– Gdybym miał to wszystko przeliczyć na nieprzespane noce, to mogę powiedzieć, że chyba dopiero teraz zaczynam sypiać choć trochę spokojniej – w ten sposób Janusz Wiczkowski, prezes Bytovii Bytów, podsumował swoją wielotygodniową batalię o przyszłość klubu. Klubu, który z końcem ubiegłego sezonu został opuszczony przez swojego strategicznego sponsora, firmę Drutex. I stanął na skraju przepaści, z jedną nogą w górze, a drugą na skórce od banana. Udało się jednak w Bytowie utrzymać piłkę na poziomie pierwszoligowym. Mało tego – wbrew wszelkim przeciwnościom losu, drużyna – zamiast bić się o utrzymanie – rozgościła się w czubie tabeli.
– Byłeś już w Bytowie?
To sakramentalne pytanie usłyszałem niejako na powitanie od Przemysława Gawina, rzecznika prasowego Bytovii. Choć ta funkcja chyba trochę zbyt wąsko oddaje zakres jego działalności. To stuprocentowy zajawkowicz, który cały swój wolny czas poświęca również na rozmaite działania marketingowe, mające na celu utrzymanie zespołu na pierwszoligowej powierzchni. Oczywiście wszystko w ramach wolontariatu – w klubowej kasie nie ma funduszy na etat rzecznika, więc w jego rolę wciela się właśnie Przemysław, który do tej pory prowadził nieoficjalny fanpage klubu i poświęconą mu stronę. Teraz, w duecie z Krystianem Błankiem, prężnie działa jako szeroko pojęty marketingowiec.
Przemek studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Gdańskim, zatem działając przy klubie na pewno zdobywa zawodowe doświadczenie. Oceniając to z perspektywy absolwenta UG – na pewno doświadczenie bez porównania cenniejsze od tego, które może zaoferować uczelnia. Praca pro publico bono trochę go chyba uwiera, co zresztą jest zrozumiałe, ale przede wszystkim jego wyobraźnia kipi od kolejnych pomysłów i planów.
Zdaje się, że właśnie od takich ludzi zależy w tej chwili przyszłość Bytovii – od ich zapału, pomysłowości i przede wszystkim wytrwałości. Można kochać klub i być zaangażowanym człowiekiem. Ale wolontariat to jednak tylko wolontariat.
– Myślę, że w naszych działaniach marketingowych wciąż są spore rezerwy – opowiada z entuzjazmem rzecznik. – Trzeba będzie iść na miasto, wydrukować oferty sponsorskie i porozmawiać z każdym, nawet najmniejszym przedsiębiorcą. Jeden da stówę, drugi dwieście złotych i zbierze się fajna kwota. Wszystkie środki są nam bardzo potrzebne. Skoro nie ma za dużo kasy dla piłkarzy, to co dopiero na szeroko zakrojone działania marketingowe, prawda? Z drugiej strony – tylko odpowiednie zabiegi promocyjne mogą przyciągnąć więcej kibiców na stadion, co wiąże się z perspektywą większych zysków z dnia meczowego. Coś za coś.
– Kiedyś, jeszcze na czwartą ligę, przychodziło chyba nawet więcej ludzi niż teraz – zauważa Przemek. – Później doszło jednak do pewnych zaniechań, jeżeli chodzi o reklamę. Błaha sprawa – plakaty promujące mecz. Drutex się tym nie zajmował, a mieszkańcy miasta przyznają, że to coś daje. Że zwracają na nie uwagę. Zanim zacząłem pracę w klubie i prowadziłem nieoficjalny fanpage, napisałem pracę licencjacką na temat Bytovii i marketingu w moim mieście. Robiłem wówczas ankietę i wyniki były dla mnie zdumiewające – bardzo dużo ludzi tutaj w ogóle nie używa komputera i internetu. Jest mnóstwo starszych osób, do których musimy docierać tradycyjnymi metodami, nie tylko promocją w mediach społecznościowych.
Wszyscy w klubie małymi kroczkami uczą się funkcjonowania na własnych zasadach. Wcześniej z każdą sprawą mogli zwracać się do sponsora, który swoimi kanałami załatwiał kolejne problemy, rozwiązywał po swojemu rozmaite kwestie. Płacił i wymagał, stawiał twarde warunki. Co miało swoje plusy, przede wszystkim jeżeli chodzi o wygodę funkcjonowania, no i oczywiście potężny budżet. Jednak, trochę jak w kultowym filmie, plusy nie mogą przesłonić wszystkich minusów. Wyraźnie widać, że Drutex z biegiem lat zaczął dość beznamiętnie finansować klubową stagnację. Wszystkim zrobiło się chyba trochę zbyt wygodnie.
Atmosfera walki o byt i większa samodzielność w podejmowaniu decyzji korzystnie wpłynęła na działaczy.
– Jak widać, jak najbardziej jest życie po Druteksie – mówi prezes Wiczkowski. – I to na dziś lepsze niż to, które było wcześniej. Bo kto by się spodziewał, że po dziewięciu kolejkach będziemy wiceliderem. Kosztowało to nas wszystkich oczywiście mnóstwo nerwów. Zwłaszcza działaczy, którzy postawili sobie za cel, żeby utrzymać klub w pierwszej lidze. W tej chwili nie mamy żadnych zaległości finansowych, w o tyle dobrej jesteśmy sytuacji. Łatwiej się dzięki temu negocjuje z kolejnymi sponsorami. Warta Poznań została niedawno przejęta z długami sięgającymi kilkuset tysięcy złotych, my mamy z tyłu zero. Na tej zasadzie będziemy opierali nasze dalsze działania. Fajnie, że jesteśmy już z Druteksem rozliczeni. Że wszystko się wreszcie zamknęło.
Ostatecznie udało się wieloletnią współpracę zamknąć na cywilizowanych zasadach, chociaż nie zabrakło zgrzytów. Jak mówi trener Adrian Stawski, Drutex dość długo zwlekał z wypłatami wynagrodzeń za czerwiec, co mogło dobić Bytovię.
– Na dziś mogę powiedzieć, że rozstajemy się w dobrej atmosferze – wyjaśnia prezes. – Ale to na dzisiaj. Wcześniej rzeczywiście były pewne tarcia, kłopotliwe wyjaśnienie sobie niektórych szczegółów. To jednak za nami. Potwierdziło się to, o czym ja zawsze powtarzałem. Nasz klub niezmiennie działa czysto, na zdrowych zasadach. Jest dobrze zarządzany. Dałem takie zobowiązanie do Druteksu – wszystko ma pójść legalnie, czysto. Nic pod stołem. Oni zachowali się tak, jak powinni zachować i za to chciałbym podziękować panu Leszkowi Gierszewskiemu.
– Oczywiście, że pojawiały się momenty zwątpienia – dodaje Wiczkowski. – 21 maja sponsor podjął decyzję o wycofaniu się z finansowania klubu. Dla mnie nie była to może decyzja zaskakująca, bo mogłem się jej spodziewać właściwie co roku. Natomiast termin jej ogłoszenia, kilka dni po zapewnieniu sobie przez klub utrzymania, nie był najciekawszy. Nie chcę wyrokować, czy termin wybrano świadomie. Ale fakt jest taki, że został nam tylko tydzień do dnia, w którym komisja licencyjna przyznaje prawo do gry w I lidze. Nasza prognoza finansowa jest głównym punktem procesu przyznawania licencji, więc my oczywiście w pierwszym terminie jej nie dostaliśmy.
– W ciągu pięciu dodatkowych dni, które nam przysługiwały po odwołaniu, dokonaliśmy błyskawicznego rozeznania. Czy jest w ogóle sens walczyć o pierwszą ligę. Czy jest zainteresowanie lokalnych przedsiębiorców, naszej społeczności. Podjąłem decyzję o stworzeniu nowej prognozy finansowej, którą napisałem w ciągu trzech dni. Pojechałem z tym do Warszawy i komisja mi zawierzyła. Czułem się pod presją. Związek mógł mieć dobrą wolę, lecz są podręczniki licencyjne i zawarte w nich reguły trzeba po prostu spełniać. Aczkolwiek na Komisji Odwoławczej nasz budżet do końca się jeszcze nie spinał, co przyznałem otwarcie. Mogłem przecież na kartce napisać cokolwiek, bo papier wszystko przyjmie, ale wolałem przedstawić prawdę. Brakowało nam około 150 tysięcy złotych. Powiedziałem, że skoro przez dwa tygodnie pozyskaliśmy tylu sponsorów, to przez rok jesteśmy na pewno w stanie wszystko spiąć do końca. Komisja mi uwierzyła i ja tego zaufania nie zawiodę – kończy prezes.
Nie ma dwóch zdań – to właśnie lokalna społeczność uratowała drużynę przed upadkiem. Cokolwiek powiedzieć – pierwszoligowa Bytovia to stały punkt piłkarskiego krajobrazu w regionie. Nawiązując do pytania, które rozpoczęło całą opowieść – jeszcze nigdy się w tym mieście nie zatrzymałem, ale jeżeli z czymś mi się Bytów w pierwszej kolejności kojarzył, to wcale nie z krzyżackim zamkiem, tylko właśnie z Bytovią. Już bez przedrostka na literę “D” – cały obiekt dokładnie wyczyszczono ze wszystkich śladów dawnej współpracy. Specjalnie oddelegowana do tego zadania ekipa pozdrapywała nawet logo firmy ze ścian.
Był Drutex, nie ma Druteksu. Nie wszyscy jednak z tego powodu ubolewają.
– Kibice, kiedy mają tę swoją Bytovię, traktują ją jako coś własnego. Wspierają, pomagają. Przede wszystkim drobni przedsiębiorcy. Bardziej utożsamiają się z klubem niż wtedy, gdy był on kojarzony z konkretnym sponsorem – mówi Przemek. – Mamy na stadionie przestarzałą tablicę wyników. Nikt wcześniej nawet nie pomyślał, żeby się tym zająć. A teraz jeden z mniejszych sponsorów już wspomniał o wymianie jej na nową. Przez piętnaście lat zostało w ten klub włożone około czterdziestu milionów złotych. Czy coś konkretne, oprócz gry w pierwszej lidze, udało się tak naprawdę uzyskać?
Na pewno nie udało się uzyskać rozwoju infrastrukturalnego na przyzwoitym poziomie. Stadion Bytovii to klimat najwyżej drugoligowy.
– Jeżeli mowa o inwestycjach infrastrukturalnych, to one tak naprawdę nie leżały w gestii sponsora – wyjaśnia prezes. – Obiekt należy do miasta, Drutex pomagał na ile tylko mógł. Nigdy z tym nie było problemu, choć inwestowali nie na swoim terenie. Część trybun, nowa murawa – to wszystko właśnie zasługa naszego byłego sponsora. Wszystko co wydarzyło się do maja tego roku oceniam pozytywnie i zawsze tak będę oceniał. Bez względu na to co się później stało i co się jeszcze może stać. Dobry czas dla klubu, bo przecież tylko dzięki Druteksowi jest w Bytowie futbol na poziomie pierwszoligowym. Naszą ambicją jest to podtrzymać, przynajmniej od strony organizacyjnej, bo na boisku oczywiście może być różnie.
Na dobrym poziomie trzyma się z kolei szkółka piłkarska, założona przy klubie.
– Jeżeli chodzi o liczbę szkolonych przez nas dzieci, to nic się nie zmieniło – informuje Wiczkowski. – Nikogo nie wyrzuciliśmy. Trenerów mamy tyle samo, wynagrodzenia mają takie same. Fakt, że wprowadziliśmy opłaty dla rodziców za szkolenie dzieciaków, czego nigdy u nas nie było, bo tak sobie życzył Drutex. Płacił za to. Wiem jednak, ze większość klubów to robi, dotychczas byliśmy pod tym względem wyjątkiem. Nie widziałem sprzeciwu wśród rodziców. Kiedy zajęcia są płatne, jest na pewno większa dbałość o to, żeby dzieci regularnie się na nich pojawiały.
