Pięć lat spędzonych na Santiago Bernabeu to wystarczający okres, by stać się legendą Realu Madryt, udowodnili to choćby Zinedine Zidane i „El Fenómeno” Ronaldo. Kim jednak trzeba być, by po pięciu latach spędzonych w stolicy stać się legendą… Barcelony? W 1996 roku kibice z Katalonii patrzyli z niechęcią na ściągniętego na zasadzie wolnego transferu wyrzutka z Madrytu. Osiemnaście lat później ten sam człowiek stał się ich największą nadzieją, na ponowne rozbudzeni apetytów graczy, którzy wygrali wszystko.
Luis Enrique MartÃnez GarcÃa po dziesięciu latach od zakończenia kariery zawodniczej w stolicy Katalonii wraca do Barcelony, by dźwignąć na nogi ospałego kolosa. By na nowo rozbudzić apetyty, by na nowo przypomnieć, że DNA Barcelony to nie tylko posiadanie piłki, podania i dominacja na całym boisku, ale przede wszystkim radość z gry i bezkompromisowe dążenie do kolejnych zwycięstw.
Już wiadomo, że Tata Martino był strzałem wysoko ponad bramką. Już wiadomo, że Messi może samodzielnie wygrywać dziesiątki spotkań, ale nie jest w stanie samodzielnie wygrać ligi. Już wiadomo, że w mieście pojawił się nowy szeryf, który na moment pogodził stare wygi od lat trzęsące całą Hiszpanią. Barcelona jest w zupełnie innym miejscu, niż wówczas, gdy drużynę przejmował argentyński nestor. Zmieniło się niemal wszystko – kadra, do której dziś dołączył Ter Stegen, do której powrócili Rafinha i Deulofeu, a z której zniknęli Puyol czy Pinto. Rywale – wśród których pojawiło się Atletico i mutant z Monachium. Okoliczności i etos klubu nieskazitelnego – wiszące nad głową widmo zakazu transferów, kontrowersje wokół kupna Neymara.
Nie zmieniły się chyba tylko cele stojące przed trenerem Barcelony. Wygrać wszystko. Przywrócić apetyt, przywrócić wiarę, zdominować rywali z Madrytu, potem udowodnić wyższość w Europie. Pokazać, że filozofia z Barcelony najlepiej sprawdza się w Barcelonie i pokonać na wszystkich frontach dwóch kolegów z tej, jakże uroczej fotki.
Zmiany? Już się zaczęły. Barcelona jeszcze raz udowodniła, że wybór trenera to coś więcej, niż przejrzenie życiorysów oferujących swe usługi szkoleniowców. Wraz z oficjalnym ogłoszeniem przejęcia zespołu przez Luisa Enrique, ogłoszono odmłodzenie składu. Rafinha, Deulofeu, Ter Stegen, wszyscy wciąż młodzi, wszyscy głodni, nieporównywalnie bardziej głodni, niż wyjadacze z ostatnich tłustych lat wypełnionych szczelnie sukcesami. Do tego ci, którzy już w ubiegłym sezonie włączali się w rotację. Jakby oczekujący, gdy przyjdzie ktoś formatu Guardioli, kto zamieni utalentowanych młodziaków w roboty zaprogramowane na wygrywanie.
Luis Enrique to trener dla nich. Do tej pory bez większych sukcesów, z sezonem w Romie, gdzie nie udało mu się przestawić rzymian na kataloński sposób myślenia, z sezonem w Celcie Vigo, która nie mogła zaspokoić w żaden sposób ambicji legendarnego pomocnika. Osiągnięcia? Nieomal zmieścił się w 10 godzinach w morderczym „Ironmanie” – jak podaje Jakub Kręcidło z blaugrana.pl, 3,8 kilometrów w basenie, 180 kilometrów na rowerze i maraton ukończył w 10:19:30. Fenomenalna sprawa, ale wygląda niespecjalnie na szczycie trenerskiego CV. Całość prezentuje się jeszcze gorzej, gdy uświadomimy sobie, że Luis Enrique jest… rok starszy od Pepa Guardioli.
Jak poradzi sobie w starciach z takimi wyjadaczami jak Ancelotti, Pellegrini czy Mourinho? Jaki ma pomysł na walkę ze swoim rówieśnikiem prowadzącym Atletico Madryt, jak może wyglądać jego bój ze starym druhem, obecnie siedzącym za sterami niemieckiej maszyny z Monachium?
Można zastanawiać się, czy facet bez większych sukcesów to rozmiar kapelusza odpowiedni, by prowadzić Messiego i spółkę, w dodatku na zakręcie tej wielkiej drużyny, a może nawet na zakręcie tego wielkiego klubu. Można zastanawiać się nad polityką kadrową. Można zastanawiać się nad odmładzaniem, nad tym co Luis Enrique zrobi z coraz starszymi Xavim czy Iniestą. Można rozmyślać, czy młodzi, a już tak utytułowani gracze uwierzą w faceta, który przez osiem lat gry w Barcelonie wygrał tyle, ile oni w ostatnie trzy i pół roku.
Pamiętając jednak, jak wygląda rekrutacja na trenera Barcelony, pamiętając, że swego czasu, mimo bardzo zaawansowanych rozmów, odrzucono kandydaturę Jose Mourinho, pamiętając, jak dostroił do siebie zawodników inny facet z Barcelony końca lat dziewięćdziesiątych, pamiętając wreszcie jak grał, jak walczył i jaką opinię miał Luis Enrique – przyszły sezon ligi hiszpańskiej zapowiada się wyjątkowo apetycznie.
A bój trzech muszkieterów może być jeszcze piękniejszy, niż w tym roku.
