Piotr Celeban wydawał się w tym sezonie wrocławską oazą spokoju. Nie dość, że był pewny w tyłach, to jeszcze dokładał swoje z przodu. W dwóch pierwszych kolejkach strzelił dwa gole o dużym ciężarze gatunkowym. Pierwszy dał prowadzenie z Cracovią, drugi doprowadził do wyrównania w Gdańsku. Generalnie wszedł w sezon z buta, ale dla równowagi do dwóch wcześniej wypracowanych bramek dołożył dziś dwa trafienia, które ewidentnie zawalił, walnie przyczyniając się do drugiej z rzędu porażki wrocławian w obecnym sezonie.
Wrocławian, którzy zaczęli ten mecz dość odważnie, chyba sugerując się słowami Tadeusz Pawłowski, którego przed spotkaniem cechowała niespotykana dotąd odwaga. – Nie wiem, jak się mecz potoczy, ale wyjdziemy na murawę z chęcią gry, a nie przeszkadzania rywalowi. W ostatnich kilkunastu meczach to nas cechowało i efekty były dobre – przyznawał na konferencji prasowej. I faktycznie – to Śląsk dłużej utrzymywał się przy piłce i zaczął od ataków. Już na samym początku pozycję strzelecką w polu karnym wypracował sobie wspomniany Celeban, ale jego uderzenie głową minęło bramkę. Wrocławianie jednak napierali, napierali, aż w końcu dopięli swego. Nie byłoby jednak prowadzenia, gdyby nie parodystyczne zachowanie Matthiasa Hamrola, który nie tyle chciał zabawić się we własnym polu karnym, co po prostu przerosło go przyjęcie najprostszej możliwej piłki. Odskoczyła mu ona na dwa metry, co skrzętnie wykorzystał Robak.
Problem w tym, że Śląsk – zamiast iść za ciosem – postanowił dostosowywać się do poziomu rywala, który na początku był wyjątkowo mizerny. Kilka chwil wcześniej Kallaste zaspał na lewej stronie, więc ten sam wyczyn postanowił powtórzyć jego vis a vis – Cholewiak. Który wraz z Farshadem, delikatnie mówiąc, nie wspiął się na Himalaje perfekcyjnej współpracy. Panowie nie dogadali się, kto ma przejąć piłkę, co wykorzystał skrzydłowy kielczan. Pyk, dośrodkowanie w pole karne, tam futbolówka oczywiście minęła każdego możliwego gracza Śląska, włącznie ze Słowikiem, który najwyraźniej nie spodziewał się, że przez jego pole karne może przelatywać jakakolwiek piłka. W ostatecznym rozrachunku skoczyło się zgraniem do Janjicia i bardzo groźnym uderzeniem, które jednak przeleciało nad bramką. Jak się po chwili okazało – przy okazji zahaczyło o rękę Celebana. VAR, konsultacja i szybka decyzja – rzut karny, który bez problemu wykorzystał Soriano.
Po tej sporej dawce adrenaliny poziom gry niestety siadł. Piłkarze wyglądali nijako, gra była szarpana. No, może Śląsk starał się poukładać środek pola – całkiem solidnie wyglądali Augusto i Pałaszewski – ale nie brakowało mu nerwowości. Zarówno jedni, jak i drudzy wydawali się całkowicie wypruci ze spokoju, podpalając się przy każdej nieco lepszej okazji. Oj, trochę musieliśmy z nimi wycierpieć.
Tak naprawdę mniej więcej od 20. minuty mogliśmy uciąć sobie drzemkę, za wiele z pierwszej połowy byśmy nie stracili. Co prawda tuż przed przerwą Soriano strzelił swojego drugiego gola, ale znajdował się na ewidentnym spalonym.
Czy w drugiej połowie cierpienia zostały nam wynagrodzone? Nie do końca.
Po zmianie stron grę ożywił wprowadzony Gąska, za swój błąd starał się rehabilitować Hamrol, bardzo dobrą sytuację miał Pałaszewski. To były jednak tylko przebłyski, generalnie gra była równie ospała co w pierwszej odsłonie. Tak ospała, że lewa strona Śląska – Cholewiak i Farshad – w pewnym momencie po raz kolejny zaczęła pozorować jakiekolwiek przeszkadzanie rywalowi. Dzięki temu Rymaniak miał sporo miejsca, wrzucił na nos do Górskiego, a wprowadzony w drugiej połowie napastnik zapewnił Koronie tak cenne zwycięstwo. Oczywiście Górskiego nie przykrył nie kto inny jak antybohater dzisiejszego meczu, Piotr Celeban.
Cóż, Śląsk po naprawdę dobrym początku sezonu drugi raz z rzędu traci decydującą bramkę w końcówce. Tydzień temu pokarał go Lech, dziś lepsza okazała się Korona. Przed Tadeuszem Pawłowskim, którego już zdążyliśmy pochwalić za naprawdę dobrą serię, jednak jeszcze dużo pracy.
[event_results 514406]
Fot. FotoPyk