Niestety, drużyna wciąż trenuje na tej samej płycie, na której później rozgrywa mecze. Co oczywiście wpływa w sposób skrajnie niekorzystny na jakość przygotowań do meczów. Choć trener Adrian Stawski zdaje się tym wszystkim nie przejmować. Jego bogate doświadczenie z pracy na niższym szczeblu rozgrywek dobrze go zahartowało. – Czekamy na boisko boczne, które powstaje i na wiosnę przyszłego roku prawdopodobnie będzie już otwarte. Wtedy będziemy mieli wreszcie miejsce, żeby poważnie potrenować, a płytę główną będziemy mogli oszczędzić.
Jeszcze w maju trener Stawski w dość dramatycznym tonie apelował do Leszka Gierszewskiego, żeby ten jednak nie rezygnował ze wspierania Bytovii. Spotykał się ze sponsorem, namawiał. Bez efektu. Jak przyznawał – w szatni pojawiały się łzy zwątpienia i frustracji. Jednak dzisiaj atmosfera jest odmienna o sto osiemdziesiąt stopni.
– Dla mnie nie ma żadnego problemu z pracą w nowych warunkach – mówi szkoleniowiec. – Jako asystent trenera Janasa nauczyłem się ciężkiej pracy, nawet do późnej nocy. Teraz sam namawiam wszystkich znajomych, żeby nam pomogli. Czujemy się w tym klubie bardzo dobrze. Czujemy, że to jest nasz klub. Dlatego każdy, kiedy tylko usłyszy, że ktoś mógłby nas wesprzeć, zaraz przychodzi do prezesa i daje odpowiedni namiar. Zrobiła się tutaj niemalże rodzinna atmosfera, nietypowa w pierwszoligowych realiach. Wielu zawodników chce się oczywiście u nas przede wszystkim wypromować, ale takich również jak najbardziej tu widzimy. Mamy w składzie piłkarzy zdolnych, żeby pójść jeszcze wyżej niż pierwsza liga, a niedawno grali przecież w trzeciej.
– Wiadomo, że strategiczny sponsor gwarantował nam stabilizację – dodaje Stawski. – Dzisiaj mamy chyba najniższy budżet w całej lidze, ale my jako trenerzy i zawodnicy robimy w tej chwili wszystko, żeby kolejnych sponsorów przyciągać do klubu swoją postawą na boisku. Cieszy to, że coraz więcej ludzi chce wspomóc naszą Bytovię. Piłka leży mieszkańcom miasta na sercu co nas bardzo cieszy i motywuje. Pozyskaliśmy ludzi głodnych, którzy grali dotychczas niemal wyłącznie w niższych ligach. Trafili do nas zawodnicy z drugiej, trzeciej, czwartej ligi, plus gracze z naszych rezerw. To są ludzie spragnieni sukcesu, którzy w każdym meczu wypruwają z siebie wszystkie siły i dają na boisku maksa. Po każdym spotkaniu ledwo trzymamy się na nogach.
– Kibice doceniają walkę – dodaje Przemek Gawin. – Nawet kiedy rozmawiałem z nimi po przegranym meczu ze Stalą Mielec, to zwracali uwagę na to, że piłkarze zostawili zdrowie na boisku.
