Pasibrzuchy z Old Trafford znów na wstecznym. Sterling w świątecznej formie

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2014, 17:39 • 4 min czytania

Czas świąt nie jest łatwy dla ludzi uzależnionych od futbolu. Ale co zrobić? Stęsknieni za ligową piłką zabieraliśmy ze sobą porzuciliśmy na kilka godzin te wszystkie ciasta, szynki i jajka, by zobaczyć trzy wyjątkowo mocne akcenty niedzieli w Premier League. Najpierw mająca w planach odjechanie Chelsea ekipa Liverpoolu, na deser wielka walka o Ligę Mistrzów Evertonu na Goodison Park z Manchesterem United, a w międzyczasie ekipa Hull podejmująca bijący się o te same cele Arsenal. Sprawdźcie co ciekawego ominęło was dziś na Wyspach.
1. Gwiazda Mirallasa błyszczy coraz jaśniej

Pasibrzuchy z Old Trafford znów na wstecznym. Sterling w świątecznej formie
Reklama

Mieliśmy zaczynać od kolejnego (tym razem ciężkiego) kroku Liverpoolu w kierunku mistrzostwa, ale wieczorne wydarzenia w niebieskiej części Merseyside skłoniły nas do czegoś innego. Evertonie – coś ty najlepszego narobił!? Kilka dni temu na drodze rozpędzonych piłkarzy Roberto Martineza stanęło Crystal Palace i dało im bolesnego pstryczka w nos. Pal licho, że „The Toffees” puścili z torbami całą rzeszę amatorów bukmacherskich wrażeń. Przegrywając frajersko tamten mecz, oddali wszystkie karty w ręce Arsenalu. Dziś, choć efektownie pojechali Manchester United, muszą tęsknym wzrokiem zerkać w kierunku Londynu, gdzie powędrowały bezcenne w walce o Ligę Mistrzów trzy punkty. Punkty, których w ostatecznym rozrachunku może zabraknąć.

Reklama

Piłkarze z Old Trafford musieli ostro podjeść na wielkanocnym śniadanku, bo do godziny 17 – delikatnie mówiąc – nie odzyskali świeżości. Dwa celne strzały w przeciągu 90 minut mówią zresztą same za siebie. Niby goście coś grali, niby próbowali, ale wszystko raczej w tempie orlikowym, niż na poziomie Premier League. Jedynym w miarę wygimnastykowanym był dziś Phil Jones, ale bardziej nadawał się do gry w siatkówkę:

W takich chwilach żałujemy, że Anglia ma tylko cztery bilety do Champions League. Wybieranie między tak grającymi Arsenalem i Evertonem to jak odmawianie sobie Cheryl Cole na rzecz Eleny Gomez. Taki Kevin Mirallas – kolejne złote dziecko belgijskiej piłki i kolejne nazwisko, które drukowanymi literami trzeba zapisać w notesiku przed mundialem w Brazylii. Szybkość, drybling, technika i strzał – wszystko na najwyższym poziomie. Zarówno w kadrze jak i w klubie (o ile przedłużą kontrakt) będą mieć z niego wielki pożytek. Identycznie zresztą jak z partnerującego mu na prawym skrzydle Colemanowi – kolejnemu wariatowi o żelaznych płucach ze stajni Martineza. Szkoda, że już nic nie zależy od nich…

2. Wściekły rój z Anfield znowu żądli

Kto nie zdążył odpowiednio wcześnie odejść od świątecznego stołu, ten zdecydowanie ma czego żałować. Czerwona szarańcza błyskawicznie opanowała bowiem sytuację na Carrow Road. Pierwszą święconkę już w czwartej minucie zjadł ze smakiem Raheem Sterling, który bez zbędnego patyczkowania się z obrońcami Norwich przywalił z 25 metrów i nie pozostawił żadnych wątpliwości co do tego, kto miał dziś zgarnąć komplet punktów.

Właściwie to moglibyśmy tym sezonie włączać mecze Liverpoolu tylko po to, żeby zobaczyć pierwszy szaleńczy kwadrans w wykonaniu podopiecznych Brendana Rodgersa. Kwandrans, który potrafi wstrząsnąć największymi, a dziś wrył w ziemię defensywę Norwich. Sterling ani myślał bowiem kończyć na golu i już w jedenastej minucie wręczył świąteczne jajeczko Luisowi Suarezowi, któremu pozostało tylko wykonać wyrok. Wcale nie dziwimy się, że BR zaczyna coraz odważniej robić z niego najlepszego zawodnika młodego pokolenia w Europie.

3. Szymkowiakowy szacuneczek dla chłopaków z Carrow Road

Zapowiadał się więc kolejny pogrom i brutalne mordobicie, ale po przerwie piłkarzom Liverpoolu ewidentnie udzieliła się świąteczna atmosfera i przed szereg błyskawicznie wyrwali się gospodarze. Dodajmy – wyjątkowo ambitni i zadziorni, który nie dość, że przeciwstawili się faworytom z Anfield, to jeszcze momentami byli w stanie zepchnąć przyjezdnych do rozpaczliwej defensywy. A do tego byli niemal zabójczo skuteczni. Najpierw za sprawą… Simona Mignoleta, który nie pierwszy w tym sezonie raz sprezentował rywalom gola, a później za pomocą pięknej główki Snodgrassa, którego… nie powinno być już wtedy na boisku. I pewnie by nie było, gdyby sędzia Andre Marriner nie był w tym sezonie angielskim Pawłem Gilem i wręczył mu w pierwszej połowie czerwony bilecik pod prysznic.

I gdyby tylko strzelający z pięciu metrów prosto w bramkarza Ricky van Wolfswinkel nie był van Wolfswinkelem, to pewnie nie skończyłoby się porażką 2:3. Liverpool swoje ostatecznie zrobił dzięki kolejnej przebojowej akcji Sterlinga – 19-latka, który odważnie wziął na swoje barki ciężar odpowiedzialności za wynik i ostatecznie spakował do plecaka komplet punktów. A teraz zabierze go na starcie z odstawioną chwilowo na boczny to przez Sunderland podrażnioną ekipę Chelsea.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama