Nawałka odstrzelił Obraniaka, Cionek czuje się Polakiem

redakcja

Autor:redakcja

21 maja 2014, 09:40 • 17 min czytania

Adam Nawałka wysyła w środę powołania dla piłkarzy grających w zagranicznych klubach na towarzyskie spotkanie z Litwą (6 czerwca). Chociaż nie jest rozgrywane w terminie FIFA, niemal wszyscy najlepsi polscy piłkarze stawią się na tygodniowym zgrupowaniu. Nawałka w tej grupie nie widzi miejsca dla Ludovica Obraniaka (…) Obraniak dostał swoje szanse w towarzyskich spotkaniach ze Szkocją (0:1) i Niemcami (0:0), ale ich nie wykorzystał. Zagrał przeciętnie. Selekcjoner w tym momencie nie widzi dla niego miejsca w szerokiej kadrze biało-czerwonych – czytamy dzisiaj w Fakcie i Przeglądzie Sportowym. Środowa prasa pod względem atrakcyjności tekstów o piłce wygląda dosyć miernie, niemniej zapraszamy na nasz przegląd.

Nawałka odstrzelił Obraniaka, Cionek czuje się Polakiem
Reklama

FAKT

Zaczynamy od wspomnianej wyżej informacji o odstrzeleniu Ludovica Obraniaka. Adam Nawałka wysyła dziś powołania dla piłkarzy grających w zagranicznych klubach na towarzyskie spotkanie z Litwą.

Reklama

Nawałka był wielkim zwolennikiem dania drugiej szansy francuskiemu piłkarzowi polskiego pochodzenia, który zrezygnował z gry w kadrze po zeszłorocznych marcowych meczach eliminacyjnych do mistrzostw świata, kiedy szkoleniowcem kadry był jeszcze Waldemar Fornalik (51 l.). Nawałka pojechał nawet w grudniu do Francji, aby porozmawiać z „Ludo”. Obraniak dostał szansę w towarzyskich spotkaniach: ze Szkocją (0:1) i Niemcami (0:0), ale ich nie wykorzystał. Dlatego teraz nie ma dla niego miejsca w szerokiej kadrze biało-czerwonych. Chociaż mecz z Litwą nie będzie rozgrywany w terminie ustalonym przez działaczy FIFA, wszyscy najlepsi i zdrowi polscy piłkarze, z Robertem Lewandowskim (26 l.) na czele, stawią się na tygodniowym zgrupowaniu w Gdańsku. – Rozmawialiśmy z trenerem. Nie ma problemu, żebyśmy przyjechali, chociaż to nie termin FIFA. Wiemy, że to potrzebne zgrupowanie – mówi فukasz Piszczek.

Tymczasem piłkarze Legii idą na rekord. Zwycięstwo z Górnikiem (3:2) było ósmym z rzędu. Jeśli w niedzielę stołeczna drużyna pokona Ruch, wyrówna klubowy rekord!

Na przełomie sezonów 1931 i 1932 roku oraz w rozgrywkach 2005/06 legioniści wygrali dziewięć meczów z rzędu. Teraz pojawiła się realna szansa, że imponujący bilans zostanie pobity po 82 latach. Po spotkaniu z Ruchem legionistów czekają mecze z Pogonią i Lechem. – Wychodząc na boisko, nigdy nie myślę o seriach czy rekordach. Oczywiście, jeśli drużynie idzie dobrze, to później miło jest zerknąć w statystyki. Sam sprawdzam przede wszystkim swój bilans. Jeżeli zespół może zapisać się w historii, to postaramy się tego dokonać. Najważniejsza jest jednak obrona tytułu – przekonuje obrońca Legii Jakub Rzeźniczak. W ostatnich latach dwóch trenerów stołecznej drużyny mogło się pochwalić imponującą serią zwycięstw. Dziewięć wygranych z rzędu zanotował zespół prowadzony przez Dariusza Wdowczyka w sezonie 2005/2006. Wtedy legioniści rozegrali znakomitą rundę rewanżową, którą przypieczętowali zdobyciem mistrzostwa. Ta sztuka nie udała się Janowi Urbanowi za swojej pierwszej kadencji przy فazienkowskiej, ale szkoleniowiec również mógł się pochwalić znakomitym bilansem. Jego ekipa wygrała siedem kolejnych spotkań na początku sezonu 2007/2008, ale z tytułu cieszyła się Wisła Kraków – przypomina dzisiejsze wydanie.

Dalej Fakt wyciąga chyba nieco zbyt pochopne wnioski, twierdząc, że w Widzewie węszą spadkowy spisek. Rzekomo są źli na powtarzające się błędy sędziów, ale nikt otwarcie na ten temat się nie wypowiada. Ponadto, jeśli kogoś to zainteresuje, Grzegorz Krychowiak przywiózł do Warszawy piękną modelkę Celię, z którą spotyka się od kilku lat. W stolicy promował markę Puma, z którą ma podpisany kontrakt.

Kończymy wywiadem tygodnia – z Thiago Cionkiem, który deklaruje, że jest Polakiem.

Plotkuje się, że o pańskie powołanie do reprezentacji zabiegał Zbigniew Boniek.
– To jakaś głupota. Jak miałby to robić? Prosić trenera kadry? Nie bardzo chce mi się rozmawiać o plotkach. Powiem tylko, że pana Bońka to ja raz w życiu widziałem i to z sześć lat temu, jeszcze zanim trafiłem do Jagiellonii. Nie wiem, skąd te nieprawdziwe informacje.

Debiut w reprezentacji sprawił, że czuje się pan bardziej Polakiem niż Brazylijczykiem?
– Jestem Polakiem, w moich żyłach płynie polska krew. Nazwisko mam polskie, moi pradziadkowie Franciszek Cionek i Agata Sokólska w 1900 roku wyemigrowali z Polski do Brazylii. Wyjechali z maleńkiej miejscowości Lipinki z południa Polski. Gdy starałem się o polskie obywatelstwo, rozpocząłem poszukiwania dokumentów. Pomagała mi w tym rodzina Cionków z Lipinek, z którą się spotkałem. Pewne jest, że są moimi dalekimi krewnymi, choć dokładny stopień pokrewieństwa ciężko ustalić. W tamtejszym kościele doszperali się dokumentów dotyczących pradziadków. Papiery rozwiały najmniejsze wątpliwości co do polskiego pochodzenia pradziadków. Po opuszczeniu Polski zamieszkali pod Kurytybą w miejscowości Araucaria, gdzie osiedliło się wielu innych emigrantów. Z tego też względu mój dziadek i babcia, którzy urodzili się już w Brazylii, przez wiele lat mówili wyłącznie po polsku, bo żyli wśród – nazwijmy to – Polonii, nie mając kontaktu z Brazylijczykami. Dziadek zmarł kilka lat temu, lecz nawet na starość nie zapomniał naszego języka. A babcia była bardzo wzruszona, kiedy zadzwoniłem z wiadomością, że otrzymałem polskie obywatelstwo. Gdy dostałem propozycję wyjazdu do Polski, dziadek i babcia byli zadowoleni, a nawet dumni, że wnuk może trafić do kraju, z którego do Brazylii wyjechali ich rodzice, czyli moi pradziadkowie. Rozrysowałem sobie drzewo mojej rodziny i muszę przyznać, że wciągnęło mnie śledzenie losów bliższych i dalszych krewnych. W Brazylii mieszka mój brat, mama i ojciec. Rodzice są po rozwodzie, lecz mam z obojgiem świetny kontakt.

GAZETA WYBORCZA

Zanim na łamy Wyborczej, zajrzeliśmy też do Rzeczpospolitej, ale po raz kolejny nie znaleźliśmy w niej niczego, co traktowałoby o piłce. Na łamach ogólnopolskiej GW – przeciwnie, aż trzy teksty. W tym korespondencję z Madrytu z wypowiedziami Cristiano Ronaldo z konferencji prasowej.

– Zawsze czuję się OK – krzyknął wczoraj do dziennikarzy, którzy z balkonu ośrodka Realu w Valdebebas chcieli dowiedzieć się o stan jego zdrowia, gdy schodził z treningu. Portugalczyk nie ćwiczył z zespołem, nie uczestniczył w akcjach i gierkach zarządzonych przez paradującego w czapce z daszkiem trenera Carlo Ancelottiego i Zinedine`a Zidane`a, który mimo 42 lat wciąż wyglądał nie na asystenta, lecz piłkarza. Bez Ronaldo finał w Lizbonie byłby niemal jak telewizja bez obrazu. – Zagram, na sto procent zagram i będę w pełni formy – przekonywał. Pod opieką specjalisty od przygotowania fizycznego Ronaldo rozciągał się i truchtał, toteż tłum dziennikarzy pytał jeden przez drugiego, czy rekord 16 goli w Lidze Mistrzów, który pobił w tym sezonie, da się jeszcze podwyższyć. Ogromny ośrodek Valdebebas pękał wczoraj w szwach. Dzień otwarty, który narzuciła UEFA finaliście Champions League, zwabił dziennikarzy ze wszystkich kontynentów. Ronaldo odpowiadał w trzech językach (portugalskim, hiszpańskim i angielskim), kilka razy na te same pytania. Ale wytrwale, ze spokojem, raz się tylko zdenerwował, gdy ktoś zapytał go, czy w Lizbonie znów ma zamiar zaryzykować zdrowie.- A kiedy ja ryzykowałem zdrowie? No, powiedz mi, kiedy? Piłkarz jest od tego, żeby grać. Jeśli przed meczem nie czuje bólu, to rwie się na boisko. A że potem doznaje kontuzji, to inna sprawa. Nie znaczy to, że wyszedł do gry kontuzjowany, bo to nie ma sensu. W ten sposób osłabia…

Atletico Simeone, czyli zagłada cierpiętników – to drugi „hiszpański” tekst.

Mitowi „sufridores”, czyli cierpiętników, pożywki nie dał też sobotni finał ligi na Camp Nou. Gdyby drużyna Diego Simeone straciła mistrzostwo, byłoby jak zwykle. Latami kibice rozdrapywaliby ranę, rozpamiętywaliby, jak trzy kolejki przed końcem przewaga nad Barceloną wynosiła cztery punkty, ale na koniec tytuł pozostał w Katalonii. Nic z tego, drużyna Simeone sięgnęła po pierwsze od 18 lat mistrzostwo, od najlepszego sezonu w historii klubu dzieli ją tylko jedno zwycięstwo. Simeone i jego gracze zaprzeczają temu, co oczywiste. Podczas zorganizowanego w poniedziałek dnia otwartego trener przekonywał, że zabiera drużynę do Lizbony nie po to, by rozliczała się z przeszłością. – Gramy dla Atlético, a nie przeciwko Realowi. Chcemy radości naszych kibiców, mamy zamiar grać z głową wolną od presji i obciążeń – przekonywał. Pomocnik Mario Suárez szedł tym samym tropem, twierdząc, że jest mu wszystko jedno, kto jest rywalem Atlético w finale. Wywołał ogólną wesołość. Trenerzy i piłkarze szukają motywacji pozytywnej, ale nie może istnieć dla nich większa frajda niż rozbicie marzeń Realu o „La Decima”. Kiedy kibice uwierzyli, że wspierają drużynę przeklętą, „Los Pupas”, czyli pechowców? Może po półfinale Pucharu Europy z 1959 r., gdy Atlético przegrało wyjazdowe spotkanie z Realem 1:2, a u siebie zwyciężyło 1:0. Gdyby obowiązywała dzisiejsza zasada premiująca drużynę, która strzeliła więcej goli na wyjeździe, w finale wystąpiłoby Atlético, a Real nie wygrałby rozgrywek czwarty raz z rzędu. Ale o awansie zdecydował trzeci mecz w Saragossie, który „Królewscy” wygrali 2:1. Najbardziej jednak prawdopodobne, że „cierpiętnictwo” to efekt traumy po finale Pucharu Europy z 1974 r., gdy sześć minut przed końcem dogrywki wyszli na prowadzenie, ale w ostatnich sekundach wyrównał obrońca Bayernu Hans-Georg Schwarzenbeck. Rzutów karnych nie było, dwa dni później Niemcy triumfowali w powtórce 4:0. Na następny finał tych rozgrywek Atlético czekało aż do dziś.

A na koniec jeszcze akcent z Polski. Legia pewna swego, chce Ligi Mistrzów – pisze Przemysław Zych, który rozmawiał z Bogusławem Leśnodorskim, wczoraj publikując ten wywiad na łamach.

Czy w Legii zmieniło się tak wiele, by móc liczyć na awans do Ligi Mistrzów? Polskiego kibica trudno na takie rozważania namówić, bo tych rozgrywek w Polsce nie oglądał od 1996 roku. Ale faktycznie drużyna Legii funkcjonuje trochę lepiej niż rok temu. Przede wszystkim zmienił się trener. Jana Urbana zastąpił Henning Berg, który szlifuje taktykę na treningach. Jego poprzednik preferował zajęcia, w czasie których piłkarze więcej czasu spędzali z piłką. I być może płacił za to przyzwyczajenie w europejskich pucharach, w których jego drużyna nigdy nie była zorganizowana na tyle, aby osiągnąć przyzwoite wyniki. Berg miał to zmienić. – Legia jest lepiej zorganizowana, dziś gra bardziej dojrzały futbol. Ma mniej słabych momentów, dodatkowo wzmocniło ją przyjście Ondreja Dudy w zimie. To był znakomity zakup – uważa Dariusz Dziekanowski, który po pierwszym meczu Berga był zniesmaczony grą drużyny. – Mecz Legia – Korona był jak flaki z olejem – mówił. – Dziś wciąż w grze mistrza Polski brakuje mi polotu, takiej fantazji jak w meczu przeciw Wiśle, gdy wygrała 5:0. Ale trzeba przyznać, że Legia prezentuje się solidniej niż rok temu. Norweg postawił na organizację gry, przy okazji wysoką formę mają dziś m.in. Ivica Vrdoljak i Michał Ł»yro. Jeszcze rok temu pod natychmiastową sprzedażą Polaka podpisałby się niemal każdy kibic Legii. Dzisiaj fani liczą na to, że latem nie wyjedzie do dobrego zagranicznego klubu. Tak efektywnego skrzydłowego Legia Urbana nie miała. Zmienił się też sposób gry w obronie. W rewanżu ze Steauą Legia w łatwy sposób dała sobie wbić dwie bramki po błędach środkowych pomocników. Najpierw Dominik Furman został ograny w polu karnym, a dwie minuty później Vrdoljak zgubił piłkę na swojej połowie i mistrz Rumunii wyprowadził kontrę. Berg zmienił piłkarzom zadania – środkowi pomocnicy inaczej się poruszają, a np. środkowy obrońca Jakub Rzeźniczak nie rozgrywa już piłki, ma ją po prostu oddać pomocnikom. Gra Legii stała się bardziej pragmatyczna. – Zawodnicy czują się bardzo pewnie w obronie, wtedy w dwumeczu o Ligę Mistrzów traciliśmy głupie bramki – uważa Leśnodorski. Wyeliminowanie błędów nie oznacza jednak, że wzrosły umiejętności wszystkich piłkarzy.

SPORT

Reforma żyje, donosi zgodnie z prawdą Sport.

Niemniej informacji, że reforma Ekstraklasy zostaje na kolejny sezon, bo została przegłosowana jednogłośnie, nie ma sensu szerzej cytować. „Sobol zostaje w Górniku” – to brzmi lepiej.

Sobolewski miał propozycję z Jagiellonii Białystok, której jest wychowankiem. Nie krył zresztą, że chciał zakończyć karierę w klubie, w którym stawiał pierwsze kroki. Przeszkodą był jednak fakt, że Sobolewski mieszka w Krakowie, skąd zdecydowanie bliżej na Roosevelta niż do Białegostoku. Klub na razie nie chce wypowiadać się oficjalnie o deklaracji piłkarza, ale sprawa wydaje się przesądzona.

Wobec rozstania z Dariuszem Trelą, Piast rozgląda się za nową „jedynką”. Wśród kandydatów znaleźli się między innymi Wojciech Skaba i Rafał Leszczyński z Dolcanu Ząbki. Ostatni golkiper z tego grona miejsce w składzie ma pewne. Mowa o Andrzeju Sobieszczyku z Puszczy Niepołomice, czyli kolejnym przedstawicielu zaplecza ekstraklasy. 21-latek to nowe nazwisko w branży. Rok temu o tej porze był jeszcze piłkarzem A-klasowych Czarnych Staniątki, ale po awansie do pierwszej ligi szybko pracuje na miano dużego talentu. Wygrywa rywalizację z Krystianem Stępniowskim, który swego czasu był w Gliwicach na testach.

Dalej mamy jeszcze trochę ligowej drobnicy, ale żadnych powalających materiałów. Grzegorz Kuświk opowiada historię jak to jadąc do klubu zobaczył na drodze leżącego, ale wciąż żywego gołębia. Znalazł mu karton, dał wody i sprawdził, że jest zdrowy i niczego sobie nie połamał. Taka to opowiastka.

Dalej:
– Sławomir Wojciechowski uważa, że Lechia niebawem powalczy o najwyższe cele
– Nie ma już biletów na najbliższy mecz Podbeskidzia z Widzewem.
– Piotr Rocki podsumowuje kolejkę Ekstraklasy. Strasznie nudno.

SUPER EXPRESS

Wielu poważnych tematów tym razem w Super Expressie nie znajdziemy. Irina rozgrzewa Cristiano Ronaldo przed finałem. Okładka Vogue pretekstem do napisania tekstu, którego nie warto cytować.

Spróbujmy więc zająć się rozmową z Lewandowskim. Bardzo krótką, trochę o wszystkim i o niczym.

Przeprowadzki cię męczą? W czerwcu czeka cię jedna poważna…
– Dobrze zorganizowana przeprowadzka to kwestia kilku dni, więc myślę, że jakoś uda się ją przebrnąć (śmiech). Ale najpierw mecz kadry, potem inne sprawy, urlop.

Niedawno kupiłeś ferrari, zawistni zaczęli wytykać ci zarobki.
– Nie chcę i nie będę się nad tym skupiał. Jestem normalnym człowiekiem. Nie będę chował aut w garażu w obawie, że ktoś mi zrobi zdjęcie. Ciężko zapracowałem na to, co mam. Nikomu tego nie zabrałem, nikt mi za darmo nic nie dał.

Jak odbierasz to, że twoja żona Ania spełnia się zawodowo, przełamując stereotyp…
– Również ciężko pracuje, jest bardzo zaangażowana w to, co robi, jej rady na blogu „Healthy plan by Ann” pomagają wielu ludziom. Oczywiście do zdrowego odżywiania trzeba dołożyć wysiłek fizyczny. Najważniejsza jest systematyczność. Jak coś robisz, to z maksymalnym zaangażowaniem.

W trakcie sezonu jesteś na ścisłej diecie. Podczas urlopu skusisz się np. na cheeseburgera?
– Nie mam żadnej diety. Wiem, co, kiedy i jak mam jeść. Nie mówię sobie: „Teraz mam urlop, to pójdę po fast fooda”. Dzięki Ani wiele się nauczyłem, ograniczyłem na przykład słodycze, które mogły mi szkodzić.

Super Express sportowo dziś zawodzi.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Ludo z pewnością stwierdzi, że polskie media znów się nad nim znęcają.

Wydanie Przeglądu Sportowego zaczyna się dziś od dwóch materiałów, o których wspominaliśmy czytając Fakt. Obraniak pominięty przy powołaniach, a później wywiad z Thiago Cionkiem.

Zanim trafił pan do Polski marzyła się panu gra w Serie A.
– Byłem na testach we włoskiej Atalancie Bergamo. Włosi nie zdecydowali się na mnie postawić. Później przez moment starałem się, ale też bezskutecznie, o angaż do Chievo Werona, w którym grał Kamil Kosowski. W końcu mój włoski menedżer zapytał, czy byłbym zainteresowany Polską, gdzie ma dobre kontakty. No i pojechałem. Nie, nie do Białegostoku, a do Poznania, do Lecha. To miały być testy, lecz nie wiem, z jakich powodów do nich nie doszło. Termin nie był zbyt korzystny, bo trafiłem na pierwszy trening przed sezonem. Jakiś dziadek, rozruch i koniec zajęć. Wieczorem menedżer zadzwonił, że jedziemy do Białegostoku. No i szczęście się do mnie uśmiechnęło, bo po paru dniach podpisałem kontrakt. Wielu piłkarzy jedzie do konkretnego klubu w jakimś kraju, a znajduje zatrudnienie w innym. Ł»ycie. Ja oprócz klubu znalazłem w Polsce swoją miłość – Justynę.

Pamięta pan swoje pierwsze słowa w szatni Jagiellonii, gdy otrzymał pan obywatelstwo?
– Jasne. Jakoś tak to szło: Jeden dzień jestem Polakiem i już wkurzają mnie ci obcokrajowcy! Trochę za dużo ich w Jagiellonii!. Ł»artowałem sobie, bo w Jadze było wielu zawodników z zagranicy. W tym latynoska kolonia: Hermes, Bruno, Maycon, Norambuena. Często spędzaliśmy święta. Ł»ona Hermesa przyrządzała czarną, brazylijską fasolę. Maycon grał na gitarze. Spotykaliśmy się też z brazylijskim pastorem, mieszkającym w Białymstoku. Fajne czasy, bo były też sukcesy sportowe.

Białystok zna pan doskonale. A jak z innymi częściami Polski?
– Grając w Jagiellonii często jeździłem do Warszawy. Nie tylko na zakupy. Nieźle znam Stare Miasto, zwiedziłem Muzeum Wojska Polskiego, bo interesuję się historią nie tylko swojej rodziny. Podczas wakacji, wspólnie z moim bratem z Brazylii, odwiedziliśmy Kraków, Auschwitz i tam, gdzie się kopie sól… O, już wiem – Wieliczkę. Kraków bardzo mi się spodobał, więc wcale się nie dziwię, że dom pobudował w nim Tomek Frankowski.

Później już tematy ligowe. Legia pod wodzą Berga idzie po rekord.

– Teraz nic nie jest w stanie odebrać nam mistrzostwa. Już nie mogę doczekać się widoku świętujących kibiców – mówi Rzeźniczak. – Tego tytułu nie wypuścimy z rąk. Chcemy wyjść na mecz z Ruchem, wygrać go, a potem świętować złoto. Bardzo dobrze się złożyło, że najbliższe spotkanie gramy przed własną publicznością. Możemy i chcemy sprawić radość naszym fanom – dodaje Inaki Astiz. Paradoksalnie, jeśli legioniści przypieczętują obronę tytułu w niedzielę, może im to przeszkodzić w ustanowieniu rekordu zwycięstw. Trzy dni po meczu z Ruchem ekipa Henninga Berga jedzie do Szczecina na spotkanie z Pogonią. Wiadomo, że po ewentualnej wygranej z Niebieskimi zawodnicy i sztab szkoleniowy będą świętować tytuł z kibicami. Zabawa potrwa do rana, dlatego czasu na regenerację nie będzie zbyt wiele. Portowcy walczą za to o udział w europejskich pucharach, dlatego nie odpuszczą Legii. Poza tym niewykluczone, że w Szczecinie trener Berg da szansę występu zawodnikom rezerwowych.

Zatrzymanie Kędziory jest priorytetem Lecha Poznań. Niezależnie od klauzuli w umowie, szefowie Kolejorza chcą zatrzymać utalentowanego obrońcę dłużej niż do czerwca 2015 roku. Negocjacje w tej sprawie mają się toczyć jeszcze w tym tygodniu. Pierwsza propozycja przedłużenia kontraktu już padła.

Czy to już koniec tropienia korupcji? – pyta dalej PS. Rzecznik etyki PZPN prof. Wojciech Przybylski chce zaapelować na zjeździe o zakończenie śledztwa w sprawie afery korupcyjnej.

Rzecznik etyki piłkarskiej PZPN prof. Wojciech Przybylski mówił już o tym na posiedzeniu zarządu, ale teraz chce zaatakować w świetle kamer. – Prokuratorzy badają tę sprawę już od 10 lat. Ł»enada, że trwa to tak długo. Najwyższy czas zamknąć te sprawy, bo ile można to ciągnąć? – grzmi działacz. Sam prezes Zbigniew Boniek, który w ubiegłym roku bez rozgłosu spotkał się z wrocławskimi prokuratorami, na razie studzi zapędy Przybylskiego. Na posiedzeniu zarządu tłumaczył, że prokuratury nie da się ani pogonić, ani do niczego zmusić. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcemy walczyć z państwem, ale ja mam prawo apelować do prokuratury o zdrowy rozsądek. No bo dlaczego to tak długo trwa? Rozumiem cztery lata, nawet pięć. Ale dziesięć?! – dziwi się Przybylski. – Niestety, PZPN nie jest w stanie doprowadzić do zamknięcia śledztwa tylko dlatego, że tak chce. Rozliczanie afery korupcyjnej potrwa jeszcze przynajmniej do końca roku – mówi PS zastępca prokuratury apelacyjnej we Wrocławiu Wiesław Bilski, zastrzegając, że to tylko orientacyjne założenie. – Może się przecież zdarzyć, że pojawi się ktoś wyjątkowo rozmowny i otworzy nowy wątek śledztwa – wyjaśnia Bilski. I podaje ciekawe liczby: do tej pory oskarżono 613 osób, z czego osądzono 400. Skierowano do sądu w sumie 68 aktów oskarżenia, śledztwem wciąż jest objętych 133 ludzi.

Kluby Ekstraklasy przegłosowały reformę na kolejny sezon, ale wciąż nie wiadomo jak będzie on dokładnie zorganizowany. Działacze klubów narzekają na poniedziałkowe terminy meczów.

Kończymy tymczasem krótką rozmową z Kacprem Przybyłką, który nie może uwierzyć w spadek Arminii Bielefeld i nie wie jeszcze czy w najbliższych tygodniach wróci do Kolonii., Cytujemy:

W końcówce sezonu złapał pan dobrą formę. W ostatnim ligowym meczu z Dynamem Drezno (3:2) miał pan gola i dwie asysty, dzięki temu znaleźliście się w barażach. W rewanżowym meczu z Darmstadt zdobył pan bramkę w dogrywce.
– Od kilku osób słyszałem, że ratuję Arminię i dzięki temu dostaliśmy się do baraży. Ale nie udało się. Jestem załamany. Kiedy strzeliłem tego gola z Darmstadt na 2:3, myślałem, że zostaniemy w lidze. Ale taka jest piłka. Wbili nam trzy bramki zza pola karnego, z ponad 20 metrów. Czasami drużyny potrzebowałyby 20 takich prób, żeby strzelić jednego gola. A im weszły trzy, w dodatku w takim ważnym meczu.

Panu wypożyczenie do Arminii dobrze zrobiło, bo zdobył pan pięć bramek, zaliczył kilka asyst i miał szansę regularnie grać, a nie siedzieć na ławce w 1. FC Köln.
– Z mojego punktu widzenia można tak powiedzieć. Trenerzy w Bielefeld we mnie uwierzyli i mogłem pokazać swoje umiejętności. Z tego mogę być dumny, ale najpierw muszę zapomnieć o meczu z Darmstadt.

Na stadionie było niebezpiecznie. Kibice Dynama byli wściekli, że ich drużyna spadła z ligi po pana golu.
– Słyszeliśmy, że dali wszystkim piłkarzom godzinę na opuszczenie miasta, a jeśli tego nie zrobimy, to na nas napadną. Ale tak naprawdę było spokojnie, chociaż policja eskortowała nas aż 100 km za Drezno.

ANGLIA

Na Wyspach dominuje Yaya Toure, czyli temat, który budzi na twarzach wszystkich śmiech i politowanie. Otóż piłkarz obraził się na pracodawcę, bo w Manchesterze City… zapomnieli o jego urodzinach. No to on strzelił focha i nie wie, czy zostanie. Jedna z gazet pisze o możliwym transferze, i to do Barcelony – szanse, że Yaya zostanie w City, wynoszą 50 do 50. Menedżerem West Ham pozostaje Sam Allardyce, ale… No właśnie, jest pewne „ale”. Drużyna ma grać bardziej widowiskowy futbol, skończyć następny sezon w pierwszej dziesiątce, a Allardyce ma znaleźć trenera dla napastników i pozwolić zarządowi kontrolować wszystkie transfery.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY

Buduje się nowy Juventus. Priorytetem transferowym jest Alexis Sanchez, dodatkowo Evra, Nani i Morata. La Gazzetta dello Sport podpowiada, żeby klub uważał na Pogbę, bo może odejść. Dodatkowo Juve może zgarnąć za Llorente 20 milionów euro… od Barcelony. A Morata to jedno z nazwisk, jakie ostatnio wskazał Antonio Conte – na początek piłkarz miałby do Turynu być wypożyczony. Ciekawe wieści płyną też z Mediolanu: jeśli Ancelotti nie wygra Ligi Mistrzów, to opuści Madryt, a wtedy… No tak, wyobraźnia władz Milanu już zaczęła działać.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA

Sezon ogórkowy trwa też w Hiszpanii, choć tutaj mamy na myśli Katalonię – bo Madryt żyje finałem Ligi Mistrzów. Barcelona liczy, że wyciągnie z Atletico Mirandę za 20 milionów euro, a za prawie trzy razy więcej (53 mln) sprzeda Fabregasa. Tym bardziej, że Hiszpan to istotny punkt w tworzącym się projekcie van Gaala. Padają też kolejne nazwiska w kontekście Barcy: Mathieu, Marquinhos i wspomniany przy angielskiej prasówce Yaya Toure. Z kolei Marca pisze o tym, że Diego Coście pozostało liczyć na cud, że zagra w sobotę. No ale piłkarz robi wszystko, by ten cud wspomóc, dlatego pojechał do Marijany Kovacević z Belgradu, tzw. „cudotwórczyni”.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
3
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama