Legia utrzymała przewagę. Ale tylko punktową…

redakcja

Autor:redakcja

26 kwietnia 2014, 23:25 • 3 min czytania

To był nudny mecz, ot – zwykłe zwycięstwo faworyzowanych gospodarzy nad ambitnym, lecz dłuższymi momentami bezradnym beniaminkiem. Do czasu. Ł»ebyśmy byli precyzyjni: aż do ostatnich pięciu minut, kiedy przy linii bocznej, gotowy do wejścia na murawę stanął wracający po kilku miesiącach nieobecności Marek Saganowski. Owacja na stojąco, skandowane nazwisko ulubieńca trybun, a po chwili przytomne podanie od Michała Ł»yry i gol. 97. w historii jego występów w Ekstraklasie. Skończyło się więc efektownie, dzięki czemu o tym, co działo się wcześniej, najlepiej zapomnieć.
Jeżeli bowiem w taki sposób Legia chciała tupnąć Lechowi nóźką, to w Poznaniu najpewniej skwitują to szerokim uśmiechem. Brakowało jakości w wymienianiu podań, natomiast na temat realizacji założeń taktycznych – głównie chodzi nam tutaj o odbudowanie właściwego ustawienia po stracie piłki, ale psioczyć moglibyśmy jeszcze długo. Zwycięzców się nie sądzi -beznamiętnie wzruszą ramionami zwolennicy tego przedziwnego stwierdzenia. To najwygodniejsze rozwiązanie, tyle że przyzwoitość nie pozwala nam ograniczyć się do podania suchego wyniku. 2:0 po godzinie meczu każdy kibic z Łazienkowskiej wziąłby z pocałowaniem w rękę…

Legia utrzymała przewagę. Ale tylko punktową…
Reklama

Bo Legia męczyła bułę z gracją skacowanego piekarza. Z Zawiszą, grającym bez najlepszego napastnika, rozgrywającego i defensywnego pomocnika szło jej… No właśnie, szło. To słowo klucz. Holował piłkę namiętnie zwłaszcza Jodłowiec,który najpierw starał się przyjąć piłkę, następnie mało dyskretnie ją sobie poprawiał, po czym podnosił głowę, badał teren, by w końcu znów wrócić do prowadzenia. Jego zachowanie irytowało, lecz przede wszystkim spowalniało konstruowanie akcji, o jakimkolwiek przyspieszeniu ataku przez grzeczność nie wspominając. Gdyby sędzia nie gwizdnął po raz ostatni, możliwe że pomocnik gospodarzy wciąż zastanawiałby się: podać na prawo czy lewo?

Zgoła inne pomysły opętały głowę Henry`ego Ojamy, jak z przekąsem docinano irytującemu jak zazwyczaj estońskiemu skrzydłowemu. Czy on wyłączył myślenie? A może po prostu się zgrywa? Dawniej podawać nie chciał wcale, zaś przeciw Zawiszy raz na kwadrans wspaniałomyślnie szukał partnerów, tylko co z tego, skoro praktycznie za każdym razem w pobliżu pola karnego podejmował najmniej sensowne decyzje… Oglądać jednocześnie błyskotliwych Dudę i Radovicia i za moment łapać się za głowę na widok walki, jaką z własnym cieniem toczył Ojamaa, przyprawiało nas o solidne zawroty głowy. Dość długo równie nierozsądnie grał Ł»yro, aczkolwiek później to on napoczął gości sprytnie wykańczając kontratak, do którego na do widzenia dorzucił asystę. Niedawno liczby były jego hańbą, teraz powoli stają się wizytówką.

Reklama

Piłkarze Tarasiewicza, choć on sam pewnie nie podzieli naszego zdania, dali z siebie maksa. Zagrali na miarę potencjału aktualnego stanu posiadania. Aby zneutralizować legionistów, za wszelką cenę próbowali zagęścić środek pola. Hermes, co prawda z reguły nieskuteczny w odbiorze, biegał za Dudą, ile starczało mu sił. Zawzięcie na tyle, że chętnie odprowadziłby młodego Słowaka nawet do toalety, ale ten wiedział kiedy i jak odkleić się od dwukrotnie starszego rywala. I tak na większości pozostałych pozycji. Z Vasco, Masłowskim oraz Goulonem, najzwyczajniej w świecie beniaminek miałby argumenty i mógłby z przeciętnie dysponowanymi mistrzami Polski pójść na wymianę ciosów…

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama