Andrea Pirlo: Noc, gdy Pep Guardiola chciał mnie sprowadzić do Barcelony

redakcja

Autor:redakcja

15 kwietnia 2014, 16:59 • 8 min czytania

W angielskiej prasie można obecnie trafić na promocję świeżutkiej autobiografii Andrei Pirlo pt. I Think Therefore I Play. Reklama odbywa się w najbardziej chwytliwy sposób z możliwych – opublikowany został w sieci fragment książki. Fragment poświęcony Guardioli, który już robi furorę i został w całości przetłumaczony m.in. na język polski przez ekipę serwisu blaugrana.pl. Pozwoliliśmy sobie ich tłumaczenie zacytować, bo naprawdę warto: książki na naszym rynku jeszcze nie ma, ale jak tylko będzie, od razu znajdzie się w księgarni Weszło!
Zapoznaj się z ofertą książek w KSIĘGARNI WESZLO.COM >>

Andrea Pirlo: Noc, gdy Pep Guardiola chciał mnie sprowadzić do Barcelony
Reklama

Pomijając koło, Play Station jest najlepszym wynalazkiem wszech czasów. Od momentu, gdy tylko się pojawiło, grałem Barceloną, pomijając krótki moment na początku kariery, gdy wybierałem Milan.

Nie mogę powiedzieć z pewnością, jak wiele wirtualnych meczów rozegrałem w trakcie ostatnich kilku lat, ale, mówiąc ogólnie, musi być to liczba przynajmniej czterokrotnie przewyższająca to, ile zagrałem ‘w realu‘.

Reklama

Mecze Pirlo – Nesta były klasycznymi pojedynkami za czasów życia w Milanello (ośrodek treningowy Milanu, przyp. Mashi). Wstawaliśmy wcześnie, jedliśmy śniadanie o 9 rano i zamykaliśmy się w pokoju, grając na PlayStation do 11. Po treningu znowu wracaliśmy przed komputer i graliśmy do 16. Ł»ycie pełne poświęceń.

Nasze mecze były pełne adrenaliny. Wybierałem Barcelonę, Alessandro także. Barça – Barça. Pierwszym zawodnikiem, którego wybierałem, był Samuel Eto‘o, ten najszybszy, ale i tak często przegrywałem. Wkurzałem się i chciałem rzucić swoim padem, ale i tak pytałem Sandro (Nestę, przyp. Mashi) o rewanż. I znowu przegrywałem.

Nie mogłem tłumaczyć się tym, że jego trener był lepszy niż mój. U niego był Pep Guardiola i u mnie był Pep Guardiola. Przynajmniej na tym poziomie rywalizacja była wyrównana.

Pewnego dnia myśleliśmy o porwaniu go. Mięso i kości, jego prawdziwa wersja. Działo się to 25 sierpnia 2010 roku, a my byliśmy z Milanem na Camp Nou, aby zagrać w Pucharze Gampera. Przemyśleliśmy nasze plany porwania. Aby uniknąć nieustannego rozrywania go, musielibyśmy przeciąć go na pół, a to nie byłaby dobra idea. Jak bardzo by on cierpiał.

Jak się później okazało, pojęcie uprowadzenia pojawiło się w głowie Guardioli szybciej niż w naszych. Tego właśnie wieczora na Camp Nou, odciągnął mnie od najbliższych. Patrząc wstecz, może tamci ludzie nie byli mi aż tak bliscy jak myślałem, ale wróćmy do rzeczy.

Po zakończeniu meczu każdy uganiał się za Zlatanem Ibrahimoviciem, zagrożonym eksplozją szaleńcem nakręcanym przez swojego agenta, legendarnego Mino Raiolę. Szwed był na kolizyjnym kursie z Barceloną i był także o krok od transferu do Milanu. Kilku z moich kolegów przekonywało go do zmiany zespołów, podczas gdy piłkarze Barçy odwodzili go od tego pomysłu. Byli jeszcze dziennikarze, czekający na wyciągnięcie kilku słów od Zlatana, co nie zajęło im dużo czasu.

„Chciałbym grać na San Siro w tym samym zespole co Ronaldinho”, powiedział. „Tutaj trener nawet ze mną nie rozmawia. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy rozmawialiśmy dwukrotnie”.

Nie było w tym zadnym tajemnicy, że Guardiola zachowywał słowa przeznaczone dla niego dla mnie. Korzystając z tego, że uwaga skupiła się na Ibrahimoviciu, zaprosił mnie do swojego biura. Jak tylko wyszedłem z szatni, zauważyłem jednego z jego przyjaciół z dzieciństwa i zaufanych współpracowników czekających na mnie. Jego zadanie tej nocy sprowadziło go do roli tajnego agenta, ale w swoim poprzednim życiu Manel Estiarte był najlepszym piłkarzem wodnym wszech czasów. Był to dopiero drugi człowiek, który umiał chodzić po wodzie.

„Andrea, chodź ze mną. Trener chce cię widzieć”.

Ciężko mi było go poznać bez czepka, ale później przyjrzałem mu się po raz kolejny i aż uderzył mnie zapach chloru.

„Ok, niech będzie, vamos”.

Nie musiał mnie pytać dwukrotnie. Wszedłem. Pokój został urządzony w dość surowym stylu, a na stole było trochę wina. „Zawsze to dobry początek”, pomyślałem sobie. Na całe szczęście najbardziej godny pozazdroszczenia trener na świecie mnie nie usłyszał. Jego sposób mówienia był bardzo podobny do mojego – nie był to głos tenora, ujmijmy to w ten sposób. „Rozgość się, Andrea”, zaczął. Jego włoski był absolutnie perfekcyjny.

Szczerze mówiąc, nie zajmowało mnie nic w tym pokoju poza jedną osobą, która mnie totalnie pochłonęła. Guardiola siedział w fotelu. Zaczął opowiadać mi o Barcelonie, mówiąc, że jest to inny świat, perfekcyjna maszyna, która w gruncie rzeczy wymyśliła samą siebie. Ubierał białą koszulę i czarne spodnie, które pasowały do jego krawata. Był ekstremalnie elegancki, podobnie jak i jego sposób przemawiania.

„Dziękuję za to, że chciałeś się ze mną spotkać”.

„Dziękuje bardzo za zaproszenie”.

„Potrzebujemy cię tutaj, Andrea”.

Od razu można było powiedzieć, że nie jest to człowiek, który lubi owijać w bawełnę. Po kilku minutach przeszedł do sedna sprawy. Jego pracą jako piłkarza było rozgrywanie akcji, natomiast jako menedżer nauczył się atakować, zawsze w świetnym stylu.

„Już teraz jesteśmy bardzo silni, w sumie mógłbym nie prosić o nic więcej, ale ty jesteś wisienką na torcie. Szukamy pomocnika, który byłby alternatywą dla Xaviego, Iniesty i Busqetsa i tym pomocnikiem jesteś ty. Masz wszystkie czynniki potrzebne do gry w Barcelonie, a jeden w szczególności – jesteś światowej klasy zawodnikiem”.

Image and video hosting by TinyPic

W trakcie tych trzydziestu minut w większości siedziałem cicho i dawałem mu mówić. I słuchałem, głównie potrząsając głową. Byłem tak zaskoczony jego słowami, że mój refleks zwolnił. Byłem bardziej oszołomiony niż podekscytowany – wstrząśnięty sytuacją, ale w bardzo pozytywny sposób.

„Wiesz co, Andrea – wykonujemy ten krok, ponieważ w taki sposób tutaj działamy. Nie marnujemy czasu. Chcemy kupić ciebie już teraz. Rozmawialiśmy już z Milanem. Oni mówili nie, ale my się nie poddamy – jesteśmy Barceloną. Jesteśmy przyzwyczajeni do kilku odpowiedzi, ale – ostatecznie – obrót spraw w większości się zmienia. Postaramy się po raz kolejny porozmawiać z Milanem, a ty, w międzyczasie, możesz także wykonać kilka ruchów ze swojej strony”.

Do tego czasu niczego nie wiedziałem. Bez wiedzy na ten temat stałem się obiektem negocjacji na rynku luksusowych piłkarskich towarów.

„Jeśli do nas przyjdziesz, znajdziesz się w unikalnym miejscu. La Masia, nasza akademia, jest naszą dumą i radością – żaden inny klub nie ma czegoś takiego. Pracuje jak w zegarku. Jest jak orkiestra z filharmonii, w której wygrywanie piosenek za pomocą pierdzenia nie jest zabronione. Co roku przyjeżdżają do nas piłkarze gotowi nosić koszulkę naszego klubu”.

„Nasi mistrzowie zostali wychowani w domu; poza tobą, tak właśnie jest. To, co robimy, jest cudowne, ale także bardzo wymagające. Czasami wygrywanie może być wyniszczające”.

Nigdy bym sę tego nie spodziewał. Być może spędziłem na tyle dużo czasu przed PlayStation, że w końcu wylądowałem w jego środku, wciągnięty do alternatywnego świata przez moje ulubione hobby, będąc teraz na łasce lalkarza z pewnego rodzaju magiczną dłonią.

„Musisz do nas przyjść. Zawsze uwielbiałem cię jako zawodnika. Chcę cię trenować”.

Natychmiast pomyślałem o Alessandro. Umrze z zazdrości, gdy mu powiem. Zabierałem 50% Guardioli należące do niego.

„Pomimo tego, że Milan jak na tę chwilę powiedział ‘nie‘, nie mamy zamiaru się poddawać. Zobaczymy, co się wydarzy”.

Podobnie jak i w przypadku Realu Madryt (w sumie, nawet bardziej niż w przypadku Realu), czołgałbym się do Barcelony na czworakach. Byli wówczas najlepszym zespołem na świecie – co więcej trzeba powiedzieć? Taki sposób gry jak ten ich nie był widziany od wielu lat; wszystkie te króciutkie podania i niemal szalona umiejętność utrzymywania się przy piłce.

Ich filozofia była prosta – „piłka jest nasza i mamy zamiar ją utrzymać” – pomieszana z intuicyjnym rozumieniem i poruszaniem się po boisku tak imponującym, że wydawało się, iż dyryguje nimi sam Bóg. Rolex z bateriami Swatcha. Niesamowicie wyrafinowany i działający bardzo długo.

„Porozmawiamy wkrótce”, powiedział Guardiola. „Ł»yczę ci bezpiecznej podróży do Mediolanu i miejmy nadzieję, że nie zostaniesz tam na długo”.

„Dziękuję ponownie. To była bardzo interesująca rozmowa”.

Opuściłem jego biuro oszołomiony. Byłem jednym z ostatnich wsiadających do autokaru Milanu, ale nikt się nie zorientował. Z nosami przyciśniętymi do okien piłkarze obserwowali sceny dziejące się na zewnątrz. Ciekawi i będący zarazem pod wrażeniem obserwowali Ibrahimovicia chodzącego po krawędzi. Z jednej strony Barcelona i wygasający ogień. Z drugiej, Milan i iskra przemieniająca się w płomień.

Zmierzaliśmy w przeciwne strony, Ibrahimović i ja. Cały świat wiedział o jego sytuacji, ale nikt nie zdawał sobie sprawy z mojej. Jeśli te wstępne kroki stałyby się pełnoprawnym romansem, stałbym się członkiem naprawdę wielkiego klubu i dostałbym zupełnie nowe wyzwanie. Taka opcja bardzo by mi się podobała.

Rozmowy trwały przez chwilę i, ostatecznie, Milan nie zgodził się na transfer. Spodziewałem się, ze już zawsze tak będzie. Myśleli wówczas, że wciąż miałem wszystkie swoje umiejętności i zatrzymali mnie, nie wdając się w pełne negocjacje. Były słowa, krótkie rozmowy, kroczki do przodu i do tyłu, jednak nic definitywnego.

Uważałbym siebie za szczęściarza, gdyby moim trenerem miał być Guardiola, ponieważ on naprawdę odbija swój znak na drużynach. Buduje je, kształtuje, prowadzi, ochrzania, wychowuje. Sprawia, że są świetne. Prowadzi je na wyższy poziom, zdecydowanie wyższy niż normalnie. Ibrahimović myślał, że obraza Guardiolę poprzez nazywanie go „Filozofem”, ale gdy pomyślisz o tym, to w sumie jest naprawdę ładny komplement.

Bycie filozofem oznacza myślenie, poszukiwanie mądrości i posiadanie celów, które prowadzą cię i wpływają na to, co robisz. Oznacza to dawanie znaczenia rzeczom, znajdowanie swojej drogi w futbolu, wierzenie w nią do końca, w każdej sytuacji. Dobro pobije zło nawet w sytuacji, gdy po drodze musi się sporo nacierpieć.

Guardiola wziął to wszystko i zaaplikował do futbolu, niedoskonałej krainie. فamał sobie głowę i rozproszył mgłę raczej dzięki ciężkiej pracy niż prostej myśli. To, co Pep osiągnął, nie stało się dzięki cudowi, a raczej ze względu na delikatne naprowadzanie swoich zawodników na właściwą drogę. Jego styl jest jak créma catalana – bardzo lekkostrawny. Jest jak wirtualny świat pomieszany z rzeczywistością; pływanie na skraju fantazji i rzeczywistości z Estiarte u jego boku.

Innymi słowy, mówimy o PlayStation.

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama