Selekcjoner kadry, wygrana w debiucie. Para niedobrana jak Legia i Superpuchar, jak Korona i zdrowy rozsądek, wreszcie jak KTS Weszło i Puchar Polski. Jeżeli przez reprezentację w ostatnich kilkunastu latach przewinęło się dziewięciu selekcjonerów, a ostatnim triumfującym w swoim pierwszym meczu był Janusz Wójcik – 1997 rok – to znak, że generalnie nie jesteśmy mistrzami pierwszego wrażenia. I nie próbujcie się z nami kłócić. Tak jest i basta.
Drogę naszym selekcjonerom torowały tuzy nad tuzami. Nie wymienimy wszystkich, bo co za dużo jakości w jednym miejscu to niezdrowo, ale dla przykładu wskażmy Czechów, Słowaków czy Estończyków. Sami widzicie, nic dodawać nie trzeba.
Albo dobra, polećmy po kolei.
Jerzy Engel, Hiszpania – Polska 3:0
Zbigniew Boniek, Polska – Belgia 1:1
Paweł Janas, Chorwacja – Polska 0:0
Leo Beenhakker, Dania – Polska 2:0
Stefan Majewski, Czechy – Polska 2:0
Franciszek Smuda, Polska – Rumunia 0:1
Waldemar Fornalik, Estonia – Polska 1:0
Adam Nawałka, Polska – Słowacja 0:2
W porządku. Widzimy, że jest bryndza. Pytanie, czy da się z tego wyciągnąć jakiekolwiek wiążące wnioski. Po pierwsze, w XXI wieku rzadko mierzyliśmy się z tak silnym zespołem jak Włochy, toteż uważamy, że Jerzy Engel mówiąc wczoraj w radiowej jedynce, że – cytat dosłowny, nic nie pokręciliśmy – Polska jest faworytem meczu z Włochami, delikatnie odleciał. Tak co najmniej do Jowisza. Ale nie to jest najważniejsze, bo fakt, iż nie jesteśmy faworytami jest znany i by dojść do takiego wniosku, nie potrzeba rzucać okiem na tego typu debiutanckie zestawienia.
Postanowiliśmy jednak sprawdzić, ilu z zawodników testowanych w pierwszych meczach zostało potem ważnymi postaciami reprezentacji. Skupimy się na ostatnich latach, pod lupę wzięliśmy czterech selekcjonerów. Beenhakkera, Smudę, Fornalika i Nawałkę. Wykluczyliśmy rzecz jasna Majewskiego, bo on zaliczył tylko krótki epizod.
No więc tak, debiut Leo Beenhakkera przypadł na towarzyskie spotkanie z Danią, ale w jego przypadku mówimy o zarówno pierwszym, jak i ostatnim sprawdzianie przed eliminacjami mistrzostw Europy. Stąd w składzie nie było zbyt wiele niespodzianek, większość zawodników – konkretnie Dudek, Bąk, Żewłakow, Radomski, Szymkowiak, Krzynówek, Żurawski, Frankowski – pojawili się w pierwszym składzie na inaugurację eliminacji, a Smolarek wszedł z ławki. Później skład jednak się zmieniał, a niecałe dwa lata później – w meczu z Niemcami na Euro 2008 – w pierwszym składzie ostali się jedynie Żewłakow, Bąk, Smolarek, Krzynówek i Żurawski. Trudno jednak powiedzieć, żeby któryś z nich na początku pracy Holendra był testowany, byli to raczej sprawdzeni zawodnicy, a nikt zupełnie niespodziewany do składu na mistrzostwa nie wskoczył.
Później przyszedł Smuda, który otrzymał multum czasu, żeby wszystko koncertowo spieprzyć. Przez pierwszych kilka miesięcy testował na potęgę, szukał pomysłów, które raz po raz ulatywały mu jednak z głowy. Postawił między innymi na 20-letniego wówczas Macieja Sadloka, ale ostatecznie się z pomysłu stawiania na ówczesnego zawodnika Ruchu wycofał. W jego debiucie oglądaliśmy między innymi Kuszczaka, Żewłakowa, Kowalczyka, Kokoszkę, Piotra Brożka, Kosowskiego czy Jelenia, a do Euro 2012 ostali się jedynie Błaszczykowski, Obraniak i Lewandowski, później występował jeszcze Dudka, swoje miejsce w składzie znalazł też Rybus, który w 2009 wchodził z ławki. I właśnie jego możemy wskazać jako małe odkrycie selekcjonera. Wiadomo, gdy debiutował z Rumunią, nie był zawodnikiem anonimowym, ale Smuda zdecydowanie na niego postawił. Trzymał się go aż do pierwszego meczu z Grecją, kiedy z konieczności na boisku musiał pojawić się Przemysław Tytoń. Później Maciek już nie pojawił się na murawie, w cenie było między innymi granie na trzech defensywnych pomocników – Murawski, Polański, Dudka – w decydującym meczu, który musieliśmy wygrać.
Fornalik po Euro 2012 z mniej oczywistych nazwisk zdecydował się tak naprawdę tylko na Piecha i Gola, możemy doliczyć również Waldemara Sobotę. Ich role w kadrze nie były zbyt znaczące – Piech i Gol zaliczyli epizody, Sobota pograł trochę więcej, fajnie pokazał się z Macedonią i Rumunią w sparingach (gol i dwie asysty), ale regularnie w eliminacjach zaczął grać dopiero pod koniec ery Fornalika, gdy ten powoli żegnał się z posadą.
Za Nawałki na początku był mały cyrk, ale wszyscy wiemy, jak się skończył. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że większość zawodników, których powołał na pierwsze zgrupowania z polskiej ligi, okazało się niewypałami. No bo spójrzmy: Leszczyński (!!!), Brzyski, Kosznik, Marciniak, Hołota, Nowak. Mówimy o nazwiskach, które nie były oczywiste, a na które zdecydował się nasz selekcjoner. Pod tym względem pierwsze powołania nie były udane, ale później udało się wykreować przede wszystkim flagowy produkt Nawałki, czyli Krzysztofa Mączyńskiego. Zbudowano Pazdana (grał wówczas w Jagiellonii, na siłę możemy zaliczyć go do tych mniej oczywistych, którzy później wypalili), w pewnym momencie Kapustkę czy Linetty’ego przed wyjazdem za granicę, ale ta dwójka to już późniejsze powołania. Mączyński też nie pojechał na pierwsze zgrupowanie, więc bilans jest bardzo niekorzystny.
Generalnie, jeżeli chodzi o debiuty i nieoczekiwane powołania, mało kto odgrywał później poważną rolę w reprezentacji. Dlatego z dystansem patrzymy na obecność w kadrze takich zawodników jak Dźwigała, Pietrzak czy Szymański. Oczywiście, nie odbieramy im szans, a nuż ktoś się wybije, ale niedawna przeszłość nie wykreowała zbyt wielu takich zawodników.
Tak samo jak nie wykreowała debiutanckich zwycięstw selekcjonerów. Ale może wreszcie coś się zmieni?
Fot. FotoPyk