O Ukrainie pisaliśmy już całkiem sporo – zarówno w kontekście klubów, na przykład tych z Krymu, które stanęły w obliczu prawdopodobnej zmiany ligi z uwagi na „korektę” granic, jak i w ujęciu kibolskim, gdy Jakub Olkiewicz opisał ze szczegółami zachowanie ukraińskich ultrasów od Euromajdanu, aż po wspólne manifestacje w geście protestu przeciw polityce Władimira Putina. Ukraińscy fanatycy nie zwalniają jednak tempa. W chwili, gdy włoscy tifosi tną się na ulicach i solidarnie wygwizdują włoski hymn, Ukraińcy wspólnie, bez podziału na kluby, podskakują w rytm przyśpiewki „Putin kurwa”…
Okazji do wspólnego świętowania nie brakuje. Choć sytuacja w kraju daleka jest od tego, co zwiemy „normalnością”, rozgrywki futbolowe kontynuowane są niemal bez obsuw. Do najpoważniejszej mogło dojść w finale Pucharu Ukrainy, który jeszcze siedem dni przed pierwszym gwizdkiem był jedną wielką niewiadomą. Piłkarscy działacze nalegali, by mecz rozegrać z dala od Kijowa, najlepiej bez udziału kibiców.
Ci, delikatnie rzecz ujmując, nie byli zachwyceni. Stawili się pod budynkiem federacji i zaoferowali prosty wybór: albo wejdą na mecz, albo do siedziby związku.
Ostatecznie zdecydowano się na kompromis – mecz odbędzie się z udziałem publiczności, ale w Połtawie, a nie Kijowie. Fanatycy obu zespołów grających w finale – stołecznego Dynama i Szachtara Donieck, wraz z przyjaciółmi tych drugich, lokalnymi fanami Vorskly Połtawa zadbali o to, by świat usłyszał ich zdanie w temacie aktualnych wydarzeń na Ukrainie. Zamiast znanego z „cywilizowanych” Włoch wygwizdywania hymnu, wspólne śpiewy rodem z „dzikiego” Wschodu.
I oczywiście tradycyjne pozdrowienia dla Putina…
Ta różnica między finałami pucharów we Włoszech, Bułgarii, Grecji czy nawet na Słowacji, a sytuacją na Ukrainie pokazuje dobitnie: nic nie jednoczy tak jak wspólny wróg. Kolejny dowód nasz sąsiad dał zresztą już kilka dni później. W jednej kolejce, w jednym czasie, w jednym mieście grało sześć zespołów.
Metalist przyjmował wspomnianą Vorsklę, mecz Czornomorca z Karpatami z przymusu również przeniesiono z Odessy do Kijowa, a stołeczne Dynamo gościło Zorję Ługańsk. W normalnych warunkach – okazja do klepania się przez cały dzień, zakończony wzajemnym obrzuceniem się pirotechniką podczas wieczornych spotkań. Tym razem jednak zamiast walki i krwawych wojen na ulicach, Ukraińcy stworzyli klimat znany rodzimym kibicom z pielgrzymek do Częstochowy. Podobna zaduma, podobny klimat, po głębszym zastanowieniu – podobne cele, wartości i atrybuty. Łącznie z racami odpalanymi masowo w symbolicznych miejscach – na naszych pielgrzymkach: na wałach Jasnej Góry, z transparentami i flagami rozwieszonymi na całej wysokości muru, w Kijowie zaś przez całą długość mostu nad Dnieprem.
Ukraińscy kibice nie dają zapomnieć, że poza walką polityczną przed wyborami do Europarlamentu, całkiem blisko naszych granic toczy się inna, ważniejsza bitwa. Takie wyrazy zjednoczenia jak podczas finału Pucharu Ukrainy czy manifestacji na moście idą w świat skuteczniej, niż najlepiej skonstruowane apele o pomoc.
Jeśli chcecie przeczytać więcej o kibolskim zaangażowaniu w politykę na Ukrainie, sprawdźcie artykuł Jakuba Olkiewicza w tym miejscu. O klubach z Krymu i ich stosunku do rosyjskiego wtargnięcia na teren Ukrainy, przeczytacie z kolei w tym artykule wspomnianego Olkiewicza i Filipa Kapicy.