Wisła Kraków ukarała Łukasza Burligę. Ukarała go w najbardziej debilny sposób, w jaki można ukarać hazardzistę – przygrzmociła mu karę finansową. Czyli w rzeczywistości wykorzystała materiał „Przeglądu Sportowego” tylko po to, by sobie zrobić dobrze. 15 tysięcy złotych zostanie w kasie klubu, Burliga i tak by tę kasę rozwalił, a księgowa Wisły się nią pięknie zaopiekuje. Jeśli się głębiej nad tym zastanowić, trudno wyobrazić sobie bardziej niesmaczną decyzję, jaką mogłaby podjąć Wisła w tej sprawie.
Gdyby wspomniane 15 tysięcy miało trafić na cele charytatywne, wówczas rozumielibyśmy, że to po prostu niezbyt mądry sposób na dyscyplinowanie człowieka uzależnionego od hazardu (ma jeszcze więcej do odegrania). Jeśli jednak Wisła ma tę kwotę zwyczajnie zaoszczędzić, to jest to cynicznie wykorzystanie zamieszania dla osiągnięcia własnych korzyści. Niestety, tak to wygląda. W sumie, w sytuacji Burligi taka kara niewiele zmienia. Jak był spłukany, tak będzie spłukany dalej, kolejne piętnaście tysięcy na minusie znacząco jego sytuacji nie pogorszy.
Jakoś nie słychać, by Wisła dążyła do tego, by przekonać się, co obstawiał Burliga. W komunikacie nie ma słowa o tym, że przedstawiciele klubu zwrócili się do firmy Fortuna w celu zweryfikowania, jakich zakładów dokonał ich zawodnik – co przecież dałoby się sprawdzić, porównując godzinę nagrania z dokonanymi w tym punkcie zakładami. Zwłaszcza, że przecież sam świadek zdarzenia twierdzi, iż Burliga dokonywał zakładów na polską ligę. Ale to najwidoczniej nie jest w interesie klubu – jeszcze by się okazało, że faktycznie obstawiał ekstraklasę i co wtedy? Niechybnie groziłoby mu zawieszenie, a przecież sytuacja kadrowa nie jest zbyt dobra. Dlatego lepiej nie wypłacić mu jednej pensji – wtedy wszyscy zadowoleni. Klub zarabia, piłkarz jak nic nie miał, tak dalej nic nie ma i gra dalej. Tak, zdecydowanie lepiej nie zgłębiać całej sprawy, bo można byłoby się dokopać do faktów zbyt nieprzyjemnych.
A jednak punktem wyjścia w całej tej mini-aferze powinno być ustalenie, co obstawił Burliga. Klub powinien poruszyć niebo i ziemię, by dowiedzieć się, czy nie dokonał zakładu np. na mecz, w którym sam występował. To tak oczywiste, że aż głupio to tłumaczyć. Jeśli Wisła nie dąży do ustalenia tych podstawowych faktów, to znaczy, że ma w nosie, co się tak naprawdę wydarzyło, ma też w nosie reputację swoją i całej ligi. Teraz cała nadzieja w PZPN, bo przecież jeśli PZPN tej sprawy nie zbada, to będzie jawna kompromitacja tej instytucji. Regulamin zakazuje piłkarzom obstawiania meczów polskiej ligi. Skoro zawodnika spotkano w punkcie bukmacherskim, to należy sprawdzić, czy regulaminu nie złamał. W innym wypadku – o co chodzi w tym zakazie? Przecież nigdy nie zdarzy się, że piłkarz sam przyniesie kupon od bukmachera i powie: „patrzcie, zagrałem”. Zawsze będzie należało to sprawdzić.
Chwalebne jest to, że Wisła wysyła Burligę na terapię. To się oczywiście chwali. Szkoda tylko, że wysyła go teraz, tylko dlatego, że w „PS” zamieszczono feralne zdjęcie. O problemach zawodnika wiedzieli wszyscy od lat i jakoś klub nie starał się mu pomóc. Dlatego teraz pomoc terapeutyczną traktujemy jako próbę wyjścia z twarzą z tej nieszczęśliwej sytuacji, a nie rzeczywistą troskę o piłkarza.
Spytacie nas – co w takim razie należało zrobić?
Na początek sprawdzić, co obstawił. Jeśli obstawił mecz Wisły – rozwiązać kontrakt w trybie dyscyplinarnym. Jeśli obstawił inny mecz polskiej ligi – zdyskwalifikować na 10 spotkań. Dowalić zajęcia z dziećmi, obowiązek chodzenia z ulotkami po rynku i zapraszania na Reymonta… Terapia? Tak. Już dawno temu. A tak Wisła zamiast wymierzyć karę piłkarzowi, w praktyce dała sobie nagrodę, zrobiła wszystko, by konsekwencję zdarzenia nie spadły na nią. Kibice natomiast dalej nie wiedzą, czy ten gość na obronie jak się pomyli to dlatego, że chciał się pomylić, czy dlatego, że nie jest Sergio Ramosem.
Fot.FotoPyk