Biorąc pod uwagę zmiany kadrowe, wyniki Bytovii są wręcz szokujące. Osiemnaście punktów po dziewięciu kolejkach, drugie miejsce w tabeli. To już właściwie połowa dorobku, jaki Bytovia skompletowała przez cały poprzedni sezon. I to wszystko w sytuacji, gdy trzeba w klubie oszczędzać właściwie na wszystkim. Z wypłatami dla zawodników na czele. Przed laty, gdy budżet klubu wynosił około siedmiu milionów złotych, na pensje dla piłkarzy przeznaczano – zgodnie z życzeniem i pomysłem sponsora – niemal połowę tej kwoty. Teraz są to sumy o kilkadziesiąt procent mniejsze, a doświadczonych zawodników z ekstraklasową przeszłością zastępują gracze, dla których Bytovia ma być trampoliną do dalszego rozwoju. A nie bezpieczną przystanią, gdzie można zacumować na zakończenie kariery.
– Wydaje mi się, że żaden z doświadczonych zawodników nie wniósł zbyt wiele do drużyny – mówił nam w lipcu prezes Wiczkowski. – Może byli za starzy, może oczekiwali czegoś innego. Chociaż warunki mieli naprawdę dobre. Odnowa biologiczna, siłownia, sauna – wszystko było pod ręką. Dostawali karnety, mogli chodzić kiedy chcieli. Może nie podobało im się, że Bytów to małe miasto. Nie każdy ściągał rodziny, ten fakt mógł na nich oddziaływać. Można tylko gdybać. Niektórzy z nich czasy świetności mieli już za sobą. Chcieli coś pokazać, ale za bardzo im nie wychodziło.
– Jeszcze raz powtarzam – mieliśmy do wyboru albo postawić się, albo zaakceptować te warunki i zapewnić klubowi bardzo duże pieniądze, ale wydawane tak, jak życzy sobie sponsor. Zdecydowaliśmy tak a nie inaczej, później większość spraw nie leżała w naszej gestii – dodawał prezes.
Podobnie uważa rzecznik, który przyznaje, że tacy piłkarze jak choćby Jakub Wilk nie spełnili pokładanych w nich oczekiwań. Grali przyzwoicie, ale ich zarobki sugerowały, że będą robić znacznie większą różnicę na boisku. Taką, jaką robili w papierach u księgowej. Szukając przykładów dobrego zarządzania, Przemek często powołuje się na sąsiadów z Chojnic. – Staramy się wykorzystać naszą dobrą formę, żeby pozyskać kolejnych sponsorów. Wiadomo, że zawsze łatwiej namawiać na wsparcie wicelidera niż spadkowicza. Ale samo utrzymanie można spokojnie wywalczyć sobie walką i ambicją. Bartoszek, odchodząc z Chojniczanki, zostawił klub na pierwszym miejscu. A tam nie było wirtuozów – zauważa Gawin. – Tam była jedność. Atmosfera, walka. Na najwyższym poziomie być może decydują drobiazgi, niuanse techniczne. Ale tutaj liczy się przede wszystkim zaangażowanie.
– Kiedyś nasi kibice przyjaźnili się z fanami Chojniczanki – zauważa Gawin. – Dzisiaj już tak nie jest, trudno powiedzieć dlaczego. Organizacyjnie na pewno jest to dla nas wzór. Zawsze jest pewna rywalizacja między lokalnymi rywalami, ale nie ma tutaj wielkiej niechęci, jest raczej pozytywna atmosfera. Sporo rozwiązań możemy od nich zaczerpnąć. Ludzie się czasem śmieją, że ich koszulki są całe pooblepiane oznaczeniami sponsorów. Ale jeżeli to ma pomóc klubowi się utrzymać na poziomie pierwszej ligi, to dlaczego nie?
Na razie Bytovia pozostaje bez głównego sponsora na koszulce. Jednak płoty wokół murawy zapełniają się banerami rozmaitych firm, na których pomału rozkłada się ciężar finansowy, jaki kiedyś w całości brał na siebie Drutex. Powyżej widać jednego z pracowników Bytovii, który mozolnie podąża, by rozwieszać kolejne reklamy.
– Kiedyś mógł nas sponsorować tylko Drutex, takie były ich warunki – mówi prezes Wiczkowski. – Jak się okazuje, inne firmy też są chętne żeby nas wspierać. Chcą widnieć na stadionie w postaci banerów, ale są też przedsiębiorcy, którzy zwyczajnie lubią piłkę nożną i mieli ochotę nam pomóc. Na takim wsparciu się w tej chwili opieramy. Dodatkowo – jest jeszcze ponad milion złotych ze strony pierwszej ligi – dwa, trzy lata temu o takich pieniądzach nie było mowy, to duża kwota. Te wszystkie dochody pozwoliły nam stworzyć prognozę finansową na absolutnie minimalnym poziomie, czyli 2,5 miliona złotych. Działamy teraz, żeby ten poziom stale podwyższać.
– Oczywiście cięcia są olbrzymie – dodaje. – Przede wszystkim kontrakty, pensje zawodników. Zarobki obcięliśmy o połowę. Co, jak widać, niekoniecznie idzie w parze z cięciami w jakości piłkarskiej, bo ta na razie jest dużo lepsza niż była wcześniej. Ucierpiał też sztab szkoleniowy, który okroiliśmy do minimum. Zaplecze medyczne pozostało bez zmian, ale musieliśmy zrezygnować również z jednej z drużyn juniorskich. Zawodników stamtąd przerzuciliśmy do naszej drugiej drużyny. Uznaliśmy, że bardziej się opłaca mieć zespół w czwartej lidze, skąd zawodnicy mogą płynniej przechodzić do pierwszej drużyny. Krótko mówiąc, cięliśmy gdzie tylko jest to możliwe. Zarząd nie bierze żadnego wynagrodzenia, rzecznik pracuje społecznie. Licząc, że kiedyś się to wszystko poprawi. Ale przede wszystkim klub otaczają pasjonaci, którzy mają lokalną piłkę w sercu i zależy im na istnieniu klubu.
Jako się rzekło – na wsparcie prawdziwych pasjonatów liczą w klubie najbardziej. Głośnym echem obiła się w mieście historia, którą prezes już nam w lipcu opowiadał.
Długo trzymałem w tajemnicy historię o tym, jak w pewnym momencie podeszła do mnie mała dziewczynka. To był jeden z bodźców, dla których postanowiłem jeszcze powalczyć. Bo naprawdę – byłem bliski rezygnacji, pogodzenia się ze spadkiem do czwartej ligi. W drugiej lidze nie było sensu grać. Całkiem podobne koszty, niższy poziom. No ale przyszło walne zebranie. Podeszła do mnie dziewczynka, wręczyła mi kopertę.
– Co to jest?
– Niech pan otworzy, bardzo proszę.
Otwieram, a tam plik banknotów. Po 100, 50 złotych. Było tam z 700-800 złotych, nie liczyłem.
– Dlaczego mi to dajesz?
– Chciałabym, żeby Bytovia cały czas grała w pierwszej lidze.
– A sama tutaj przyszłaś?
– Nie, z tatą.
Tata stał pod drzwiami. Podszedłem do niego.
– Wie pan, to są jej pieniądze, jej decyzja. Chciała tutaj przyjść, przekazać, no to nie mam nic do tego.
Oddałem im pieniądze, ale obiecałem, że zrobię wszystko, żeby Bytovia pozostała w pierwszej lidze. Jak wszystko ogarnę, na pewno weźmiemy ją do siebie i odpowiednio potraktujemy. Tak jak należy.
Ostatnio małą sponsorkę uhonorowano podczas ligowego meczu, dostała od klubu karnet i szereg podarunków.
– To był taki element, który w ciężkich czasach dodatkowo mnie motywował. Żeby spróbować jeszcze tutaj, tutaj i tutaj. Dzięki temu wsparciu wciąż mamy światła, mamy obiekt wyposażony we wszystkie wymagane systemy – mówi Wiczkowski. – Wsparcie było ogromne. Ludzie podczas pierwszego meczu przychodzili i wręczali po pięćset, po tysiąc złotych. Mnóstwo przelewów na konto, darowizny. Czasami nawet nie wiedzieliśmy skąd i od kogo. To nas dodatkowo zmobilizowało do działania. Wiedzieliśmy jedno – jeżeli spadniemy teraz, to już nigdy więcej nie wrócimy na tak wysoki poziom. Łatwo jest spaść, ale powrócić – już bez dodatkowych opcji finansowych, wynikających z gry w pierwszej lidze – jest dużo trudniej. Utrzymanie się to o wiele prostsze zadanie. Ludziom też zależało, żeby Bytovia została na tym poziome. To właśnie spotkania z lokalną społecznością dały nam ten bodziec, żeby się nie poddać. Straciłem dużo zdrowia, dużo nerwów, kilka kilogramów – niczego nie żałuję.
Nie byłoby też zaskakująco dobrych wyników Bytovii, gdyby nie wewnętrzna mobilizacja zawodników. Którzy niekoniecznie zdecydowali się na natychmiastową ewakuację z – jak się zdawało – tonącego okrętu. Wojciech Wilczyński jest w Bytowie już od wielu lat i postanowił pozostać przy klubie w najtrudniejszych dla niego momentach.
– Odejście Druteksu było zaskoczeniem dla wszystkich z tego względu, że nie dowiedzieliśmy się tego z wyprzedzeniem – mówi kapitan Bytovii. – Wszyscy o tym w kółko trąbili, że Drutex kiedyś się może wycofać. Ale akurat wtedy? Jeszcze graliśmy mecze, dopiero co sobie wywalczyliśmy utrzymanie. To był trudny moment dla klubu, tuż przed procesem licencyjnym. Wszyscy byliśmy tym negatywnie zaskoczeni, bo każdy z nas ma rodzinę, dzieci. Nasza przyszłość stanęła pod znakiem zapytania.
– Dowiedziałem się przez telefon, że sponsor nas zostawia – dodaje Wilczyński. – Klub tak naprawdę nie wiedział, co się wydarzy za tydzień. Musiałem się oczywiście zastanawiać, co zrobić dalej. Żona w tamtym momencie była w ósmym miesiącu ciąży, z naszym drugim dzieckiem. W mojej sytuacji rozglądanie się za nowym klubem było absolutnie normalne, ale nie chciałem wyjeżdżać na drugi koniec Polski. I zostawić żonę z obowiązkami, które wspólnie na siebie nałożyliśmy. Sytuacja nie była dla mnie łatwa.
– Każdy z nas zauważył, że tylko sami możemy sobie pomóc. Zebrała się grupa ludzi, którzy wspierają klub finansowo. To jest dla nas dodatkowa mobilizacja, że nie możemy być w takich okolicznościach niewdzięczni. Swoją postawą boiskową musimy dziękować za wsparcie i zapraszać kolejnych inwestorów. Drutex chciał fajnie rozwijać klub, ale to się zakończyło tak naprawdę w jednym momencie. My chcemy, żeby Bytovia się dalej rozwijała. Z każdej strony. Marketingowo, kibicowsko, infrastrukturalnie. Nie chcemy dopuścić, żeby to upadło z dnia na dzień – dodaje zawodnik.
Znakomity start jest dla wszystkich w Bytowie natchnieniem, ale nie ma żadnego hurraoptymizmu. Przed spotkaniem z GKS-em Tychy trener Stawski nie chciał nawet przyznać, że to jego drużyna jest faworytem. Zapewniał natomiast, że wraz z grającym asystentem, Łukaszem Wróblem, dokładnie przeanalizował bramkę samobójczą, która pozbawiła Bytovię trzech punktów w starciu z poznańską Wartą. Swojaka zanotował… właśnie Wróbel.
– Tak naprawdę wolałem mieć o jednego zawodnika w kadrze więcej niż dodatkowego członka sztabu – wyjaśnia Stawski. – Tym bardziej, że teraz zmieniamy politykę kadrowa i tych bardzo doświadczonych piłkarzy gra u nas znacznie mniej. A wiadomo, że w każdym zespole co najmniej kilku jest potrzebnych. Ja taką filozofię proponowałem jeszcze za czasów współpracy z firmą Drutex. Próbowaliśmy różnych metod budowy drużyny, przede wszystkim w oparciu o weteranów. Teraz stawiamy na graczy z niższych lig. My wszyscy nie zarabiamy wielkich pieniędzy na piłce. Ci chłopcy jeszcze niedawno grali na niższym poziomie i nawet o takich wypłatach jakie teraz dostają, bardzo niskich w skali pierwszej ligi, mogli tylko pomarzyć.
– Mamy coś do udowodnienia – podkreśla Wilczyński. – Jak nie będziemy wygrywać i klub przez nas upadnie, to sami zrobimy sobie krzywdę. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której to nasza sportowa postawa pogorszy pozycję klubu. Cięcia finansowe nie mają żadnego wpływu na naszą postawę boiskową. Każdy z nas ma rodziny, a pieniądze są nieodzowną częścią i istotą naszej pracy. Ale ja jestem tutaj nie od dziś, kluczowe było dla mnie przywiązanie do społeczności. Do klubu, do ludzi, którzy w nim pracują. Nie byłoby w mojej naturze, żeby podążyć za podwyżką do innego zespołu.
Oczywiście planem na sezon wciąż pozostaje przede wszystkim utrzymanie w pierwszej lidze.
– Naszym celem była walka o utrzymanie i ten cel się nie zmienił – mówi prezes Wiczkowski. – Jeszcze nie widziałem, żeby jakakolwiek drużyna w tych rozgrywkach trzymała tak samo wysoki poziom w całej rundzie. Mówię nawet o ekipach, które sezon kończyły awansem. Wiadomo, że pojawi się spadek formy, kontuzje. My to zaplecze mamy jednak dość ubogie, więc tego się trochę obawiam. Kolejne sezony będą łatwiejsze. Zdobywamy nowe doświadczenia, uczymy się innego zarządzania klubem i to na pewno będzie procentowało. Choćby w ten sposób, że później będziemy zdolni dokonywać rozsądniejszych transferów i ściągać odpowiednich zawodników.
– Zawsze jak się gra to jest ambicja żeby pójść maksymalnie wysoko – mówi prezes. – Jednak wiemy, że nie ma woli ze strony władz miasta żeby zbudować tutaj obiekt na miarę ekstraklasy. Więc możemy sobie marzyć, ale nasz stadion jest totalnie nieprzygotowany do gry wyżej. Może i decyzja Druteksu wynikała właśnie z tego, że już sufit w Bytovii został zwyczajnie osiągnięty. Aczkolwiek zbliża się nowe rozdanie jeżeli chodzi o władze miasta. Może przyjdzie ktoś inny, z innym spojrzeniem na sport. Cokolwiek opowiadać o złych kibicach i tak dalej – promocja przez piłkę nożną to najlepszy nośnik reklamowy dla przedsiębiorców i dla regionu. Można na tym budować regionalną tożsamość. Brakuje mi zrozumienia tej kwestii u włodarzy tego terenu.
Pod tajemniczym “nowym rozdaniem” we władzach miasta kryje się rzecz jasna postać Mateusza Oszmańca – kandydata na burmistrza Bytowa w nadchodzących wyborach samorządowych, zresztą z ramienia stricte lokalnego stronnictwa, którym zawiaduje sam prezes Wiczkowski. Jednocześnie – bramkarza Bytovii, który doktoryzował się niedawno na gdańskim AWFie. Trudno dziś powiedzieć, czy jego kandydatura ma jakieś szanse w walce o fotel gospodarza miasta. Jedno jest jednak pewne – Bytovia najtrudniejsze chwile ma już bez wątpienia ze sobą. Biorąc pod uwagę zapał i ambicję ludzi, którzy się wokół klubu zgromadzili, a także zaangażowanie finansowe lokalnej społeczności – przyszłość piłki w Bytowie rysuje się w coraz jaśniejszych kolorach.
Michał Kołkowski
zdjęcia: Michał Kołkowski