Giorgio Chinaglia, prawdziwy Ojciec Chrzestny futbolu. Dziś takich już nie ma

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2014, 14:46 • 6 min czytania

Grał ostro, bazował na sile i niespotykanej nigdzie indziej pewności siebie. Przy każdej możliwej okazji lubił powtarzać: „Jestem egzekutorem (…) To znaczy, że kiedy finiszuję, piłka ląduje w siatce”. Doprowadzał do szewskiej pasji innych piłkarzy, na czele z samym „Królem futbolu” Pele. Giorgio Chinaglia zawsze uważał się za lepszego od innych, a kiedy coś mu się nie podobało, mówił to głośno. Kiedyś nie przypadło mu do gustu to, że Pele za rzadko do niego zagrywa, więc publicznie zaczął narzekać, że „Brazylijczyk nie podaje do Chinaglii”. Na to Edson Arantes do Nascimento odparł, że bez sensu podawać do zawodnika, który oddaje strzał przy każdej możliwej okazji, w dodatku z nieprawdopodobnych pozycji. Włoch wściekł się, mówiąc o sobie jak zwykle w specyficzny sposób: „Jestem Chinaglia! Jeśli strzelam z danego kąta to tylko dlatego, że Chinaglia może stamtąd zdobyć bramkę!”
Włoski snajper był królem Cosmosu Nowy Jork oraz jedną z najbarwniejszych postaci światowegojedną z najbarwniejszych postaci światowego futbolu lat 70-tych, ale stosunkowo rzadko się dzisiaj o nim wspomina. Jego losy to gotowy materiał na świetny film, a samego Chinaglię porównywano czasem do Sonnyego Corleone, syna Don Vito z „Ojca Chrzestnego” Francisa Forda Coppoli. Skojarzeń jest zresztą więcej – w miarę podobni, obaj krewcy i wybuchowi. Napastnik wzbudzał sensację i niepokój wszędzie tam, gdzie się pojawił. Do dzisiaj wspomina się go jako króla Nowego Jorku, wiele mówiło się także o niejasnych powiązaniach z włoską mafią…

Giorgio Chinaglia, prawdziwy Ojciec Chrzestny futbolu. Dziś takich już nie ma
Reklama

Droga Giorgio Chinaglii na piłkarskie szczyty była jednak mocno nietypowa, ponieważ Włoch zaczął swoją profesjonalną karierę w… Walii. Dzisiaj by nas to jakoś bardzo nie zdziwiło, ale kiedyś było to sporym ewenementem. Rodzina piłkarza wyemigrowała na Wyspy za chlebem, a ojciec Giorgio pracował w hucie. Za zarobione pieniądze poszedł do szkoły kucharskiej, gdzie nauczył się gotować i prowadzić biznes. Wkrótce otworzył własną knajpkę. Młody Chinaglia w wieku 17 lat grał dla Swansea, ale przez dwa lata wystąpił jedynie w sześciu meczach i wrócił do Włoch. Przepustką do wielkiego klubu okazały się dobre występy w Internapoli Camaldoli, po czym w 1969 roku trafił do rzymskiego Lazio. Tam zaczęło się wielkie granie. Chinaglia w 209 meczach strzelił 98 goli, zostając bohaterem biało-niebieskiej części Rzymu. Początki były jednak mało udane – legendarny Omar Sivori mówił o nim: „Nie jest wystarczający sprawny, by grać w Serie A. To słoń w składzie porcelany”.

W Lazio grał siedem lat, a kluczowy okazał się sezon 1973-74. Giorgio został królem strzelców Serie A z 24 trafieniami na koncie, a jego drużyna zdobyła swoje pierwsze w historii mistrzostwo Włoch. W nagrodę napastnik został włączony do kadry Italii na mistrzostwa świata, gdzie wystąpił dwa razy. W spotkaniu przeciwko Haiti został jednak zmieniony w trakcie meczu, co wywołało u niego falę gniewu. Sam Chinaglia zaprzeczał, ale do dziś mówi się, że zdenerwowany wykonał bardzo obsceniczny gest względem włoskiego selekcjonera. Gdy później grał już w Cosmosie, nazwano go „nietrenowalnym”, ale piłkarz miał własne – jak zwykle – zdanie: „To dlatego, że wiem więcej niż głupi trenerzy (…) To – jak się mówi na takie zachowanie? – bezczelne? Tak, to prawda”.

Reklama

Kibice byli w nim zakochani – wysoki, silny, szybki, ale przede wszystkim nieokiełznany, przekonany o własnej nieomylności. Potrafił w żołnierskich słowach ustawić każdego, szanowali go za to fani, szybko stał się ich ulubieńcem. Podczas derbów Rzymu strzelił gola i podbiegł pod Curva Sud, trybunę ultrasów Romy wskazując na nich palcem i krzycząc: „Patrzcie na mnie! Jestem Chinaglia! Pokonałem Was!”.

Piłkarz kochał Włochy i swój klub, ale uczuciem obdarzył także Amerykę. W 1972 roku, podczas tournee Lazio po USA, zaczął inwestować w tamtejsze nieruchomości. W 1975 roku kupił dom w New Jersey i w głowie zakiełkowała mu myśl, żeby przenieść się do Ameryki na stałe. Oczywiście zrobił to po swojemu, zresztą jak wszystko w życiu. Chinaglia zgłosił się do Cosmosu osobiście, a jak wspominał ówczesny prezydent klubu Clive Toye, było to mocno nietypowe: „To nie było tak jak z Pele, którego ganiałem po świecie przez dwa lata, aby dla nas grał… Giorgio zgłosił się w 1975 roku i powiedział, że chce u nas grać (…) Zastrzegł, że jeśli go nie weźmiemy, to i tak będzie gdzieś tutaj grał. Po prostu kupi swój własny zespół”.

Do kupowania zespołów wrócił zresztą Chinaglia dekadę później, kiedy nabył część akcji Cosmosu. Klub jednak wkrótce rozwiązano, a Włoch stracił pieniądze. Pomiędzy 1983, a 1985 rokiem był prezydentem Lazio, po zakończeniu kariery był zresztą bardzo aktywny, komentował m. in. mecze w telewizji RAI. W 2004 roku starał się kupić włoską Foggię, sprawa jednak upadła, Giorgio został bowiem oskarżony o pranie brudnych pieniędzy. Dwa lata później, w 2006 roku na byłego piłkarza znów wsiadła prokuratura po tym, jak próbował pomóc w nielegalnym przejęciu Lazio. Była gwiazda Cosmosu działała na zlecenie Camorry, która chciała uczynić z klubu pralnię brudnych pieniędzy. Za pośrednictwo Giorgio dostał 700 tysięcy euro, dowody były niepodważalne i wysłano za nim list gończy. Uciekł do USA, którego obywatelstwo otrzymał już w 1979 roku. Jak sam mawiał z dumą, „akt nadania obywatelstwa trzymał zamknięty w szafce zaraz obok butelki Chivas Regal”. Ucieczka za ocean nie zakończyła jednak jego kłopotów. Bojąc się aresztowania, Chinaglia już nigdy nie wrócił do Włoch. Zmarł 1 kwietnia 2012 roku na Florydzie.

Odnosił duże sukcesy w amerykańskiej lidze NASL, aż pięciokrotnie wygrywał tytuł króla strzelców. Ustanowił wszelkie bramkowe rekordy ligi (193 trafienia w latach 1976-83), dodatkowo uznawano go za najlepszego gracza i to pomimo faktu, że w Cosmosie występowali wtedy Johan Neeskens, Pele, Carlos Alberto czy Franz Beckenbauer. Dodajmy, że w innych zespołach grali Johan Cruyff, George Best czy Eusebio. Chinaglię nazywano „Long Johnem” z dwóch powodów – podobieństwa do byłego napastnika Juventusu Johna Charlesa, a także z powodu porównań do bohatera „Wyspy Skarbów”, pirata Long Johna Silvera. Tak jak Silver, Chinaglia prowadził barwny żywot, a do tego rządził w Cosmosie – krytykował sztab szkoleniowy, układał podobno skład, ustawiał po kątach legendy światowej piłki. „Der Kaiser” Beckenbauer powiedział kiedyś o nim: „To świetny piłkarz (…) Kariery w dyplomacji by jednak nie zrobił”.

Chinaglia miał swoje za uszami, ale mimo wszystko potrafił zachować klasę. Wiadomo było, że kłócił się z Pele, ale podczas jednego z występów w telewizji potrafił przyznać, że to jednak Brazylijczyk jest prawdziwym królem futbolu. Szatnia Cosmosu to była jednak inna bajka – gdy Giorgio wchodził, wszyscy się rozstępowali. Zawsze elegancki, wiecznie w okularach przeciwsłonecznych ze złotym łańcuchem na szyi, w szafce w szatni trzymał whisky, papierosy i cygara. Uwielbiał blichtr – po klubie chodził często w jedwabnej todze w paski. Dzielił opinię publiczną na dwoje. Jedni go uwielbiali, inni traktowali jak bufona. Sam Giorgio komentował to wszystko w swój unikalny, bezkompromisowy sposób: „Ja po prostu nie walę w ch… Niech oceniają mnie po tym, co robię na murawie”.

A robił wiele, chociaż nie zawsze w zgodzie z duchem sportowym. Będąc prezydentem Lazio, potrafił zaatakować sędziego parasolką, będąc niezadowolonym z wyniku meczu. Podzielił los wielu piłkarzy – był gwiazdą na boisku, a poza nim prowadził barwne życie, chociaż pieniądze się go zbytnio nie trzymały. Prowadził niejasne interesy, ale i tak kibice Lazio traktują go jak legendę – ultrasi z Curva Nord wywiesili kiedyś flagę z napisem „Nostalgia Chinaglia”. Giorgio był kontrowersyjny, ekscentryczny i czasem dziwny, ale gdy tylko wybiegał na murawę, to jego nazwisko ponad 70 tysięcy kibiców Cosmosu skandowało najgłośniej.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
3
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama