– Wygraliśmy w grudniu z Legią, potem przełamaliśmy passę meczów wyjazdowych. Nagle zaczęto doceniać naszą pracę, a co się mówiło jesienią? Ł»e spadają dwie drużyny: Podbeskidzie i Widzew. Wszyscy dziennikarze to pisali. Teraz o utrzymanie powalczymy z Zagłębie i Śląskiem, a to przecież zespoły, które miały grać w pucharach – mówi Leszek Ojrzyński, trener Podbeskidzia, jeden z największych wygranych początku wiosny.
Święta zapowiadają się dla pana spokojnie. Pierwszy lepszy kibic nie powiedziałby, że po sezonie zasadniczym Podbeskidzie będzie nad kreską
– Święta są po to, żeby na chwilę odciąć się od tego wszystkiego. Całe szczęście, że jest ta przerwa i nie musimy grać, bo rok czy dwa lata temu pamiętam, że ciągle się gdzieś pomykało. Trzeba było grać i trenować. A to dla mnie najważniejsza święta w roku, ojca już nie mam, więc mogą przynajmniej matkę odwiedzić, posiedzieć przy rodzinnym stole. A co do Podbeskidzia – jesteśmy nad kreską, ale wiosna się jeszcze nie skończyła.
Mimo wszystko – jest lepiej, niż zakładano. Po meczu z Wisłą pisaliśmy: Ojrzyński doszedł wreszcie wniosku, że skoro z rąbania nic nie wynika, to lepiej spróbować coś z tego drewna wystrugać. No i udało się.
– Z Wisłą mogliśmy kilka bramek strzelić, a strzeliliśmy jedną. Można było lepiej to spotkanie rozegrać. Kiedy przychodziłem do Podbeskidzia byliśmy na ostatnim miejscu i mieliśmy trzy punkty straty do Widzewa. To nie była drużyna wirtuozów. To była drużyna, która była w dołku i my przebyliśmy długą drogę, żeby się z tego dołka wydźwignąć. A czy to jest rąbanie, czy granie to mnie nawet nie interesuje. Ja tu jestem, żeby ratować Podbeskidzie. Ł»eby utrzymać ekstraklasę dla Bielska. Każdy chce, żeby gra się podobała, ale wymagać to można od czuba, gdzie są pieniądze i transfery. A w dole jest ciężka walka. Nieważne, jak – byle tylko punkty ciułać.
Nie był pan przerażony, jak przyszedł do Bielska? Ostatnie miejsce, w bramce Rybański. Do tego Czesław Michniewicz tamtej wiosny wykręcił tu niezły wynik. Ryzyko spore. A jeszcze praktycznie na samym początku gong od Śląska 0:4.
– Ja pracuję na swoje nazwisko. I niczego się nie boję. Wcześniej z Widzewem rozmawiałem. Wtedy mieli przedostatnie miejsce, więc trochę wyżej od Podbeskidzia. Podjąłem pracę w ostatniej drużynie tabeli, a to co sobie wyobrażałem, co zastałem to mało istotne. Ważne, co teraz jest. Ja się każdego dnia cieszę, że mogę pracować w ekstraklasie. Walczyć z Legią, z Lechem, ze Śląskiem – drużynami, które mają piękne stadiony i duże możliwości. Wygraliśmy w grudniu z Legią, potem przełamaliśmy passę meczów wyjazdowych. Nagle zaczęto doceniać naszą pracę, a co się mówiło jesienią? Ł»e spadają dwie drużyny: Podbeskidzie i Widzew. Wszyscy dziennikarze to pisali. Teraz o utrzymanie powalczymy z Zagłębie i Śląskiem, a to przecież zespoły, które miały grać w pucharach.
Prezes Borecki mówił po zimie, że ma czyste sumienie, jeśli chodzi o transfery. Ale co z tego, skoro Lebedyński, Blażek albo Stąporski nie zaskoczyli.
– Poprzychodzili do nas zawodnicy za darmo, zarabiają jak na ekstraklasę małe pieniądze. W takim gronie pracujemy i z tego się cieszymy. Mamy najmniejszy budżet, jedenastkę, która ma najniższą wycenę. Dodatkowo przychodzą kontuje i różne zbiegi okoliczności, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Na pierwszy mecz z Widzewem w nocy trzeba było skład zmienić, bo Blażek miał problemy z okiem. Gdzieś to nas wybiło z uderzenia.
Blażek to największe rozczarowanie? W meczu z Lechem był tragiczny, strasznie się mu wtedy dostało
– Ale były też mecze, kiedy nam pomógł. On ma dobrą przeszłość, nie wziął się znikąd, a pod koniec pokazał kilka przebłysków. Ale co ja mam powiedzieć? Śląsk ma Paixao, który wychodzi na boisko i strzela 16 goli. Dajcie nam takiego Paixao to będziemy mieli 8 punktów więcej. Widzew ma Visnakovsa, Pogoń – Robaka itd.
A Podbeskidzie – Krzysztofa Chrapka…
– Chrapek miał swoją okazję ostatnio, mógł się przełamać. To była idealna szansa. No ale nic, pracujemy dalej. Każdy ma swoją historię, swoje problemy. Chrapek trzy lata nie grał w piłkę. Trzeba się cieszyć, że próbuje, czasem dochodzi do sytuacji. Jako trener muszę mówić, że wierzę. Nie mogę mu teraz przybić gwoździa.
Może trzeba do ataku dać Błażeja Telichowskiego? Ma więcej goli w ekstraklasie niż połowa ofensywnych piłkarzy Podbeskidzia.
Ile ma?
Szesnaście.
– Ale to kiedyś je nazbierał. Ł»ycie idzie do przodu. Gdybym patrzył, co kto robił kiedyś, to skład by się w ogóle nie zmieniał. Telich gra na lewej obronie, teraz w środku. W meczu średnio 10-12 razy jest na polu karnym i nie przypominam sobie, żeby strzelił nam jakąś bramkę. Są fragmenty meczu, kiedy jest napastnikiem. Gdyby coś strzelił, wykorzystywał okazje to może faktycznie dalibyśmy go do ataku. Ale to gdybanie, nie jest to takie proste jak się tylko mówi.
Męczy pana ciągłe szydzenie z Podbeskidzia? Połowa drużyny w życiu nie strzeliła gola, czasem zagra jakieś toporne 0:0 albo – jak po meczu z Cracovią – ma pecha i w Lidze+ Extra skrót z meczu transmitowany jest godzinę po genialnych Gran Derbi. Przepaść.
– Cracovia dostała łatkę drużyny, która utrzymuje się przy piłce i ładnie buduje akcje, ale jak padł remis 1:1, to dostało się głównie nam. Wszyscy by chyba chcieli, żebyśmy 3:0 pokonali tę Cracovię. To się nie udało. Mecz był słaby, pierwsza połowa bardzo słaba. Szydzi się z nas, ale my walczymy. I wiosną pokazaliśmy, że łatwo punktów nie oddajemy. Przegraliśmy jeden mecz i to akurat ten, który był do wygrania.
Sędzia wtedy w Poznaniu powinien wcześniej zakończyć mecz? Maciej Iwański mocno na to narzekał.
– Nie wiem, teraz można mówić wszystko. Raz nam się udaje i decyzja sędziego pomaga, czasem nie. Bilans wychodzi na zero. Na Wiśle też było blisko, żebyśmy stracili punkty przez arbitra. Przecież ten karny był z księżyca. Szczęście, że akurat Garguła nie strzelił.
Po sześciu miesiącach w klubie widzi pan większą wiarę u piłkarzy? Ten okrzyk w kółeczku po meczu z Cracovią utrzymaniem nie pachniał. Szybko to wychwycono.
Media są po to, żeby wychwytywać takie rzeczy i pokazywać. Nie mam do nikogo pretensji. To było po meczu z Cracovią, gdzie mocno chcieliśmy wygrać, a zdobyliśmy tylko punkt. To świadczy o zawodnikach. Jak mocno to przeżywają, jak bardzo potrafią się podłamać. Okrzyku mocnego nie było, bo nie mogło być. Ale sukces rodzi się w bólach. Pokazaliśmy charakter i będziemy to kontynuować. Teraz Święta, a potem siedem meczów o życie. Będę mógł, już na spokoju, podsumować to wszystko 31 maja.
Rozmawiał GRAB
Fot. FotoPyK