Katastrofalny wślizg, który zaowocował rzutem karnym i stratą punktów w meczu z Włochami. Dopuszczenie do wrzutki, po której padł gol dla Irlandii. I zupełne nic w ofensywie. Niewesoło brzmi podsumowanie ostatnich występów Jakuba Błaszczykowskiego w biało-czerwonych barwach. Jeżeli sięgniemy pamięcią do mundialu – jest jeszcze gorzej. Bo trudno oszukać własny organizm, a zaangażowanie i poświęcenie nie są odpowiedzią na każdą boiskową sytuację.
Nie ma w historii polskiej piłki zawodnika, który zagrałby w reprezentacji więcej meczów od Kuby. Za to należy się szymkowiakowy szacuneczek. Tym bardziej, że w znakomitej większości były to występy co najmniej dobre. Jest natomiast paru takich grajków, którzy są w stanie na ten moment dać narodowej drużynie znacznie więcej jakości od niego. Nie jest to zresztą w tej chwili zadaniem przesadnie trudnym.
Przed spotkaniem z Irlandią zawodnik Wolfsburga (przynajmniej formalnie, bo w obecnym sezonie Kuba rozegrał w Bundeslidze dokładnie tyle samo minut co każdy z nas) otrzymał pamiątkową paterę i w pełni zasłużone gratulacje. 102 występy w narodowych barwach to osiągnięcie bez wątpienia niebagatelne. Trybuny nagrodziły go gromką owacją. Na którą Kuba zasłużył nie w stu, a w stu dwudziestu procentach. I zasługiwać będzie zawsze, bo to wielka postać polskiej piłki. Tak się właśnie nagradza za zasługi. Uznaniem, oklaskami, dyplomami, statuetkami, pomnikami. Do wyboru, do koloru.
Miejscem w pierwszym składzie reprezentacji Polski – chyba już nie.
Zacząć należałoby właściwie od liczb, bo one są w tym temacie kluczowe. 111 minut. Tyle Błaszczykowski spędził na boisku w klubowych barwach, jeżeli chodzi o rok 2018. W tym samym czasie, ale z Orłem na piersi, rozegrał tych minut 316. Nie trzeba być ani wielkim matematykiem, ani wielkim analitykiem piłkarskim, żeby łatwo wyłapać, iż coś tutaj jest wyraźnie nie w porządku. Kuba za samej tylko kadencji Jerzego Brzęczka zagrał już dwa razy po 80 minut. W Wolfsburgu nie pograł sobie tyle od października 2017 roku, gdy trener Martin Schmidt dał mu 82 minuty zaufania w zremisowanym starciu z Schalke.
Potem przypałętała się bardzo poważna kontuzja i od tego momentu lokal pod szyldem „Wyjściowa jedenastka” jest dla Błaszczykowskiego zamknięty na cztery spusty. Niemieckie media otwarcie się dziwią, że Polak wciąż tkwi w Wolfsburgu. Tymczasem wrota do pierwszego składu reprezentacji narodowej wciąż stoją przed nim otworem. Wyłącznie dlatego, że jest tu stałym klientem. Choć to bez wątpienia miejsce znacznie bardziej prestiżowe, więc i selekcja powinna być po wielokroć bardziej skrupulatna.
Już samo powołanie dla Kuby na wrześniowe mecze kadry było w gruncie rzeczy kontrowersyjne, choć na tyle oczywiste, że nikt nie rozdzierał o nie szat. Mistrzostwa świata to było czterdzieści pięć minut prawdy, które boleśnie obnażyły wszystkie braki byłego zawodnika Borussii Dortmund. Braki w szybkości, przebojowości, dokładności. Wyszła kompletna niezdolność do wygrywania pojedynków w ofensywie. Znowu – nie trzeba wielkiego znawstwa zawiłości taktycznych futbolu, by zauważyć, że mowa tu o atrybutach absolutnie kluczowych na pozycji skrzydłowego czy też bocznego pomocnika. Błaszczykowski po prostu zatracił swoje ofensywne atuty. Trudno powiedzieć, czy na amen. Być może brak mu po prostu ogrania, brak mu rytmu meczowego, który wypracowuje się w klubie. I – najzwyczajniej w świecie – brak mu dobrej formy.
