Białe chusteczki i gwizdy na wyludnionym Camp Nou, ale Barcelona pozostaje w grze

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2014, 21:55 • 3 min czytania

Na Camp Nou były dzisiaj doskonałe warunki do stypy. Nieco ponad 50.000 kibiców, czyli jak na warunki tego stadionu – wyludnienie. Spora część z nich zaopatrzona w białe chusteczki, których nie omieszkali zaprezentować w późniejszej części meczu. Defensywa w karykaturalnym składzie, zapraszająca gości do ataków. Ale w futbolu nic przecież nie może dziać się prosto, przewidywalnie, zgodnie z oczekiwaniami.
Athletic wyszedł wysoko na Barcę, bez strachu. Nie wyszedł jak na Barcelonę, ale jak na zespół, który właśnie trzy razy wtopił z rzędu – to jest zasadnicza różnica i widać ją było w poczynaniach gości. Oczywiście, tak wysokie granie musiało zemścić się tym, że kilkakrotnie gospodarze szybko przedostawali się pod pole karne rywali prostopadłymi piłkami. Najlepszą sytuację zmarnował tradycyjnie Alexis, który z kilku metrów musiał strzelić gola, ale uderzył w poprzeczkę. Najlepsze było w tej okazji to, że chwilę wcześniej nieprawdopodobnym uderzeniem popisał się Aduriz, wybił się wysoko, uderzył bardzo mocno przewrotką, ale trafił w słupek. Teoretycznie dwa minimalnie chybione strzały, ale w praktyce – jeden wzbudził zachwyt, drugi politowanie.

Białe chusteczki i gwizdy na wyludnionym Camp Nou, ale Barcelona pozostaje w grze
Reklama

Reklama

Aduriz poprawił się jednak tuż po przerwie, wtedy był już bezbłędny. Jasne, Pinto nie grał dzisiaj najgorszego meczu, ale ten strzał poważny bramkarz złapałby w zęby. Trybuny zareagowały błyskawicznie: gwizdy było słychać pewnie w całym mieście, a handlujący białymi chusteczkami rozstawiali stragany gdzie popadnie na Camp Nou. No dobrze, może to drugie niekoniecznie, ale to byłby w tym momencie doskonały pomysł na biznes.

Barca ruszyła do ataku, Barca raziła nieskutecznością. Trwało liczenie zmarnowanych okazji, ale przede wszystkim zegar tykał dla Messiego. W pewnym momencie miał już ponad 300 minut bez gola, a licząc gole z gry – ponad 600. Wreszcie dostał stówkę, znakomitą okazję, ale i tutaj, gdy zwykle idealnie potrafił znaleźć do siatki, chybił w sytuacji sam na sam. Tak, pewnie znaleźli się już wtedy tacy, którzy uznali, że ten mecz Barca może spisać na straty.

No ale panowie i panie, pamiętajmy, że to jednak mimo porażek, mimo skrzydłowego reklamującego majtki (dziś nieobecnego) i statysty przy ławce rezerwowej, wciąż światowej klasy drużyna. Ile się dzisiaj nasłuchaliśmy, jak to Pedro jest na wylocie, jak to za chwilę ma odejść… A potem znowu w decydującym momencie zrobił to, co do niego należało. Choć naturalnie trzeba podkreślić, że najwięcej przy tej bramce zrobił tak krytykowany w ostatnich tygodniach Dani Alves.

A Messi? Zwycięska bramka, piękny rzut wolny, „odkupił” dzisiejsze grzechy zmarnowane sytuacje z nawiązką.

Ale i tak nie byłoby przełamania passy, gdyby nie cichy bohater meczu. Bo tylko tak można określić faceta, który fantastycznym blokiem w samej końcówce zatrzymuje piłce drogę do siatki. W roli głównej Mascherano, jedna z lepszych interwencji na linii jakie ostatnio widzieliśmy, wliczając w to parady bramkarskie. Ale trzeba jasno powiedzieć: w przekroju całego starcia rewelacji nie było, fakt faktem, jednak wynik, a także nadzieję na dobry wynik w La Liga, uratował.

Barcelona pozostaje w grze. Jest graczem nie mającym najlepszych kart, ale też takim, który jeszcze nie musi wstawać od stołu. Za wcześnie, by w dzisiejszej nieobecności Neymara widzieć powód lepszej dyspozycji, ale na pewno ten mecz nie poprawił jego pozycji w Barcelonie. Athletic z kolei musi nerwowo oglądać się za plecy, Sevilla tuż tuż. Obie drużyny dzielą aktualnie trzy punkty. Batalia o miejsce w kwalifikacjach LM będzie toczyć się do ostatniej kolejki.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama