, że jest pan za mało perspektywiczny?
– Takie wieści do mnie doszły i zrobiło mi się z tego powodu smutno. Jednak nie chcę się nad tym dłużej rozwodzić. Pozostańmy przy tym, że taka była po prostu decyzja zarządu. Słabszy się od nikogo nie czuję, mam dopiero 30 lat i jeszcze trochę mam zamiar pobiegać po boisku. A każdy, kto mnie zna, ten wie, że zawsze dawałem z siebie maksa. Nawet ostatnio, gdy wróciłem do gry po kontuzji na rundę finałową. Trener mi ufał, chciał, żebym grał, mimo że nie byłem w stu procentach sprawny po przebytym urazie kolana. Ale czułem się potrzebny drużynie i na boisku chyba nie zawiodłem. Ostatni sezon był moim najlepszym w Lechii. Zdobyłem dwie bramki, dołożyłem trzy asysty, a drużyna zajęła w tabeli czwarte miejsce, najwyższe od prawie 60 lat. Teraz jednak muszę pomyśleć o przyszłości.

Są oferty?
– Coś tam się kroi, ale nie chciałbym zdradzać konkretów. Spokojnie sobie czekam. Jakąś markę w Polsce sobie wyrobiłem. Mam nadzieję, że wkrótce znajdę nowego pracodawcę. Zagram tam, gdzie będą mnie chcieli. I na pewno odwdzięczę się najlepiej, jak potrafię. Gdy przyjechałem tu przed czterema laty, nie rozumiałem języka i grałem swoje. Wtedy trenerzy zarzucali mi często lejce, mówiąc, żebym skupiał się raczej na obronie. Dopiero za kadencji Michała Probierza wróciłem do swojego normalnego stylu gry. Ten trener dał mi dużą swobodę na boisku, chyba najlepiej mi się z nim pracowało. Zielone światło do gry ofensywnej zapalił dla mnie również Ricardo Moniz. Do tego szkoleniowca także mam wielki szacunek. Za to, że walczył o mnie i dawał grać. Trochę mnie zaskoczyło, że odszedł do Niemiec, ale każdy szuka tego, co dla niego najlepsze.

Swoją przyszłość wiąże pan z Polską czy raczej zagranicą?
– Po zakończeniu kariery na pewno wrócę do Gdańska, bo czuję się tu jak u siebie. Kupiłem mieszkanie, mam tu narzeczoną. Na jakiś czas wyjadę jednak gdzieś za pracą. Wolałbym zostać w Polsce, bo znam język, kulturę, ludzi, mam tu dużo przyjaciół. Ale w piłce nie można nigdy niczego wykluczyć, dlatego grę zagranicą też muszę brać pod uwagę.

No i pewnie weźmie go za chwilę jakaś Cracovia czy Jagiellonia. Skoro nawet Wasiluk w momencie znalazł nową robotę, to i Deleu nie powinien mieć z tym problemu.

Poza tym w dzisiejszym Przeglądzie:
– Legia kusi Maora Meliksona
– Brożek z nowym kontraktem, Plizga czeka
– Abwo został bez pracy
– W Lechu ważą się losy Daylona Claasena.

Filigranowy skrzydłowy przyszedł do Kolejorza rok temu tuż przed zamknięciem letniego okienka transferowego. Podpisał roczny kontrakt, w którym była klauzula przedłużająca umowę o kolejne dwa lata. Piłka była po stronie poznańskiego klubu, bo sam piłkarz mógł zrezygnować z pozostania tylko w jednym przypadku – braku awansu do europejskich pucharów. Ten wariant od kilku tygodni był jednak niemożliwy do spełnienia, bo lechici pewnie kroczyli w stronę eliminacji Ligi Europy i cel osiągnęli. – Czy chcę, żeby Daylon został? Tak, bo to dobry piłkarz, który zrozumiał naszą filozofię gry i wkomponował się do zespołu – mówił trener Mariusz Rumak. – Rozmawiałem z Daylonem i jemu podoba się w Poznaniu. Decyzja o kontynuowaniu współpracy musi być jednak obustronna – dodał. W czym zatem problem, skoro Lech miał jednostronną klauzulę? Otóż, jak zwykle w takich przypadkach, w finansach. Claasen miał bowiem zagwarantowaną solidną podwyżkę i znalazłby się na szczycie klubowej listy płac. Według nieoficjalnych informacji, zarabiałby około 70–80 tys. zł miesięcznie. Kolejorz postanowił zatem renegocjować umowę. Nie tylko z tego powodu, że Claasen nie był w minionym sezonie kluczowym zawodnikiem i często zasiadał na ławce rezerwowych. Zagrał w 23 meczach ligowych, ale tylko w 12 od początku, strzelił 3 gole. Poznaniacy doskonale jednak znają jego potencjał i możliwości, więc to nie byłoby przeszkodą w kontynuowaniu współpracy. Ważniejsze było to, że poznaniacy chcą raz na zawsze zrezygnować z kominów płacowych. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy odeszli najlepiej zarabiający Rafał Murawski (350 tys. euro rocznie) oraz zwłaszcza Manuel Arboleda (420 tys. euro). Lech od jakiegoś czasu dąży do tego, żeby miesięczna pensja była maksymalnie na poziomie 15 tys. euro.

Po awansie do Primera Division życie Cezarego Wilka nie stanie się wcale kolorowe – pisze w kolejnym artykule dziennikarz PS. – Musi poprawić technikę żeby liczyć na występy w najwyższej lidze w Hiszpanii.

Prezesi Deportivo planują wzmocnić latem drużynę żeby utrzymać się w ekstraklasie. Przez to Wilk może nie grać już tak często jak w Segunda Division (19 meczów). – Mam mnóstwo rzeczy do poprawienia. Przede wszystkim aspekty związane z techniką. Może nie zrobię ogromnego postępu, ale o kilka procent zawsze można się polepszyć – mówi 28-letni pomocnik. Jest świadomy swoich umiejętności i pozycji w zespole. – Znam swoje miejsce w szeregu i wiem ile pracy mnie czeka. Bycie w samej drużynie to jeszcze nie sukces. Trzeba w niej grać, być jej znaczącą postacią. Poza tym pamiętajmy też, że nie byłem zawodnikiem numer jeden nawet w drugiej lidze hiszpańskiej. Deportivo przechodzi od roku transformację. Teraz na pewno przyjdą lepsi gracze i o miejsce w pierwszej jedenastce będzie jeszcze trudniej. Prawda jest taka, że musimy znacznie poprawić swoją grę żeby czegokolwiek szukać w Primera Division – dodaje. Wilk w niedawno zakończonym sezonie dwa razy pauzował z powodu kontuzji. Wypadł na dziewięć i sześć tygodni. – Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Ostatniego urazu nabawiłem się podczas ostatniego sprintu przed meczem z Numancią. فydka nie wytrzymała. Rozmawiałem z fizjoterapeutą i on sam nie potrafił tego wyjaśnić. Na obciążenia byłem przygotowany. Każda kontuzja skądś się jednak bierze. Zrobiłem bilans zysków i strat i wyciągnę wnioski. Treningi zaczynam tydzień wcześniej niż wszyscy – dodaje i wraca jeszcze na chwilę do sierpnia i momentu podpisania umowy z Deportivo. – Od samego początku sądziłem, że ten transfer to strzał w dziesiątkę. Sen się spełnił. Teraz wyczekuję już meczów z Realem Madryt i Barcelona. Z Realem graliśmy sparing. Skończyło się 0:4. Teraz liczymy na punkty lidze.

ANGLIA

– To było marzenie, odkąd byłem dzieckiem. Nie mogę się doczekać aż krzyknę: jesteśmy mistrzami świata – udziela ekskluzywnego wywiadu Daily Express Neymar. Trochę dziwi dobór rozmówcy, bo dziś wszyscy przecież skupiają się na samej reprezentacji Anglii. Roy Hodgson znów robi swoje w mediach: dziennikarzom zakomunikował, że ma plan na Pirlo, a piłkarzom powiedział, że Włochów mają zmieść z boiska. Od jakiegoś czasu jesteśmy już właściwie pewni, że Hodgson nie będzie miał problemów ze zmotywowaniem podopiecznych. Aha, głos zabiera również Jose Mourinho: – Anglicy mają wystarczającą jakość, żeby sięgnąć po mistrzostwo świata.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA

– Casillas jest bardzo szczęśliwy, że może tutaj zostać – przyznaje na łamach AS Carlo Ancelotti. Trener Realu mówi też o Moracie (“Chce grać więcej i klub się z tym zgadza”) czy Suarezie („To fantastyczny piłkarz, ale zbyt wcześnie, by o czymkolwiek mówić”). W Barcelonie robi się natomiast coraz przejrzyściej: kontrakt z klubem podpisał już Rakitić, a kwota transferu to 17,5 mln euro. W ramach całej tej transakcji w drugą stronę powędruje Denis Suarez, na roczne wypożyczenie… Aha, Marca apeluje do Casillasa: Wytrzymaj! Bramkarz Hiszpanów może pobić rekord bez straconego gola na mundialu.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY

Real chce Verattiego – donosi La Gazzetta dello Sport. Główny temat dotyczy jednak narodowej dyskusji, kto powinien grać w ataku: Balottelli czy Immobile? Zdania są podzielone, ale kibice chętniej oglądaliby tego pierwszego. Tuttosport stwierdza natomiast, że Immobile został sprzedany za zbyt małe pieniądze, czyli pewnie za moment znów okaże się, ze w Dortmundzie zrobili kapitalny biznes.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
1
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama