Madrycka banda rabuje kolejny salon

redakcja

Autor:redakcja

23 maja 2014, 12:06 • 10 min czytania

Tej historii nie trzeba w żaden sposób podkręcać. Tu nie ma morderców o twarzy dziecka, których filmowi scenarzyści w późniejszych ekranizacjach tej epickiej powieści musieliby podmieniać na groźniej wyglądających aktorów. Nie. Tutaj wszystko się zgadza, wszystko idealnie zgrywa i pasuje, klocki układają się w logiczną całość. Szef wygląda jak boss mafii. Jego oddani żołnierze, jak goście, których nie chciałbyś spotkać w ciemnej ulicy, a już na pewno nie we wrogich okopach. Charyzmatycznemu bossowi towarzyszy nieco świrnięty asystent, a wszyscy razem tworzą coś na kształt sekty.
Witajcie po pasiastej stronie Madrytu. Witajcie na pokładzie pirackiej łajby „Cholo” Simeone.

Madrycka banda rabuje kolejny salon
Reklama

Ciężko odnaleźć metaforę, która jeszcze nie została użyta w odniesieniu do tej fenomenalnej drużyny. Pojawiały się już określenia wiążące Atletico z mafią, ze stadem wygłodniałych wilków, aż do tak niebanalnych, jak użyte przez naszego hiszpańskiego korespondenta, Rafała Lebiedzińskiego, skojarzenie „Rojiblancos” z religią, a samego Simeone z wpływowym prorokiem dobrej nowiny. Dobrej nowiny, czyli wielkiego powrotu futbolu opartego na waleczności, determinacji, uporze i bezwzględnemu podporządkowaniu kolektywowi.

Z nożem w zębach

Reklama

Z nożem w zębach. Mecz po meczu. Tak jak opisuje i opisywał to sam Diego Simeone. U niego rewolwery ani na moment nie chowają się do kabury. Ostatni gwizdek to nie westchnienie ulgi i rozluźnienie w szeregach, to początek nowej walki. Obmycie solidnie zroszonych krwią ostrzy i wymarsz na nową bitwę. „Partido a partido”, mecz za meczem. Trzy treningi dziennie, każdy morderczy. Zero narzekania, wszak motto trenera mówi wyraźnie „el esfuerzo no se negocia”, wysiłku się nie negocjuje, to nie podlega żadnym targom. Diego wie, co mówi. Sam nigdy nie ustawał w walce. Sam zawsze trzymał nóż w zębach, za co pokochały go trybuny stadionu Vicente Calderon. Powtarzał: „Calderón to pasja. Kto tego nie zrozumie, nie ma szans na zwycięstwo. Ludzie nie będą protestować z powodu porażki, ale nigdy nie wybaczą odpuszczania i braku ambicji”.

To właśnie dlatego w 2000 roku, gdy Atletico zleciało do Segunda Division, na stadion nadal stawiało się co mecz 50 tysięcy fanatyków pragnących obejrzeć przede wszystkim walkę. Ambicję. Napór, niezależnie od ligi, niezależnie od posiadanych umiejętności piłkarskich. Oklaskiwali waleczność Diego Simeone w 1996 roku, gdy po raz ostatni wojownicy z tej wiecznie krzywdzonej i marginalizowanej części Madrytu sięgnęli po mistrzostwo i zwycięstwo w Lidze Mistrzów, ale oklaskiwali również młodzianów, którzy na drugoligowych boiskach wypruwali sobie żyły, by przywrócić zasłużonemu klubowi dawny blask i szacunek rywali.

Gdy Simeone wracał na Vicente Calderon jako trener, doskonale wiedział, co trzeba zrobić, by zdobyć serca publiki. Pojawiały się wątpliwości – czy uda się w podobny sposób zawładnąć sercami zawodników, ale dość szybko zostały rozwiane przez samego „Cholo”. Dziesiąta lokata i cztery punkty przewagi nad strefą spadkową w momencie przejęcia drużyny. Sytuacja daleka od wymarzonej. Mistrzostwo? Finał Ligi Mistrzów? Ludzi roztaczających podobne wizje pewnie wzięto by za wariatów.

Pierwsze sześć meczów pod wodzą „Cholo”? Ani jednej porażki, zero straconych goli.

Jak byki, psorze!

Piłkarze uwierzyli. Byli gotowi skoczyć za swoim czarnym pastorem w piekielny ogień. Miranda przyznał zresztą: „z Diego jesteśmy lepsi o jakieś 70%”. Wyniki potwierdziły pełne entuzjazmu wypowiedzi piłkarzy. Zaczęli myśleć jak Simeone. Zaczęli myśleć jak kibice Atletico, dla których krew i łzy znaczą niemal tyle samo co zwycięstwa i tytuły. Zresztą, jedno wynika przecież z drugiego, co udowodnili w niedzielę na Camp Nou. – Jako trener zawsze myślę, że mnie wyrzucą z pracy, więc nie pozostaje mi nic innego, jak wygrywać – żartował Simeone.

Odmienił niemal każdego zawodnika występującego w klubie. Thibault Courtois w kilka miesięcy stał się jednym z najlepszych fachowców na swojej pozycji, a „thibautin”, nowe słowo wykreowane na cześć jego obłędnych interwencji zdobyło w Belgii tytuł… „słowa roku 2013”. Gabi to maratończyk, a im większa stawka meczu, tym większy przebyty dystans. W efekcie w meczach Ligi Mistrzów wywalczył sobie miejsce w ścisłej czołówce graczy z największym „przebiegiem”. Villa? Od opuszczenia Barcelony za śmieszne 2 miliony euro, od transferu, który kwotą przebijał rodzimy Dominik Furman trafiający do Tuluzy, aż po zdobywane taśmowo gole i kreowanie gry ofensywnej diabelskiej maszynki Simeone. Można wymieniać dalej, przez Mirandę, Koke (znany również jako „człowiek o trzech płucach”), aż po zawodników rezerw.

– Po 20 dniach pracy w Atletico z tymi zawodnikami czułem się tak, jakbym był tu od lat. Niczego nie musiałem wymuszać. Wszystko było naturalne. Chcieli i dalej chcą więcej. Proszą mnie o więcej. Ale tutaj poza dobrą grą w piłkę muszą pokazywać talent, ambicję i odwagę. To jest zdecydowanie ważniejsze od dobrej gry – komentuje sam Simeone. A jego podopieczni, Wszyscy, jak jeden organizm, odkrzykują „como toros, profe”, czyli „jak byki, psorze”, gdy o samopoczucie pyta ich trener od przygotowania fizycznego.

Praca, wysiłek, siła. Dla Simeone to wszystko było naturalne, oczywiste i niewymagające jakichkolwiek wyjaśnień. Podobną mentalność zaszczepił w swoich podopiecznych. Największe wrażenie i chyba największe efekty przyniosła współpraca z Arda Turanem i Diego Costą.

„Ardaturanizm” i „Diego Costa Club de Futbol”

Arda Turan i Diego Costa. Symbole obecnej potęgi Atletico, bo potencjał tego zespołu należy określać dokładnie w ten sposób. „El Pais” posunęło się do ukucia sformułowania „Diego Costa Club de Futbol”, sugerując, że ten „Byk” – jak mawia o nim Oscar Ortega – dołączył do Messiego i Ronaldo jako „człowiek-klub”. Z drugiej strony w Madrycie furorę robi słowo „ardaturanismo”, którego używa się jako synonimu radości z gry. Gwiazdy o szalonych umiejętnościach, goście, którzy z miejsca mogliby wtargnąć do pierwszego garnituru dowolnej ekipy Europy. Faceci, którzy już teraz mogliby patrzeć z góry na piłkarski dorobek mentora, którzy już teraz mogliby myśleć o bogatszych, bardziej utytułowanych i sławniejszych klubach.

A jednak. Arda Turan już przy pierwszym spotkaniu z „Cholo” uległ urokowi. Przyrzekł swojemu trenerowi, że „odda za niego serce” i co tydzień udowadnia, że nie były to puste słowa. Diego Costa? Oscar Ortega nie ma wątpliwości. Ten człowiek wymyka się jakimkolwiek zasadom logiki. – Zdarzają się rzeczy nielogiczne i trudne do wytłumaczenia, chociaż byś przeczytał tysiąc książek. To nielogiczne, że wyleczył się z ciężkiej kontuzji kolana, przeniósł do Rayo i strzelił 9 goli, nie mając podstawowego przygotowania. Nie wierzyłem własnym oczom, gdy po raz pierwszy zobaczyłem go podczas okresu przygotowawczego. Pytałem go, jaką pracę wykonał w juniorach i odpowiedział, że żadną – grał tylko w piłkę na ulicy. Dla niego nie ma ograniczeń siłowych. Trzeba tylko uważać na jego kolano i kostkę – przekonywał na łamach „El Pais” Ortega.

Obaj nie mają problemu z podporządkowaniem się oryginalnej wizji Simeone. Tu nie ma Rooneya, który łączy funkcję napastnika z posadą dyrektora sportowego. Tu nie ma Messiego i dobierania mu partnerów oraz trenerów. Tu nie ma „smutnego Ronaldo”, wokół którego kręci się cały klub. Najlepiej tłumaczy to Koke w wywiadzie dla „4-4-2”. – Osiągaliśmy sukcesy już przed Simeone. Forlan, Aguero, Simao, de Gea, Reyes – to wspaniali piłkarze z wielkimi nazwiskami. Ale dziś jest inaczej. Jesteśmy drużyną. Indywidualności już się nie liczą – zapewnia jeden z kluczowych elementów układanki Simeone. Filipe Luis, również na łamach „4-4-2” dodaje: „Simeone powiedział nam, że zawsze wybierze najlepszy zespół. Najbardziej doceniam w nim to, że nie jest przywiązany do nikogo – żadnego agenta ani dyrektora. Wybiera taką drużynę, jaką chce. Jeśli czuje, że Arda Turan, nasz kluczowy gracz, nie radzi sobie najlepiej, ściąga go. Nie ma oporu przed zmianą zawodników, kiedykolwiek chce”. Sam „Cholo” dodaje, że wyłącznie wewnętrzna rywalizacja pcha drużynę do przodu. Bez niej – zespół umiera.

A Arda Turan, Diego Costa i każdy inny podopieczny Simeone doskonale rozumie, że zejście z boiska to nie cios w jego ego, ale przysługa oddana najwyższemu dobru. Drużynie.

„Nie jesteśmy już tą drużyną”

– Pamiętam, jak byłem z ojcem w barze, gdy Atletico spadało. Kluczowy był mecz z Oviedo prowadzonym przez Luisa Aragonesa, bohatera Atleti. Panował smutek, widziałem to po twarzach. Ale też uśmiechy – u kibiców Realu. Nigdy tego nie zapomnę. I cieszę się, że mogę powiedzieć, iż już nie jesteśmy tym klubem. Popatrz na nas teraz. Nie jesteśmy już tym klubem – zwierza się Koke w wywiadzie dla „4-4-2”, a przytakuje mu chyba każdy, kto widział pasję i determinację wyrytą na twarzach graczy w pasiastych koszulkach podczas meczów z Barceloną czy Realem. Pepe Pasques tłumaczy to naturalnym darem wygrywania, którym Bóg obdarzył „Cholo” Simeone. Mono Burgos zapewnia, że to kwestia pracy i nieprawdopodobnej pasji. „Kiedy mi powiedzieli, że mam raka, odpowiedziałem: operujcie mnie w poniedziałek, bo w niedzielę mam mecz”. Takie rozumienie futbolu udało się zaszczepić w każdym pracowniku stołecznego klubu, od ludzi dbających o murawę, aż do tych, którzy na tej murawie wylewają pot i łzy.

Wspomniany Muno Burgos krzyczał do Mourinho: „nie jestem Tito, urwę ci głowę!”. Arda Turan płaci rachunki za prąd i wodę z miejsca, z którego pochodzi. Profesor Juan E. Rodriguez Garrido dodaje, że „Turan fascynuje przede wszystkim dlatego, że budzi sympatię”. Jeden z przykładów? Kupił ojcu… stację benzynową. Koke wspomina z rozrzewnieniem porażki, które przeżywał jako nastoletni kibic Atletico, a Koke zapewnia, że jeśli ktoś wygląda kiepsko na treningu z uwagi na przetańczoną noc, „rodzina” akceptuje, że każdy miewa chwile słabości. Atletico staje się tym samym czymś więcej, niż tylko zbiorem fantastycznych i pracowitych piłkarzy z obsesją doskonałości zaczerpniętą z filozofii swojego trenera. Staje się zbiorem ludzi połączonych mentalnością, stylem życia, priorytetami i wartościami.

Sam Diego zwykł mawiać: „grasz w takim stylu, w jakim żyjesz”. – Nie wierzę, że na boisku można być innym człowiekiem, niż poza nim. Nie wierzę, że uczuciowy, sentymentalny człowiek nie wysili się na boisku. Nie wierzę w to. Pomiędzy uczuciami musi być pewien związek i człowiek wyraża się właśnie na boisku – przekonuje w wywiadach, samemu będąc doskonałym uzasadnieniem własnej tezy. Wszak powroty do Atletico, najpierw jako piłkarz, następnie jako trener, to nic innego jak ogromny sentyment do madryckiego klubu. Simeone, ze swoimi kazaniami trafił do serc zawodników. Wśród wszystkich wywiadów z graczami Atletico, ciągle przewija się motyw mantrowania – „nie jesteśmy już tą drużyną”. Porażki z teoretycznie słabszymi zespołami? „Nie jesteśmy już tą drużyną”. Kompleksy na punkcie większych rywali? „Nie jesteśmy już tą drużyną”. Gorsza forma na własnym boisku, niż na wyjazdach? „Nie jesteśmy już tą drużyną”.

– Wszyscy mówili, że Atletico ma dobry zespół, ale nie wspaniały. Musieliśmy być gotowi na 100 procent, żeby wygrywać. Przy 99 – przegrywaliśmy. W podejściu kibiców było zbyt dużo negatywnej mentalności, a to docierało do piłkarzy. Wygrywaliśmy w ładnym stylu na wyjeździe i fani byli przekonani, że następnie musieliśmy łatwo przegrać u siebie. I tak było. Przegrywaliśmy, bo piłkarze wierzyli w ten zły los. Byli przyzwyczajeni do porażek – tłumaczył Diego Forlan na łamach „4-4-2”. Koke dodaje: „Zmienił mentalność Atletico. To dziś jego drużyna. Przygotowuje wszystko. Pracuje nad głową każdego zawodnika i przygotowuje nas na każdy typ meczu. Znów staliśmy się zwycięzcami. Przeprowadza z nami te krótkie minutowe rozmowy 2-3 razy w tygodniu, żeby trafić do naszych głów. Zawsze skupia się na teraźniejszości, nigdy na przyszłości”. Gabi przekonuje: „już nie jesteśmy pupas, nie jesteśmy dzieciakami, jesteśmy zwycięzcami”.

Przed nimi największe wyzwanie od czasów, w których Simeone sam biegał po murawie. Finał Ligi Mistrzów już jutro. Atletico już pokazało, że wiara i podporządkowanie wspólnej sprawie znaczy więcej, niż największy budżet i najbardziej utalentowane indywidualności. Już teraz cały skład wraz z Simeone za sterami ma miejsce w panteonie legend klubu. Za trochę ponad dwadzieścia cztery godziny Arda Turan, Koke, Diego Costa i spółka mogą doścignąć swojego mentora. Udowodnili, że nie są pupas, że nie są tchórzliwymi dzieciakami. Czy będą również zwycięzcami?

– Jeśli rozegramy z nimi dziesięć meczów, to normalne, że przegramy osiem. Oczywiście nie wychodzisz na mecz, by przegrać, ale taki jest futbol i musimy być realistami. A rzeczywistość jest taka, że są od nas lepsi i mają większe szanse na zwycięstwo. Ale to nie oznacza, że zwyciężą – ucina dyskusje człowiek numer jeden w Atletico. A od niedzieli – kto wie – może i człowiek numer jeden w Europie.

TOMASZ ĆWIĄKAفA, JAKUB OLKIEWICZ

***

Zobaczcie też bardzo ciekawą dyskusję na temat madryckiego finału między Krzysztofem Stanowskim i Zbigniewem Bońkiem. Będzie zakład!

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
3
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama