Legia Warszawa mistrzem Polski i to nie bez pomocy największego rywala – Lecha. Podopieczni Mariusza Rumaka przed tygodniem polegli w Gdańsku, a dziś ugrali tylko punkt z Pogonią, ostatecznie wpychając Legię na tron. Nie tego oczekiwali przy Bułgarskiej kibice, nie po to pobili tegoroczny rekord frekwencji (ponad 28 tysięcy widzów), żeby nie zobaczyć nawet jednego gola swojej drużyny.
Jeśli jednak mają już padać bezbramkowe remisy, to właśnie po takich meczach. Bo ten dzisiejszy w Poznaniu miał właściwie wszystko – wszystko, oprócz tych goli właśnie. Wysokie tempo gry, spora dynamika, akcje i niezłe sytuacje. W poprzeczkę trafił Pawłowski, trafił też Dąbrowski, a Robak zmarnował kilka okazji. Tymi, którzy najbardziej „psuli” całe widowisko, byli dżentelmeni z rękawicami na dłoniach. Przed przerwą show robił Janukiewicz, po przerwie ustąpił miejsca Kotorowskiemu. Tomasz Wieszczycki tego pierwszego określił mianem bramkarza sezonu i choć my byśmy aż tak odważnej tezy nie postawili, to widać, że bramkarz Pogoni to klasa sama w sobie.
Lech w pierwszej połowie wyglądał tak, jakby faktycznie miał jeszcze nadzieję na tytuł. 72 proc. posiadania piłki, dwanaście uderzeń na bramkę – a to próbował Claasen, a to Hamalainen, a to Pawłowski czy Teodorczyk. Jak na drodze nie stanął Janukiewicz, to akurat poprzeczka. Albo Teodorczyk skomplikował życie sam sobie, choćby w sytuacji, kiedy dostał dobrą piłkę w pole karne, ale niezbyt umiejętnie ją przyjął. Zresztą, nie wychodziło jemu z przodu (i z tyłu też, bo katastrofalnie krył główkującego w poprzeczkę Dąbrowskiego), nie wychodziło też Robakowi. Napastnik Pogoni dostał dziś dwie kapitalne piłki od Murawskiego i obie zaprzepaścił.
Pogoń próbowała, mocno się starała, ale długimi momentami wyglądała dość bezradnie – wyglądała jak ogrywany dziś Rudol i popełniający proste błędy Golla. To za ich sprawą Janukiewicz nie mógł skupić się tylko na opalaniu. Goście po przerwie byli już znacznie lepsi: nie bali się, nie wjeżdżali tyłkami we własną bramkę, starali się bardziej kontrolować wydarzenia na boisku. I w takich sytuacjach gubił się Lech, w dodatku z każdą minutą coraz bardziej zrezygnowany, świadomy i pogodzony z myślą, że mistrzem znów będzie Legia.
Wszyscy zacierali ręce, że ostatnia kolejka, numer 37, zadecyduje o tytule. Zadecydował jednak mecz Lecha w Gdańsku, a kiedy Legia zacierała ręce na przypieczętowanie mistrzostwa niedzielnym starciem z Ruchem, wszystko wyjaśniło się już dziś. Piłkarze Rumaka długo walczyli dzielnie, dopiero co wygrali pięć kolejnych spotkań, ale na ostatniej prostej nie dali rady. Pogoni ten remis też nic nie daje, chyba można żegnać się z marzeniami o europejskich pucharach.

Fot.FotoPyk