Killerów dwóch. Rzeź zaczyna się dzisiaj

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2014, 10:50 • 6 min czytania

Koszmar Mourinho wygląda tak samo: widać w nim wściekłe psy, które szarpią, gryzą i puścić nie chcą. Simeone koszmarów nie ma, ale dobrze wie, że paliwa w baku jest coraz mniej, a przebijanie opon rywalom – jak to ładnie ujął po meczu z Realem – tym razem może nie starczyć. Kolejny mecz na wyniszczenie i kolejne pytanie z serii „ile jeszcze?”. A potem szybki zwrot w kierunku trenerów. Obaj mówią: możemy grać brzydko, byle tylko wygrać i obaj tradycyjnie będą dziś w centrum uwagi. Przeciwko tak wytrawnemu graczowi „Cholo” w tym sezonie jeszcze nie grał. Dziś pierwszy półfinał LM.
Na Vicente Calderon wszystko jest już gotowe. Za chwilę znowu rozlegnie się „Ole, Ole, Ole, El Cholo Simeeeeone”! Znowu zobaczymy słynną czarną koszulę, a on – ściskając w jednej ręce różaniec – będzie dyrygował jeszcze mocniej niż w poprzednich meczach tego sezonu. Simeone jest w miejscu, gdzie kiedyś był Mourinho. Podbija Ligę Mistrzów z grupą piłkarzy, którzy grają lepiej niż potrafią. Wciska w fotel charyzmą. Policzkuje największych i dziś nie zawaha się doprowadzić do szału tego, którego od lat podpatruje.

Killerów dwóch. Rzeź zaczyna się dzisiaj
Reklama

Kiedy pod koniec lat 80. debiutował w reprezentacji Argentyny, Mourinho właśnie skończył „karierę” w nikomu nic nie mówiącym Comércio e Indústria. Dwie dekady później Portugalczyk jako trener miał już na koncie 20 różnych trofeów, a Simeone przyjeżdżał do Interu, by oglądać jego treningi. Dzisiaj Argentyńczyk nadrabia dystans. Stąpa po tych samych szczytach. Zaraża głodem zwycięstw. Krzyczy do publiczności: głośniej, głośniej! A ona podrywa się z miejsc, jakby rozgrywała mecz razem z pierwszą jedenastką.

Jest taki film na Youtubie. Simeone próbuje podjechać pod siedzibę klubu granatowym BMW, a kibice mało co nie wchodząc na maskę skandują jego imię. „Cholismo” to już nie tylko słowo z trybun Calderon albo szpalt porannej prasy. To niedawny kandydat do językowej nowinki roku Fundacion de Espanol Urgente i nowa pozycja przyszłej edycji oficjalnego słownika hiszpańskiego. Cholismo, czyli ciężka harówa i przelewający się pot. Pressing tak wysoki, że niektóre gazety zaczęły porównywać Atletico do żołnierza broniącego Stalingradu. Nikt nie traci tak mało goli. Nikt inny w tej edycji Ligi Mistrzów nie przegrał meczu.

Reklama

Mourinho i Simeone wyznają tę samą filozofię. Nie chcą widzieć łez, ale wycieńczonych ludzi, którzy zwycięstwo „wygryźli zębami i wyszarpali paznokciami”. Chelsea miała w tym sezonie grać piękniej. Mówił Portugalczyk, że ma lepszy materiał niż kiedyś, że oprze zespół na kreatywnych piłkarzach. A potem sprzedał Juana Matę i zaczął grać to, co wszyscy już znamy. The Blues paradoksalnie oddają najwięcej strzałów w Premier League, akcje Hazarda ogląda się z zachwytem, ale to wciąż stara, pragmatyczna szkoła Mourinho, który po beznadziejnym meczu z Arsenalem potrafi powiedzieć, że to rywal był nudny, a gdy West Ham zaparkuje autokar, nazywa to futbolem XIX-wieku.

Jest mistrzem pozorów, wiemy to od dawna. W każdym jego słowie zawsze czai się manipulacja. Arogant, który odrzucił skromność, bo nie chciał popełnić błędów ojca – niespełnionego bramkarza i faceta, który nie potrafił walczyć o swoje. Mourinho walczy aż nadto, ale do arogancji się nie przyzna. Już kiedyś powiedział, że nie ma w nim buty, on tylko wygrał Ligę Mistrzów z Porto, więc jako „The Special One” zasługuje na szacunek. Z ust Simeone raczej byśmy tego nie usłyszeli. On nie walczy z całym światem. Nie próbuje wbijać szpilek. A kiedy zarzuca mu się, że jego drużyna gra na pograniczu przemocy, uśmiecha się i opowiada, że to normalne, że mając słaby samochód przebija się rywalowi opony.

Postaw w BET-AT-HOME na wygraną Atletico (1.85), remis (3.40) lub Chelsea (4.20) >>

To podstawowa różnica między nimi. Mourinho to Pan Ja, trener z rozbuchanym ego, którego wszędzie jest pełno. Simeone bliżej do Pana My, podkreślającego wartość drużyny i lubiącego być w cieniu, nawet, jeśli media rzadko mu na to pozwalają. Na punkcie detali zafiksowany jest do tego stopnia, że jak Domenech, lubi spoglądać w gwiazdy. Ćwiczy jogę. Ma kilka dziwnych rytuałów, ale nikt nawet nie odważy się nazwać go dziwakiem, bo wszyscy pamiętają, jaki był na boisku. Ramos powiedział kiedyś o Mourinho: nie zrozumiesz pewnych rzeczy, bo nigdy nie grałeś w piłkę. Simeone, który podstępem wyeliminował kiedyś Beckhama z mundiali we Francji, ma na tym polu pełen spokój. Carlos Bilardo nazywa go futbolowym świrem. Marcelo Bielsa mówi, że trenuje tak jak grał, a Javier Zanetti przyznaje, że to była tylko kwestia czasu, kiedy wyrośnie na wielkiego trenera, bo zawsze miał obsesję na punkcie zwycięstw.

„Będę biegał jak czarny, żeby zarabiać jak biały” – to motto Samuela Eto‘o przypomniał piłkarzom już na pierwszym spotkaniu. „Warto tylko wygrywać” – dodał kilka tygodni później. Piłkarze to kupili. Jak kilka lat wcześniej u Mourinho, który krzyczał: „Najlepszy zawsze wygrywa, reszta to plotki”, a potem zbudował taką więź w zespole, że Didier Drogba na wieść o jego odejściu rozpłakał się jak dziecko.

Pod tym względem – obaj szkoleniowcy to absolutny top. Nikt tak nie rozbudza u podwładnych poczucia własnej wartości. Kiedy Mourinho pierwszy raz pracował w Chelsea mówił, że najlepszym piłkarzem na świecie jest Lampard („numer jeden, gdy jest w formie. Numer dwa lub trzy, gdy jej nie ma”. W Interze wynosił na piedestał Ibrahimovicia, a w Realu – Ronaldo. Teraz upiera się, że karty wśród młodych rozdaje Eden Hazard, chociaż jakiś czas temu ganił go za zgubienie paszportu. W tym czasie w drużynie Simeone kluczową rolę odgrywa np. Koke, który kilka lat temu sprzedawał bilety w autobusie.

Postaw w BET-AT-HOME na gola Diego Costy (2.20) lub Torresa (3.70) >>

Ty za mnie, ja za ciebie. Argentyńczyk kocha tę ofiarność. W trakcie meczu żyje każdym wślizgiem, każdym pojedynczym podaniem. Jego drużynę nazywano już komandosami, bulterierami, czasem pada określenie: rebelianci, którzy nagle przewrócili do góry nogami futbolowy porządek świata.

Mogą wygrać w tym sezonie i ligę, i Ligę Mistrzów. Mourinho skupia się już tylko na tym drugim. To jego dziesiąty sezon w Lidze Mistrzów i ósmy półfinał. Dzisiaj wraca do Madrytu – miasta, gdzie stracił łatkę niezniszczalnego, gdzie na trybunach – w odróżnieniu do Londynu – nie wywieszano jego twarzy na podobiznę Che Guavary, a z piłkarzami nie żartował jak kiedyś z Drogbą, któremu obiecał, że jak pójdzie do więzienia, to wyśle mu pomarańcze. Stołeczna wojna domowa mocno dała mu w kość. Na konferencji prasowej uparł się, że nie będzie odpowiadał po hiszpańsku. Znowu zrobił kwaśną minę. Znowu zaczął wytwarzać aurę pana wyjątkowego, którego nie przystoi nawet pytać o porównania z Simeone. Tamten to kilka lat doświadczenia, Liga Europy, Superpuchar i Puchar Króla, po którym rozpłakał się jak bóbr. On, czyli „The Special One” w piłce klubowej wygrałÂ wszystko, ale ostatni raz w 2012, co znowu wywiera na nim lekkie ciśnienie.

Dzisiaj wielki test. Ferguson napisał w biografii o Mourinho: pierwszy, który nauczył drużyny brzydko wygrywać. Simeone powtarza: posiadanie piłki to opowieść, a mecz nie jest bajką Disneya. Nie czarujmy – to będzie tradycyjny zgrzyt kości i jazda na tyłkach przez dziewięćdziesiąt minut. Nerwowe bieganie wokół linii, jeszcze mocniej ściśnięty różaniec i ten okrzyk…

„Ole, Ole, Ole, El Cholo Simeeeeone”!

Cokolwiek się stanie.

PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama