Jaga blisko, coraz bliżej, ale znowu na aucie. Tarasiewicz rzucał bidonami, ale zagra w finale

redakcja

Autor:redakcja

15 kwietnia 2014, 20:19 • 3 min czytania

Latające bidony Tarasiewicza. Probierz bijący brawo swoim podopiecznym. Sędzia Marciniak, któremu dziś braw nie będzie bił nikt. Szybkie tempo, dużo sytuacji, czasem wymiany cios za cios, co doskonale mogliśmy zobaczyć w końcówce, kiedy Piątkowski mógł – powinien? – doprowadzić do dogrywki, ale zmarnował wyborną sytuację, a chwilę potem pozamiatał dwumecz Kadu. Wierzcie nam, działo się dzisiaj w Bydgoszczy naprawdę dużo.
Uczciwie powiedzmy jednak, że mecz miał dwie poważne rysy. Po pierwsze, sędziowanie, po drugie, niska frekwencja, która psuła atmosferę tego, co powinno być przecież piłkarskim świętem wysokiej rangi. W pierwszej połowie Marciniak musiał podyktować karnego na Dzalamidze w pierwszej połowie, po prostu musiał. Nika został nadepnięty i choć może nie wyglądało to poważnie, tak takie zagrania potrafią kończyć się naprawdę konkretnymi urazami. Tymczasem Gruzin zamiast brać piłkę pod pachę i przymierzać się do jedenastki, obejrzał żółtą kartkę. Potem jeszcze kontrowersje przy ręce Hermesa… Generalnie nie polecamy sędziemu Marciniakowi wczasów na Podlasiu.

Jaga blisko, coraz bliżej, ale znowu na aucie. Tarasiewicz rzucał bidonami, ale zagra w finale
Reklama

Ale nie przesadzajmy, sędzia nie „przegrał” tego meczu Jagiellonii. Utrudnił zadanie, to bez dwóch zdań. Ale „Ł»ubry” wciąż miały dogrywkę na wyciągnięcie ręki. Owszem, nie było tak, że Jaga przeprowadzała jeden atak za drugim, a Zawisza tylko bronił się – bez przesady, gospodarze też potrafili nieźle pograć, a piękny strzał Drygasa w drugiej połowie byłby pewnie bramką całego turnieju, gdyby tylko piłka poszła nieco niżej. Mimo to jednak Jagiellonia wyglądała dzisiaj na zespół nie tylko zdeterminowany, nie tylko odpowiednio nastawiony mentalnie, ale także wiedzący czego chce dokonać na boisku i w jaki sposób to osiągnąć. Progres w stosunku do pierwszego meczu duży, ale oczywiście chłodzimy głowy: ostatecznie, podobnie przecież jak w trzydziestej kolejce Ekstraklasy, cała misja zakończyła się niepowodzeniem.

W przekroju dwumeczu Zawisza zasłużył na awans. Dzisiaj był gorszy, owszem, ale nieznacznie. W finale spokojnie może uchodzić za faworyta, bez względu na to  kto jutro awansuje w jaki sposób jutro Lubin zapewni sobie awans nad Arką. I warto to podkreślić, bo przecież niektórzy mogą zapomnieć, że mówimy tutaj o beniaminku Ekstraklasy. Szybko w Bydgoszczy powstała konkretna drużyna, a może po prostu Ekstraklasa nie stawia wcale tak wielkich wymagań? Przekonamy się pewnie za rok, bo ponoć dla ligowych „świeżaków” prawdziwym testem jest drugi sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Reklama

Poważniejsze pytanie jednak, które będziecie słyszeć coraz częściej im bliżej starcia na Narodowym (finał PP drugiego maja), to – jak podnieść prestiż tej imprezy? Dzisiejszy mecz powinien być doskonałą reklamą Pucharu Polski. Duże emocje, sporo fajnych zagrań, dobre tempo. W związku z protestem na trybunach jednak starcie miało momentami bardzo sparingową atmosferę, a przecież to absolutnie decydująca faza. Szum medialny wokół tego meczu – znikomy. Zanim ogłosimy stan wyjątkowy, poczekajmy jednak jeszcze na finał. Dopiero jeśli Narodowy będzie straszyć pustkami, wtedy kolejny raz okaże się, że walka o prestiż Pucharu Polski przypomina syzyfową pracę.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama