Niech pierwszy rzuci kamieniem każdy, kto nie bał się wczorajszego meczu. I nie, zwykłego mamtowdupizmu nie zaliczamy. Wszyscy martwiliśmy się, jak to będzie tuż po Nawałce, gdy problemy piętrzyły się przed biało-czerwonymi jak drapacze chmur na Manhattanie. Tym bardziej więc ostatecznie z remisu z Włochami powinniśmy się cieszyć, gdyż wielu demonom pokazaliśmy, że jesteśmy w stanie je wypędzić.
Przede wszystkim więc musimy zwrócić uwagę na defensywę reprezentacji Polski, która dotychczas wydawała się być równie solidna co zamek z piasku w starciu z huraganem. Rybus kontuzjowany, Piszczek na emeryturze, na lewej obronie kandydaci-żółtodzioby. No ale przede wszystkim temat partnera dla Glika spędzał sen z powiek bardziej zaangażowanych kibiców. Szukaliśmy więc zastępców, a znajdowaliśmy głównie kandydatów, których nieodłącznymi atrybutami było mnóstwo różnych “ale”.
Bo Kamiński prawie nie grał, bo Bednarek prawie nie grał, bo Wilusza wszyscy mają głęboko, bo Jach zrealizował założenia, bo… No, moglibyśmy tak długo wymieniać. W końcu, bo Pazdan już dawno nie jest tym samym Pazdanem, który sprawiał, ze tłumy szalały na dźwięk jego nazwiska. Nie było z kogo wybierać, powiedzmy sobie otwarcie. W końcu, już po wielu raportach i ogłoszeniu wyjściowej jedenastki, zastanawialiśmy się jak ten najlepszy wśród kiepskich Bednarek poradzi sobie nie tylko sportowo, ale również mentalnie. Na mundialu został przecież współautorem jednej z największych kompromitacji w historii polskiej reprezentacji, mierzył się z ogromną krytyką, a do tego jeszcze okazało się, że Mark Hughes wcale nie kocha go miłością tak rzewną, jak się zarzekał.
Dziś natomiast, kiedy zarówno nerwy, jak i entuzjazm nieco opadły, nadal jesteśmy zbudowani postawą tego chłopaka. Patrzyło się wczoraj na niego i na pierwszy rzut oka nie było widać żadnego braku ogrania, rytmu meczowego ani innych podobnych kwestii. Czy są to pojęcia mityczne, czy też nie – nie nam sądzić, jednak fakty są takie, że gość podniósł się z ławki, wszedł na boisko i udowodnił, że warto było mu zaufać.
Zauważmy tylko, iż uczynił to przy dużej pomocy kolegów. Ale to nie zarzut, raczej kolejny mały powód, by się uśmiechnąć, bo Polska wczoraj znów dobrze funkcjonowała jako kolektyw. Momentami głęboko cofnięta, jasne, ale nie ze strachu, tylko ponieważ taki był plan. Kamil Glik oczywiście sterował całą tą machiną, kiedy piłka krążyła wśród rywali, i wychodziło mu to więcej niż dobrze, tym samym dodając jego partnerom z formacji defensywnej – Bednarkowi w szczególności – mnóstwo spokoju. To, że podopieczni Jerzego Brzęczka doskonale współpracowali wczoraj w defensywie dodatkowo potwierdza fakt, iż stoperzy nie wyrkęcili jakichś oszałamiającej liczby odbiorów czy też przechwytów.
Wiecie co? Zaryzykujemy nawet tezę, że wczoraj zagraliśmy najlepszy mecz w obronie od czasu turnieju we Francji.
Oj nie pograli sobie Włosi z nami. Mieli tylko dwa udane dryblingi w pobliżu pola karnego, choć też nie jakoś wybitnie blisko. Kluczowych podań niby 7, lecz tylko jedno wypuszczające przeciwnika w naszą szesnastkę. Nie licząc jedenastki oddali zaledwie jeden strzał i to z dystansu, bardzo łatwy dla Fabiańskiego. Bernardeschi, Balotelli, Insigne, Bonaventura i Belloti razem wzięci zanotowali dwa kontakty z piłką w biało-czerwonej szesnastce. I jakby tego było mało ani razu nie wygrali w starciu powietrznym w polu karnym Fabiańskiego.
To też warta rzecz podkreślenia, że pół żartem, pół serio Bednarek na swojego poprzednika, Michała Pazdana, może patrzeć z góry. Osiem centymetrów wzrostu więcej u stopera Southamptonu to jego duży atut w zestawieniu z Legionistą, który od dłuższego czasu nie nadrabiał tego nawet dobrym timingiem czy ustawianiem. A jak ważna jest umiejętność bronienia w powietrzu w futbolu reprezentacyjnym, to już pokazał mundial, gdzie aż 68 bramek (42% wszystkich strzelonych) padło po stałych fragmentach, aż 30 przy okazji rzutów rożnych. To absolutny rekord licząc od 1966 roku, kiedy zaczęto gromadzić tego typu statystyki.
Coś czujemy, że w zaistniałej sytuacji Pazdan będzie mógł odgrywać kluczową rolę w reprezentacji jedynie w chwili, gdy zamknie oczy, przytuli się do podusi, jakoś między jednym chrapnięciem a drugim. Zaliczył bowiem fatalny rok pełen sporych wpadek i wielkich wtop, a do tego ponoć nie zdążył jeszcze dojść do właściwej formy fizycznej po mundialu. Śmieszne/Żałosne to do bólu (niepotrzebne skreślić) i tylko zwraca uwagę w jak czarnej dupie zaczął urządzać się zawodnik Legii.
I oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że równie dobrze ta jedna jaskółka nie musi czynić wiosny. Że spotkanie z Włochami nie przekona Marka Hughesa, by wybudował Jankowi ołtarz w szatni i co mecz dawał 90 minut gry. Że w dłuższej perspektywie jego przesiadywanie na ławie w klubie może stać się wielkim kłopotem. Z drugiej strony jednak po wczorajszym występie Bednarka trudno nie pokładać w nim nadziei skoro pokazał, iż przy odpowiednim prowadzeniu go może on stanowić wartość dodaną dla naszej kadry. Liczymy więc, że po tak obiecującym początku w dalszej części kadencji Jerzego Brzęczka wychowanek Lecha będzie tylko rósł pod względem dyspozycji sportowej. Trzymamy kciuki, bo dość już mamy ciągłych wyborów mniejszego zła.
Fot. FotoPyK