Grają drużyny numer dwa i trzy, ta druga teoretycznie wciąż ma szansę na wicemistrzostwo. Przed meczem można było mnożyć scenariusze – Ruch (albo – co brzmi groźniej – zespół Kociana) ogrywa na wyjeździe „Kolejorza”, ten wtapia na Łazienkowskiej, chorzowianie zwyciężają w ostatniej kolejce i mamy nieoczekiwaną zamianę miejsc. Co prawda w takie cuda nie wierzyli chyba nawet na Górnym Śląsku, aczkolwiek dzięki matematycznym wyliczeniom przystępowaliśmy do spotkania, które szumnie można było okrzyknąć mianem meczu o drugie miejsce.
Po kilkunastu minutach, wiedzieliśmy już, że przerwa punktowa między drugim i trzecim miejscem to nie przypadek. Gdy atakuje tercet Pawłowski-Hamalainen-Lovrencsics, naprzeciw siebie mając Stawarczyka, Sadloka czy Malinowskiego, nie ma wątpliwości kto tu jest wicemistrzem, a kto jedynie liderem peletonu goniącego zaciekle za polskim duopolem. Co prawda hasło, które dzisiaj przyświecało i piłkarzom, i kibicom na murawie pojawiło się trochę za późno – wszak Legii nie da się już doścignąć – ale słowa „nigdy się nie poddawaj” wzięli sobie do serca zarówno aktywny jak zawsze Pawłowski, jak i Teodorczyk czy Henriquez. Dziś wystarczyłoby wyspacerować remis, ewentualnie powalczyć o jakieś skromne zwycięstwo i tyle, kwestia wicemistrzostwa i tak byłaby wyjaśniona jeszcze przed ostatnią kolejką. Oni jednak grali tak, jakby Legia wciąż była w zasięgu.
Jasne, gdy Hamalainen strzelał drugiego gola, czy w momentach gdy któryś z lechitów pudłował w świetnej sytuacji, z mimiki i ruchów dało się wyczytać, że to drugie miejsce to i tak już raczej „nagroda pocieszenia”, niż wielki triumf, ale Lech nadal parł do przodu. Cztery gole, szansa na kolejne trafienia, ogromny luz w ofensywie (Kamiński wjeżdżający w piątkę to bez dwóch zdań jeden z obrazków godnych zapamiętania), świetna atmosfera na trybunach i zadowolony oraz zwycięski Mariusz Rumak gratulujący swoim zawodnikom – to było miłe pożegnanie z Bułgarską przed wyjątkowo nieprzyjemnym wyjazdem na Legię.
Lech ugruntował, a może nawet okopał się na pozycji numer dwa. Prawda, z dużą stratą do Legii, ale przede wszystkim z ogromną przewagą nad Ruchem Chorzów – siedem punktów w tabeli, cztery gole na boisku. Nokaut i postawienie „kropki nad i”, czego nie potrafiła dokonać tydzień temu Legia. Niestety dla poznaniaków, to kropka w słowie „wicemistrz”.
Co dalej? Miejmy nadzieję, że Lech utrzyma trzon kadry, a przede wszystkim swoich zagranicznych pomocników, Hamalainena i Lovrencsicsa. Z nimi w obecnej formie, wzbogaconymi o Pawłowskiego, Kownackiego czy Claasena, można pomyśleć o uniknięciu ubiegłorocznej kompromitacji z Ł»algirisem. A gdy dojdą wzmocnienia (po dwóch wicemistrzostwach z rzędu chyba dojdą?) – również o detronizacji Legii w sezonie 2014/15.