Niemniej, mówimy o prawie 33-letnim zawodniku, który naprawdę wiele miesięcy swojej kariery spędził w gabinetach lekarskich i na rozmaitych rehabilitacjach. Istnieje możliwość, że tutaj po prostu nie ma już ani kropli paliwa w baku. Nie można tego zestawiać z sytuacją sprzed Euro 2016, jak próbuje czynić Jerzy Brzęczek. – Od czterech czy pięciu lat Kuba jest traktowany w sposób poniżej krytyki. Miał nie jechać na mistrzostwa Europy, a był tam naszym najlepszym zawodnikiem. Media nie piszą tak o osobie, która nic nie znaczy. Robią to, bo jest jedną z największych osobowości w ostatnich dziesięcioleciach naszej piłki – powiedział selekcjoner Przeglądowi Sportowemu.
Diagnoza trenera jest trafiona kulą w płot. Bo akurat Jakub Błaszczykowski to piłkarz, który w mediach i u kibiców ma ogromny kredyt zaufania. Być może z uwagi na jego charakter i naturę skromnego, cichego lidera. Być może ze względu na jego traumatyczne doświadczenia osobiste. Być może dlatego, że kiedy reprezentacja przeżywała swój ponury czas za kadencji Waldemara Fornalika, to wyłącznie jej ówczesny kapitan w każdym meczu stawał na wysokości zadania. Można było powtarzać tę regułkę jak mantrę: “wszyscy zagrali do dupy, tylko jeden Błaszczykowski szarpał na skrzydle”. Facet przeżył z tą kadrą wszystko – kontuzję, która wykluczyła go z udziału w wielkim turnieju. Nieuznanego gola z Czarnogórą, fenomenalne trafienie z Rosją w 2012 roku. Znakomite występy na mistrzostwach Europy we Francji i zmarnowany rzut karny. Blamaż na mundialu w Rosji, spuentowany “zmianą” w meczu z Japonią.
Była afera biletowa. Było odebranie opaski kapitana, choć tak naprawdę ona na tyle głęboko odcisnęła się na ramieniu Kuby, że widać ją tam do dziś. Były wzloty i upadki. Nie ma sensu kreować Błaszczykowskiego na człowieka zaszczutego, z którego notorycznie robi się w mediach czarną owcę reprezentacji. To w ostatnich latach bohater niemal jednoznacznie pozytywny. Mimo że gra coraz słabiej. Dość powiedzieć, że Kuba to chyba jedyny skrzydłowy w Europie, którego od kilkunastu miesięcy (albo i dłużej) rozlicza się w pierwszej kolejności z jego gry w defensywie. Jak wspaniale asekuruje bocznego obrońcę, jak świetnie odcina rywali od możliwości dośrodkowania. Jak walczy, jak się cofa, jak mądrze się ustawia. Sęk w tym, że również i te zalety, zdaje się, w znacznej części zanikają.
Co by zrobił zdrowy, wybiegany, cieszący się pełnią swoich piłkarskich zdolności Błaszczykowski, blokując przykładowego Federico Chiesę na skraju pola karnego? Wiadomo, że ze stoickim spokojem odprowadziłby go do linii końcowej i zaproponował przeciwnikom najwyżej rzut rożny. Nawet by mu przez myśl nie przeszło, żeby ciąć gościa przez nogi w tak niegroźnej sytuacji. Ale Kuba nie ma w tej chwili ani rytmu, ani czucia przestrzeni na boisku. Nie wszystko jest w stanie załatwić rutyną, niekiedy zawodzi go instynkt. I sfaulował. Jeszcze bardziej głupio, niż się później z tego tłumaczył, sugerując pomyłkę sędziowską. Zapakował jeden punkt w eleganckie pudełko, przewiązał kokardką i złożył na ręce Roberto Maciniego.
Irlandia? Podobna historia. Optymalnie dysponowany Błaszczykowski takiego Calluma O’Dowdę z Bristol City nakryłby po prostu czapą, zamiast dać się objechać i dopuścić do dośrodkowania. Później pomylili się obrońcy i nieszczęście gotowe.
Można się domyślać na czym polegał pomysł Jerzego Brzęczka, jeżeli chodzi o obsadę lewej strony boiska. W defensywie Arkadiusz Reca – niedoświadczony i na pewno nieprzygotowany, żeby w pojedynkę użerać się z, dajmy na to, Federico Bernardeschim. Za to pełen wigoru, dynamiczny i skory do włączania się do ofensywnych kombinacji. Jego braki w defensywie miał uzupełniać właśnie Kuba, razem z defensorem Atalanty betonując naszą lewą stronę. Natomiast niedostatki Błaszczykowskiego w ataku miały rekompensować szarże Recy.
Na papierze – sprytny plan. Jeżeli chodzi o bronienie dostępu do własnej bramki, długimi fragmentami sprawdzał się on zupełnie nieźle. Znacznie gorzej było w ofensywie. Ale koniec końców to właśnie z naszej lewej strony poszły dwie bramkowe akcje przeciwników. Obie w dużym stopniu obciążają konto Błaszczykowskiego.
Wbrew teoriom Jerzego Brzęczka, z Kubą jest dzisiaj trochę jak z Andrzejem Gołotą. Dostarczył kibicom tylu pozytywnych emocji i zdobył ich serca swoją naturalną charyzmą, że ci puszczają w niepamięć wszystkie jego gorsze momenty, wpadki i chcą go oglądać w kadrze bez końca. Tak jak Gołotę w ringu. Nawet kiedy jąkający się, powolny jak wóz z węglem Andrzej zbierał na stare lata oklep od Tomasza Adamka czy Przemysława Salety, których w swoim prime-timie sprałby na kwaśne jabłko. Podobnie Błaszczykowski, który, będąc u szczytu formy, porozstawiałby irlandzkich rezerwowych po kątach, zamiast się z nimi niemiłosiernie męczyć.
Skrzydłowy Wolfsburga nie jest typem człowieka, który – wzorem Łukasza Piszczka – z własnej woli odpuści sobie reprezentację. – Zdaję sobie sprawę z tego, że mam swoje lata, ale z marzeń się nie rezygnuje. Kiedyś może przyjść taki moment, że będę za słaby, ale sam nie zrezygnuję z kadry, bo to dla mnie zbyt ważne – powiedział przed meczem z Irlandią. Rzeczywiście, Kuba od paru lat wygląda na piłkarza, który żyje wyłącznie zgrupowaniami drużyny narodowej, a klubowa kariera zeszła już w jego przypadku na drugi, albo i trzeci plan. To z jednej strony budujące, że tak ważne jest dla niego reprezentowanie polskich barw. Jednak z drugiej strony zwyczajnie szkodliwe, ponieważ to właśnie w klubie wypracowuje się formę, pozwalającą błysnąć z Orłem na piersi.
Nawiązując do przeboju zespołu O.N.A. – on nigdy nie powie sobie dość. Tę decyzję będzie musiał w jego imieniu podjąć Jerzy Brzęczek. Biorąc pod uwagę relacje łączące obu panów, można się tylko domyślać jak trudno będzie selekcjonerowi zrobić krok w tym kierunku. Na razie się nie odważył, a wręcz przeciwnie, wykonał dwa kroki w przeciwną stronę.
Jednak selekcjoner musi zdawać sobie sprawę, że rozliczony zostanie przede wszystkim z wyników osiąganych przez reprezentację. Nie należy do jego zadań odbudowywanie któregokolwiek z zawodników, bo zgrupowania kadry to nie miejsce i nie czas na takie zabiegi. Nie chodzi zresztą o to, żeby z Kuby całkiem zrezygnować. Nie od dziś wiadomo, jak ważna to postać w szatni dla wszystkich młodych zawodników, debiutantów. Poza tym – w kolejce do powołania wcale nie czeka cała zgraja wybitnych skrzydłowych (delikatnie rzecz ujmując). Ale dopóki Błaszczykowski nie znajdzie sobie klubu, w którym będzie regularnie występował, jego rola w drużynie powinna zostać sprowadzona do minimum. Dla dobra reprezentacji i dla dobra samego Kuby.
Przykro było patrzeć, gdy wspaniały niegdyś Gołota poległ w starciu z Saletą. W pewnym sensie – upokorzony. I tak samo przykro jest patrzeć, gdy legendę reprezentacji Polski bezlitośnie objeżdża – z całym szacunkiem – Callum O’Dowda. Brzęczek, zamiast wcielać się w rolę dobrego wujka, powinien dać Kubie impuls do zmiany klubu i odbudowania przyzwoitej formy. Być może jedynym impulsem, który na niego podziała jest dziś zmarginalizowanie jego roli w reprezentacji Polski.
fot. FotoPyk