Jeden z naszych redakcyjnych kolegów zwymiotował po czwartkowych popisach antyfutbolu w wykonaniu warszawskiej Legii, więc z obawą – również o swój stan zdrowia – przystępowaliśmy do kolejnej kolejki najlepszej ligi świata. Trzeba jednak przyznać, że było całkiem znośnie. Jak ktoś koniecznie chce się napić, to będzie miał kilka powodów do zapijania smutków, ale generalnie oglądaliśmy chyba najlepszą kolejkę w trwającym sezonie. Co nie znaczy oczywiście, że wszystkie spotkania przypominały sylwestrowe pokazy fajerwerków.
Kamil Jóźwiak. Wystrzałowy występ. Jeżeli zdoła utrzymać formę, to Lech nie tylko zgniecie w czwartek Genk, ale jeszcze sprzeda go w tym okienku za kilka milionów. Oczywiście przesadzamy, żadna z tych dwóch rzeczy najprawdopodobniej nie dojdzie do skutku, ale tak czy siak trudno przejść obojętnie obok weekendowej postawy młodego skrzydłowego Lecha. Pal licho, że Kolejorz mierzył się z lekko parodystycznym – jak na razie – Zagłębiem Sosnowiec. Ważne, że Jóźwiak nabrał pewności siebie, która powinna zaprocentować w kolejnych spotkaniach. Na początku sezonu wracał do formy po kontuzji odniesionej podczas letnich przygotowań, pierwszą szansę dostał dopiero przed tygodniem, gdy już w pełni wyleczył uraz. Od razu popisał się asystą przy jedynym trafieniu we Wrocławiu. Później wszedł na boisko w Belgii, ale tam cały Lech był bezradny. No i teraz był najlepszym – obok Pawła Tomczyka – zawodnikiem Lecha. Przy drugim golu kapitalnie wypuścił Makuszewskiego, który przytomnie wycofał piłkę do Tomczyka. Kilka minut przed przerwą zabawił się jeszcze na prawej stronie i posłał piłkę w pole karne. Kudła poradził sobie ze strzałem Amarala, ale przy dobitce napastnika Lecha był już bezradny.
Tak naprawdę zastanawialiśmy się, czy nie wyróżnić w tej kategorii właśnie Pawła Tomczyka, w końcu dobry występ potwierdził liczbami – dwa gole i asysta przy jednym kluczowym podaniu Jóźwiaka. Postawiliśmy jednak na skrzydłowego, który podobał nam się jeszcze bardziej, choć oczywiście zarówno jeden, jak i drugi zagrali na naprawdę wysokim poziomie. Oby tak dalej.
Rywalizacja była spora, ale to tak oczywiste jak letnie upały. W tej kategorii zawsze jest z kogo wybierać. Ból głowy mamy tak naprawdę co tydzień i wcale nie chodzi o to, że jakoś specjalnie intensywnie spędzamy weekendy (bo nie, oglądamy przecież Ekstraklasę). Tym razem nasz wybór padł na Dominika Hładuna, który swoim nieporadnym wyjściem przyczynił się do porażki Zagłębia z Jagiellonią. Powiecie: ale Hamrol we wczorajszym meczu Korony odwalił jeszcze większą manianę. Racja, przyjął piłkę a’la Xavi, na dwa metry, co skrzętnie wykorzystał Robak, ale w drugiej połowie zrehabilitował się, dobrze interweniując w dwóch trudnych sytuacjach. Hładun nie tylko nie naprawił swojego błędu, on przez całe spotkanie wydawał się wyjątkowo elektryczny. A przecież swoim wejściem do Ekstraklasy – sześć czystych kont w pierwszych dziewięciu spotkaniach! – przyzwyczaił nas do czegoś innego. Ten sezon jednak – jak na razie – nie należy do bramkarza Miedziowych. Wciąż czekamy, aż zaliczy pierwsze czyste konto.
Przed państwem Łukasz Janoszka. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Wykonujecie rzut karny, bramkarz broni. Piłka wraca pod wasze nogi, jesteście na wprost bramki. Co robicie?
a) pakujecie wprost pod ladę
b) uderzacie delikatnie, w sam środeczek, lekko, żeby przez przypadek nie zrobić krzywdy Kelemenowi
No, Janoszka wybrał tę drugą opcję.
Oczywiście Ekstraklasa jest tak przaśna, że na jednym zagraniu nie może się skończyć. Wyróżnijmy jeszcze wspomnianego wcześniej Hamrola. Bramkarz Korony Kielce dostał piłkę po wyrzucie z autu, miał mnóstwo czasu, ale przyjął ją tak, że odskoczyła mu ona na dwa metry. Piłkarski kryminał, który wykorzystał Robak. Chyba dawno nie zdobył tak łatwej bramki.
Zdenek Ondrasek. Napastnik dość specyficzny, bo z jednej strony ze swoich obowiązków wywiązuje się co najmniej przyzwoicie, posiada kilka atutów – jest silny, dobrze gra głową, nie ma problemu, by przestawiać rywali. Z drugiej jednak gdyby największym grzechem w historii ludzkości było strzelanie goli, to raczej nie poszedłby do piekła. Ondrasek i bramki, to się do tej pory wykluczało. Ten sezon zaczął jednak przyzwoicie, bo załadował już dwa trafienia, w tym to ostatnie naprawdę wyjątkowej urody. Na razie jest jednak nieregularny – ma za sobą dwa dobre spotkania i dwa co najmniej przeciętne, w których nie tylko nie zdobywał bramek, ale też po prostu prezentował się słabo. Nie tyczy się to jednak ostatniej kolejki, za którą możemy go tylko i wyłącznie pochwalić.
Brakowało wam kogoś w kategorii dzbana kolejki? Spokojnie, Miro Radović miałby szanse wygryźć Hładuna, ale znaleźliśmy dla niego osobną, równie mierną kategorię. Z Piastem wyglądał, jakby był na kacu, w dodatku po trzydniowej imprezie. Legia tak naprawdę grała w dziesiątkę, bo jej doświadczony zawodnik skupiał się przede wszystkim na sabotowaniu gry. Jest w tym pewnego rodzaju pozytyw – Sa Pinto oglądał jego popisy z trybun, więc bardzo prawdopodobne wydaje się, że nawet nie pomyśli o nim w kontekście czwartkowego spotkania, co niewątpliwie zwiększy szanse Legii na zwycięstwo.
Wcześniej wyróżniliśmy Jóźwiaka, więc teraz skupmy się na jego rówieśniku, Pawle Tomczyku. Jasne, poza sytuacjami bramkowymi nie miał zbyt wielkiego wkładu w grę drużyny. Można powiedzieć, że Jóźwiak robił grę, a on wszystko finalizował. Trudno jednak przejść obojętnie obok faktu, że strzelił dwa gole i zaliczył asystę. No i przede wszystkim – że po mało przekonującym początku sezonu w jego wykonaniu – spartolona w wielkim stylu setka z Gandzasarem, bezbarwne minuty z Genkiem i Śląskiem – wreszcie udowodnił, że coś może z niego być. Oczywiście gołym okiem widać, że wychowanek Kolejorza ma trochę piłkarskich ograniczeń, drugim Lewandowskim raczej nigdy nie będzie, ale takim poznańskim Kucharczykiem? Dlaczego nie, pewnie nikt w Lechu nie obraziłby się, gdyby faktycznie miał w przyszłości dawać drużynie tyle, ile Kuchy zapewnia Legii.
Zdenek Ondrasek show.
#Ondrasek #WISWPŁ 1:0 pic.twitter.com/p0Xz0cfEw8
— Marek M. (@marek_mrowa) August 10, 2018
Tym razem, wyjątkowo, postawimy na obrazek. Jesus Jimenez nie wszedł do Ekstraklasy z buta, nie zapowiada się na drugiego Igora Angulo. Nie strzelił jeszcze ani jednego gola, choć sytuacji – przede wszystkim w starciu z Arką – nie brakowało…
Wciąż zachodzę w głowę, jak Jimenez mógł z tej pozycji nie trafić w bramkę? #ARKGÓR pic.twitter.com/jdT3ndvuEh
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) August 11, 2018
0,7 na głowę drużynę. Za to, że tę kolejkę jako tako dało się oglądać, a i padło najwięcej bramek w sezonie.
– Dlaczego nie zagrał Starzyński? Bo zagrał Paweł Żyra – tak trener Zagłębia, Mariusz Lewandowski, skwitował nieobecność byłego reprezentanta Polski w starciu z Jagiellonią. Cóż, trochę się na tym przejechał, bo środek pola lubinian nie istniał. Żyra i Jagiełło momentami nie wiedzieli, co się dzieje. Znamienne, że najwięcej dawał Tosik (Tosik!).
*
Na podsumowanie kolejki zapraszamy również do magazynu Weszłopolscy.